Kibice Legii sprowadzili piłkarzy na ziemię. Oto co krzyczeli tuż po meczu

3 godzin temu
Legia Warszawa dopiero w ostatnich sekundach zapewniła sobie zwycięstwo 2:1 z broniącą się przed spadkiem z ekstraklasy Lechią Gdańsk. Ale ani gola Jana Ziółkowskiego, ani trzech punktów nikt przy Łazienkowskiej specjalnie nie celebrował. Kibice Legii gwałtownie przypomnieli piłkarzy, kiedy i gdzie grają najważniejszy mecz w tym sezonie.
"Hej Legio, dzięki za walkę" - skandowali kibice z "Żylety" zaraz po zakończeniu poniedziałkowego meczu z Lechią Gdańsk w ekstraklasie. Drużyna Goncalo Feio - dzięki bramce Jana Ziółkowskiego - w ostatnich sekundach spotkania wyszarpała zwycięstwo 2:1 z broniącą się przed spadkiem Lechią Gdańsk.


REKLAMA


Zobacz wideo Kosecki o pierwszym meczu przy Łazienkowskiej: Czułem się spełniony


Chociaż teoretyczne powody do euforii były, to nikt nie miał zamiaru szczególnie tego zwycięstwa celebrować. Zwłaszcza iż Legia zajmuje dopiero 5. miejsce w tabeli i nie ma szans nie tylko na mistrzostwo Polski, ale też ligowe podium.
Nie znaczy to jednak, iż sezon dla Legii już się zakończył. Wręcz przeciwnie, 2 maja drużyna Feio zagra z Pogonią Szczecin w finale Pucharu Polski. I o tym piłkarzom gwałtownie przypomniała "Żyleta". "W majówkę tylko zwycięstwo" - skandowali do zawodników kibice, nie pozostawiając cienia wątpliwości, jaki mecz dziś liczy się najbardziej.
Zaskakująca decyzja Szkurina
Legia ledwo wygrała z Lechią, mimo iż wcześniej w drugiej połowie miała co najmniej dwie doskonałe okazje do strzelenia decydującego gola. Jedną z nich w 53. minucie zmarnował Ilja Szkurin, który zmarnował rzut karny. Ten został podyktowany dopiero po analizie VAR, a tuż po decyzji sędziego Białorusin zdecydowanie wziął piłkę, nie pozostawiając wątpliwości, kto będzie strzelał na bramkę gości.
Szkurin, który przyszedł do Legii zimą za 1,5 mln euro ze Stali Mielec, chciał zdobyć pierwszą bramkę w lidze dla nowego klubu. Do tej pory Białorusin strzelił jednego gola dla Legii, ale zrobił to w półfinale Pucharu Polski z Ruchem Chorzów (5:0). Szkurin chciał się przełamać przy Łazienkowskiej, ale paradoksalnie wybrał na to nie najlepszy sposób.


Białorusin nigdy bowiem nie był wybitny wykonawcą rzutów karnych. W poprzednim sezonie, kiedy zdobył aż 16 bramek dla Stali, tylko raz był wykonawcą "jedenastki". Kamil Kiereś, który trenował Białorusina w mieleckim klubie, w rozmowie z "Super Expressem" ujawnił, iż Szkurin nigdy nie chciał strzelać rzutów karnych. Dlatego jego decyzja w poniedziałkowym meczu z Lechią mogła dziwić. W przeciwieństwie do efektu końcowego.
Szkurin uderzył bowiem tragicznie, a piłkę bez problemu złapał Szymon Wierauch. "Tak to i ja mógłbym strzelić" - komentowało w mediach społecznościowych wielu kibiców Legii. Ich wściekłość dopiero w ostatnich sekundach złagodził Ziółkowski, który strzelając gola na 2:1 nie tylko dał drużynie trzy punkty, ale i uratował Szkurina.
Legia wciąż ma ten problem
Kiepska forma bramkarzy to jeden z największych problemów Legii w tym sezonie. Zwłaszcza wiosną, kiedy w drużynie Feio na tej pozycji zagrało już trzech zawodników. Po błędzie w meczu z Koroną Kielce odsunięty od drużyny został Gabriel Kobylak, a warszawiacy niespodziewanie wypożyczyli ze Sportingu Vladana Kovacevicia. Niespodziewanie, bo w rezerwie Feio miał wciąż Kacpra Tobiasza.
Portugalczyk nie zdecydował się jednak postawić na kapitana reprezentacji Polski U-21, tylko od razu, po zaledwie kilku treningach, wystawił w składzie Kovacevicia. I to okazało się strzałem w kolano, bo były bramkarz Rakowa Częstochowa w niczym nie przypominał bramkarza, który wyjeżdżał z ekstraklasy do Sportingu.


Po kilku błędach Kovacevicia Feio dał szansę Tobiaszowi w meczu 1/8 finału Ligi Konferencji z Molde. I się nie zawiódł, bo wychowanek Legii należał do najlepszych zawodników na boisku w wygranym meczu, który dał klubowi awans. Do poniedziałku Tobiasz ustrzegł się większych błędów i zagrał w prawie każdym spotkaniu.
Prawie, bo w czwartek na Stamford Bridge przeciwko Chelsea Feio znów niespodziewanie postawił na Kovacevicia. - Decyzja była spowodowana potrzebami drużyny i charakterystyką obu golkiperów. Wiele analizowaliśmy w tym zakresie. Ostatecznie zapadła decyzja, iż dokonujemy zmiany między słupkami - mówił Feio na konferencji prasowej.
- Kto zagra z Lechią? Dowiecie się w poniedziałek - dodał Portugalczyk, który w meczu z Lechią znów postawił na Tobiasza. I na tej rotacji znów nie wyszedł dobrze, bo 22-latek nie popisał się przy golu Rifeta Kapicia z rzutu wolnego.
Chociaż Bośniak uderzył mocno, a do bramki było w miarę blisko, Tobiasz na pewno mógł w tej sytuacji zrobić więcej. Zwłaszcza iż Kapić strzelił tam, gdzie stał bramkarz Legii, a piłka przeleciała nad jego ręką. Zaraz po golu dla Lechii kamery telewizyjne wymownie pokazały trenerów bramkarzy Legii: Krzysztofa Dowhania oraz Arkadiusza Malarza, a chwilę później wyraźnie niezadowolonego Kovacevicia, który znów usiadł tylko na ławce rezerwowych.


Sam Tobiasz zdawał się mieć pretensje do Claude Goncalvesa. Po golu Kapicia bramkarz Legii rozmawiał z Portugalczykiem i wydaje się, iż sugerował mu, iż blokując Tomasa Bobcka zasłaniał mu tor lotu piłki. Czy tak rzeczywiście było? Sytuację ocenią trenerzy Legii, a pozycja bramkarza w drużynie na sobotni mecz z GKS Katowice znów pewnie jest otwarta.
Wściekły Feio
Była 23. minuta meczu przy Łazienkowskiej, kiedy żółtą kartką ukarany został Maksym Chłań. Zawodnik Lechii został napomniany za bardzo ostry faul na Luquinhasie, po którym mocno ucierpiało kolano brazylijskiego pomocnika Legii.
Kiedy sztab medyczny warszawskiego klubu pomagał piłkarzowi, Feio miał olbrzymie pretensje do sędziów. Portugalczyk krzyczał w stronę arbitra głównego - Patryka Gryckiewicza - ale nie udało mu się zwrócić na siebie jego uwagi.
Feio nie odpuścił i wdał się w dyskusję z sędzią asystentem - Marcinem Bońkiem. Szkoleniowiec Legii był bardzo niezadowolony z kary, jaka spotkała Chłania. Zdaniem Portugalczyka zawodnik Lechii powinien bowiem wylecieć z boiska.


Wydaje się, iż Feio nie chodziło tylko ten jeden faul na Luquinhasie. Portugalczyk pokazywał Bońkowi na palcach, iż było to drugie przewinienie Chłania. I jak się okazało, tym razem nie można odmówić Feio racji.
Faul, który opisaliśmy, miał miejsce w 21. minucie. kilka ponad 60 sekund wcześniej Chłań również ostro faulował Luquinhasa. Tym razem Ukrainiec źle przyjął piłkę i goniąc ją, wyraźnie sfaulował przeciwnika. Za to przewinienie nie otrzymał jednak faulu, choć niejeden sędzia ukarałby piłkarza Lechii żółtą kartką. Dlatego jesteśmy w stanie zrozumieć frustrację Feio, który w rozmowie z Bońkiem złościł się na decyzje Gryckiewicza. A może po prostu drugi faul Chłania na Luquinhasie zasługiwał na bezpośrednią czerwoną kartkę?
Legia podziękowała Jędrzejczykowi
W czwartkowym meczu z Chelsea Artur Jędrzejczyk rozegrał 400. mecz dla Legii. Zawodnika, który na Łazienkowską pierwszy raz trafił w 2006 r., pod względem liczby występów w stołecznym klubie wyprzedzają już tylko Jacek Zieliński (404) oraz Lucjan Brychczy (452). 41-krotny reprezentant Polski zdobył z Legią po sześć mistrzostw i Pucharów Polski, jest najbardziej utytułowanym piłkarzem w historii klubu.
- Tylko nieliczni mogli rozegrać 400 meczów w takim klubie jak Legia. To spotkanie, zwłaszcza na takim stadionie jak Stamford Bridge i przeciwko takiemu rywalowi jak Chelsea, zapamiętam do końca życia. To była długa i wyboista droga, ale udowodniłem, iż ciężką pracą można zajść naprawdę daleko. Jestem szczęśliwy i dumny - mówił Jędrzejczyk po meczu w Londynie.


Przed poniedziałkowym spotkaniem z Lechią 37-latek został oficjalnie uhonorowany przez klub. Na 20 minut przed rozpoczęciem meczu Jędrzejczyk otrzymał pamiątkową koszulkę z rąk wiceprezesa klubu Marcina Herry oraz dyrektora sportowego Michała Żewłakowa. Jędrzejczyk, który w Legii gra z numerem 55, tym razem otrzymał koszulkę z numerem 400 na plecach.
- Kochani, serdecznie wam dziękuję. Dla mnie to wielka duma, iż mogłem rozegrać tyle meczów w tak pięknym klubie. Jeszcze raz wam dziękuję. Cała Legia zawsze razem - zwrócił się Jędrzejczyk do kibiców. Ci podziękowali mu nie tylko brawami i skandowaniem jego nazwiska, ale też transparentem z napisem "Jędza dziękujemy".
Sporo wskazuje na to, iż Jędrzejczyk będzie kontynuował karierę w Legii. Jeszcze w tym tygodniu 37-latek ma rozpocząć rozmowy z klubem w sprawie przedłużenia kontraktu, który wygasa wraz z zakończeniem obecnego sezonu.
Idź do oryginalnego materiału