Przed wyjazdem czytam, jak to Katalończycy uwielbiają Polaków i jak wiele mamy cech wspólnych. Podobno, gdy napotkany przypadkiem Katalończyk dowie się, iż rozmawia z Polakiem, natychmiast wspomina o Janie Pawle II, Lechu Wałęsie albo o polskich piłkarzach. Moje doświadczenia na miejscu są jednak nieco inne. - Jesteś z Polski? Ten skur… Szymon Marciniak nas oszukał! - mówi sprzedawca w barze w Mataro, 30 kilometrów od Barcelony, gdzie szukam śladów Lamine Yamala, który dorastał w tym miejscu i dzisiaj jest jego największą dumą. A może wręcz - jedyną dumą. Bar nazywa się La Familia i należy do wujka Yamala - konkretnie brata jego ojca, a sprzedawcą, mającym pretensje do Marciniaka, najprawdopodobniej jest jego kuzyn. Sam nie chce zdradzić stopnia pokrewieństwa, bo i tak bar stał się już atrakcją dla dziennikarzy z całej Europy. Robią to dopiero napotkani przed drzwiami sąsiedzi.
REKLAMA
Zobacz wideo Najstraszniejsza dzielnica. Szyldy po arabsku i apel: Więcej Yamalów, mniej eksmisji
Ale taka reakcja stanowi wyjątek. Od półfinałowego meczu Ligi Mistrzów z Interem, w którym polski sędzia podjął kilka kontrowersyjnych decyzji, minęło raptem parę dni, więc emocje wciąż są świeże. - Jak słyszą, iż jestem z Polski, mówią o Lewandowskim i o Szczęsnym. Rzadziej o papieżu. Ale bardzo często wykrzykują po prostu "kur…". Lubią polskie przekleństwa, a to jedno znają wręcz doskonale! - uśmiecha się Marianna, Polka mieszkająca w Barcelonie, która oprowadza mnie po okolicy. I potwierdza: Polaków bardzo się tutaj lubi.
O co chodzi z tymi Polakami?
Tuż przed niedzielnym meczem kibice Realu Madryt, upchnięci w sektorze gości, zaczną rytmicznie podskakiwać, śpiewając "es polaco que no bote!", czyli "kto nie skacze, jest Polakiem", a reszta stadionu, zdominowana przez Katalończyków, wedle zwyczaju, odpowie im, iż "lepiej być Polakiem niż hiszpańskim psem". Nie będą obrażać nas, Polaków, licznie zwabionych na ten mecz przez Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego. To Katalończycy pogardliwie nazywani są "los polacos". Od dziesiątek lat. Głównie przez mieszkańców Madrytu. Kiedyś nawet, w 1993 roku, Ramon Mendoza, prezes Realu, wywołał niemały skandal, gdy na lotnisku w Madrycie, po zwycięstwie swojej drużyny na Camp Nou w Superpucharze Hiszpanii, zagrzewał czekających na zespół kibiców do jeszcze głośniejszych wiwatów, wykrzykując, iż nie skaczą tylko Polacy.
Po innym meczu, w którym zwycięstwo dało Barcelonie mistrzostwo Hiszpanii, komentator publicznej telewizji zastanawiał się natomiast, dlaczego na Camp Nou tak wiele jest flag katalońskich, a żadnej hiszpańskiej. "To zaskakujące. Przecież wciąż jesteśmy w Hiszpanii. A może już nie? Może to już Polska?".
Określenie "los polacos" nie wyrosło na futbolowym gruncie, ale znakomicie się na nim przyjęło. Nie do końca wiadomo, skąd w ogóle się wzięło. Teorii krąży mnóstwo, ale żadna nie jest pewna. Może faktycznie Hiszpanie z Kastylii usłyszeli kataloński i brzmiał dla nich tak niezrozumiale, jakby był językiem obcym? Może usłyszeli te wszystkie "szeleszczenia", każde "sz", "ć", "dź" obecne w obu językach i je ze sobą powiązali? Może faktycznie sam Napoleon Bonaparte miał stwierdzić, iż Polacy i Katalończycy mówią prawie tak samo? Może Katalończycy walczący z reżimem generała Franco kojarzyli się z walczącymi wcześniej o niepodległość Polakami? A może to jeden wielki przypadek, iż Hiszpanie, chcąc wytknąć Katalończykom ich inność, zaczęli nazywać ich akurat Polakami, a nie Duńczykami, Węgrami czy Czechami?
Ale ważniejsza od genezy tego określenia była reakcja samych Katalończyków. Nigdy nie odcinali się od tych powiązań, ani nie odwrócili się od Polaków. Przeciwnie - dostrzegli w nas przyszywanych braci z drugiego końca kontynentu. Ewa Wysocka, mieszkająca w Barcelonie od kilkudziesięciu lat, w książce "Barcelona. Stolica Polski" pisze, iż Katalończykom szczególnie imponuje w Polakach to, iż nie dali się okupantom, a później - niemal bez rozlewu krwi - obalili komunizm. Polacy i "polacy" mają cechy wspólne. Jesteśmy krnąbrni, solidarni, uparci, lubimy dobrze zjeść i wypić, a jak trzeba, znajdziemy wyjście z każdej sytuacji. Nie zawsze Katalończycy wiedzą, gdzie Polska leży, bo jeszcze na początku XXI wieku mapa w prognozie pogody kończyła się u nich na Berlinie. Czasem nie dowierzają też, iż mamy swój język - inny niż rosyjski. Ale nie przeszkadza im to ciepło o Polsce myśleć. - Zresztą, to też się zmienia. Młodsi ludzie wiedzą o Polsce całkiem sporo - co jest stolicą, gdzie mniej więcej leży, jaki ma klimat. Na pewno nie zbłaźnią się stwierdzeniem, iż po ulicach chodzą u nas niedźwiedzie - przekonuje Marianna.
- "Los polacos" to pejoratywne określenie, ale Katalończycy już się nie obrażają. Przeciwnie - to, iż są tak nazywani, pomogło zabudować między nami więź. Nie ma chyba drugiego takiego miejsca w Europie, w którym bycie Polakiem, kojarzy się tak jednoznacznie pozytywnie i sympatycznie, jak w Barcelonie - mówi dr hab. Filip Kubiaczyk, historyk, hispanista i autor książek o hiszpańskiej piłce.
Gdy zaczyna się Polonia, tysiące Katalończyków zasiada przed telewizorami
Zresztą, Katalończycy pokazali, iż mają dystans do tego określenia, gdy nazwali jeden ze swoich najpopularniejszych telewizyjnych programów "Polonia". W każdy czwartek wieczorem - nieprzerwanie od 2006 r. - tysiące Katalończyków zasiada przed telewizorami, by oglądać, jak aktorzy i dziennikarze ucharakteryzowani na najpopularniejszych polityków, piosenkarzy, członków rodziny królewskiej i przedstawicieli towarzyskiej śmietanki, wytykają im wszelkie wpadki i punktują absurdy z ich życia. Brawurowo, ostro i celnie. Gagi i skecze nawiązują do najważniejszych aktualnie wydarzeń, więc zdarza się, iż niektóre sceny dogrywane są raptem godzinę przed emisją programu. W "Polonii" z ironią i satyrą komentuje się przede wszystkim to, co dzieje się w lokalnej i światowej polityce. Postaci są karykaturalne, a ich wady i skłonności celowo przerysowane. Sam tytuł idealnie pasuje więc do koncepcji programu, bo też jest ironiczny. Inne kraje próbowały skopiować ten program u siebie, ale nikt nie robił tego z takim wyczuciem i swadą, jak Katalończycy.
"Polonia" ma też dwa lata młodszą siostrę. "Crackovia" również obśmiewa i punktuje, ale kręci się wyłącznie wokół futbolu. Częstymi obiektami żartów są więc kolejni prezesi FC Barcelony, jej trenerzy i piłkarze, a także najwięksi rywale z Realu Madryt. Przez lata widzowie zaśmiewali się z małomówności Leo Messiego, związku Gerarda Pique z Shakirą, opalenizny Cristiano Ronaldo czy imprezowego stylu życia Neymara. Impulsem do stworzenia tego programu była zaskakująca porażka Barcelony z Wisłą Kraków w 2008 r. w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. W pierwszym programie sugerowano, iż Pep Guardiola, który dopiero co przejął zespół, kompletnie nie wie, co robi. Wróżono, iż nie wytrzyma w klubie choćby kilku tygodni. "Polonia" i "Crackovia" trafiają w aktualne nastroje, humorem i ironią leczą świeże rany, ale rzucane w programach tezy niekoniecznie się później sprawdzają. Zresztą kompletnie nie o to w nich chodzi. Twórcy programu zapamiętali choćby z tamtego meczu, iż stadion Wisły był akurat remontowany, dlatego do dziś w czołówce programu widać maszty dźwigów.
A gdy program się kończy, pojawia się napis "Koniec". Tak, po polsku. Katalończycy - szczególnie ci urodzeni w latach 70. i 80. - doskonale znają to słowo z bajek. W dzieciństwie oglądali bowiem "Bolka i Lolka", "Reksia" czy "Koziołka Matołka", aż do czasu, gdy z ekranów wyparły je bardziej kolorowe produkcje Disneya. Wykorzystanie tej planszy to szarpnięcie za nostalgiczną strunę i jeszcze jeden most łączący Polskę i Katalonię.
Jan Paweł II - socio nr 108 000
Ten najważniejszy wybudował Jan Paweł II, gdy w 1982 r. przybył do Katalonii z pierwszą w historii papieską pielgrzymką. Na Camp Nou oczekiwało go 120 tys. wiernych. Zanim jednak odprawił tam uroczystą mszę, zupełnie niespodziewanie - ku zaskoczeniu choćby hiszpańskiego kleru - zorganizował na Montjuic spotkanie z robotnikami. Wysocka pisała o nim tak: "Zastanawiano się, dlaczego podczas pierwszych w dziejach miasta i zaledwie jednodniowych odwiedzin Jan Paweł II postanowił część swego cennego czasu poświęcić dla 'czerwonych'. Wśród zebranych na Montjuïc mogą być potomkowie tych, których ojcowie i dziadowie palili kościoły i prześladowali duchownych - ostrzegały wtedy prawicowe stacje radiowe. Spotkanie jednak odbyło się zgodnie z planem. - Przyjaciele i bracia robotnicy - zwrócił się do zebranych Karol Wojtyła. W ewangelii pracy, jak potem sam nazwał wygłoszoną homilię, opowiadał im o swojej robotniczej przeszłości, mówił o przedsiębiorstwach z ludzką twarzą, apelował o miłość i poszanowanie wykonywanego zajęcia. Zaapelował też do pracodawców o tworzenie nowych miejsc pracy. W 1982 roku bezrobocie przekraczało w Hiszpanii piętnaście procent. - Miałem wrażenie, iż papież lepiej rozumie naszą sytuację niż związki zawodowe - przyznał potem jeden z uczestników spotkania. Następnego dnia media obwieściły, iż papież uścisnął robotniczą dłoń".
Tamtego dnia niesamowicie lało - aż rzeki wzbierały i niszczyły mosty, a woda wlewała się ludziom do domów. Mimo to, na Camp Nou próżno było szukać wolnego miejsca. I to pomimo tego, iż stadion został nieco wcześniej powiększony w związku z odbywającym się w Hiszpanii mundialem, na którym Polska zajęła trzecie miejsce. Swoją drogą to, co działo się wtedy na trybunach, można potraktować jako kolejny przejaw polsko-katalońskiej przyjaźni. Otóż mundial wypadł niecały rok po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, a podczas meczu ze Związkiem Radziecki na trybunach powiewały flagi Solidarności. Władze PRL, spodziewając się politycznych demonstracji, rozkazały rozpocząć transmisję z drobnym opóźnieniem, by realizator przy Woronicza mógł usunąć każdy kadr, w którym widać będzie nieprzychylny władzy transparent. Część tych flag wnosili na stadion współczujący Polakom Katalończycy. A kto flagi nie miał, ten skandował z resztą "Polonia Solidaridad!". choćby wtedy, gdy radzieccy przedstawiciele biegali za organizatorami FIFA, by natychmiast interweniowali i usunęli flagi z trybun.
Papież zaczął słowami "La pau sigui amb vosaltres" (niech pokój będzie z wami), po których na wypełnionym po brzegi stadionie zapanowała absolutna cisza. Katalończycy nie spodziewali się, iż papież przemówi w ich języku - to gest, który potrafią bardzo docenić. "Ta cisza była najlepszymi oklaskami" -napisała następnego dnia La Vanguardia. "Takiego przywitania, jak dla Jana Pawła II, nie zgotowano na stadionie Barcelony nigdy wcześniej ani nigdy później. choćby podczas debiutanckiego meczu Diego Maradony w barwach klubu" - stwierdziła z kolei Wysocka w swojej książce. Papież również po katalońsku się pożegnał, a wtedy komentatorowi publicznej telewizji wymsknęło się: "Ależ ten facet ma klasę!". "Robotnik, aktor, poeta, podróżnik, filozof, pasterz dusz" - opisywała go hiszpańska prasa już dzień po wizycie. Ówczesny prezes Barcelony, Josep Lluis Nunez, przy okazji wręczył papieżowi legitymację członkowską klubu. Jan Paweł II był "socio" nr 108 000, co uprawniało go do kupna biletu na dowolny mecz. Zresztą, i tak nie musiał tego robić, bo Barcelona co sezon wysyłała mu całoroczny karnet. Na żadnym meczu jednak się nie pojawił. Nie musiał, by do dziś w Katalonii dobrze go wspominali. Na początku 2023 r. Valents Eva Parera, która ubiegała się o krzesło burmistrza Barcelony, domagała się, by w mieście, w wystarczająco prominentnym miejscu, stworzyć ulicę imienia Jana Pawła II.
Ale związków Polaków z Camp Nou było więcej. Już na mecz otwarcia 24 września 1957 r., rozgrywany symbolicznie, bo w hucznie obchodzone święto Matki Boskiej Miłosierdzia, patronki Barcelony, zaproszono rywala zza żelaznej kurtyny. Ani najbardziej prestiżowego, ani najbliższego, w ogóle - żadnego naj. Zaproszona była Legia Warszawa, ale pomysł wysłania jej do Hiszpanii nie spodobał się władzom PZPN, które stwierdziły, iż na tak prestiżowe spotkanie należy oddelegować bardziej znamienity zespół. I tak Polskę reprezentowała "reprezentacja Warszawy". Nieco zresztą oszukana, bo grali w niej choćby piłkarze ze Śląska. Oni też - Henryk Szymbroski i Władysław Sporek - jako pierwsi na Camp Nou pokonali bramkarza Barcelony. Mecz skończył się zwycięstwem gospodarzy 4:2. Kluczowa była końcówka, gdy polscy zawodnicy, których w kadrze było zaledwie trzynastu, opadli z sił przy gwałtownie biegających Katalończykach. Po latach, w opowieściach o tym meczu zwracali uwagę właśnie na szybkość rywali. Nie technikę, nie taktykę czy wielopodaniową grę, z którą dziś kojarzy nam się Barca.
Wiele lat później polska para, która zaręczyła się na Camp Nou, podrzuciła Barcelonie pomysł na kolejny biznes. Otóż napisała do klubu z prośbą o pozwolenie na wykonanie sesji ślubnej na stadionie. I taką zgodę dostali. Jako pierwsi. Ich zdjęcia, na których trzymają szalik FC Barcelony, obiegły media. A klub podchwycił ten pomysł i później pozwalał już nie tylko organizować na Camp Nou sesje ślubne, ale same śluby i wesela. Za odpowiednią zapłatą można dojechać na ślub klubowym autobusem, wysłuchać klubowego hymnu, zobaczyć na tablicy imiona nowożeńców i najlepsze życzenia, można wręczyć gościom okolicznościowe koszulki.
Kapuściński rozdawał w Barcelonie autografy, a o Mrożka dopytują w bibliotekach
Wysocka po kilkudziesięciu latach spędzonych w Barcelonie przekonuje, iż Polacy i Katalończycy mają podobną wrażliwość. To pieśń "L’estaca", katalońskiego artysty Lluisa Llacha, była pierwowzorem "Murów" Jacka Kaczmarskiego. To pień, bez którego Katalończykom trudno sobie wyobrazić ostatnie lata reżimu generała Franco i pierwsze lata demokratycznych przemian, a nam - końcówkę komunizmu, narodziny Solidarności i czas po Okrągłym Stole. A zanim w Barcelonie autografy rozdawali Lewandowski i Szczęsny, na ulicach w centrum problemy ze swobodnym przejściem miał Ryszard Kapuściński. Jego reportaże doceniali i czytelnicy, i krytycy. Gdy odbierał nagrodę na jednej z wyższych uczelni, otrzymał też prezent - koszulkę Barcy z autografami jej piłkarzy. W Barcelonie czyta się też Sławomira Mrożka. Miejscowi uwielbiają to, jak żongluje w książkach absurdem i ironią. Zauważają, iż choć obśmiewa zupełnie inny system, spod innej szerokości geograficznej, to jest wystarczająco uniwersalny, by kilkanaście jego książek doczekało się przekładu na hiszpański. - Ciągle o Mrożka pytają. Przychodzą po jedną książkę, czytają, a później wracają i pytają, kiedy ukażą się następne tłumaczenia - opowiadała w "Barcelona. Stolica Polski" jedna z bibliotekarek Casa de Llibre.
W Barcelonie odpoczywał i komponował Chopin, a dziś wspomnieniem o tym jest pamiątkowa tablica umieszczona przed wejściem do hotelu, w którym się zatrzymał. To tam powstał jeden z najsmutniejszych mazurków - e-moll op. 41, nr. 1. Później na drugim piętrze kamienicy przy ul. Girona, dwie przecznice od Avingudo Diagonal, Jerzy Janiszewski, autor znaku Solidarności, miał swoją pracownię. Katalończycy kojarzą też twórczość Witolda Gombrowicza i Andrzeja Wajdy.
Szczęsny i Lewandowski ambasadorami w Barcelonie
Ale dziś najbardziej znanymi Polkami w mieście są oczywiście piłkarze – Lewandowski i Szczęsny. I to za ich sprawą kwitnie przyjaźń Polaków z Katalończykami. Są ambasadorami. I dobrze się uzupełniają - Szczęsny mówi o Polakach zupełnie inne rzeczy niż Lewandowski. Jest błyskotliwy, wyluzowany, bardzo spokojny, gwałtownie skraca dystans i nie dba, by jego wizerunek w mediach był wręcz wypolerowany. Lewandowski za to jest arcyprofesjonalny, świetnie się prowadzi, dzięki czemu mając 36 lat jest blisko zostania królem strzelców tak trudnej ligi, jak hiszpańska.
- Lewandowski to nasza jednoosobowa "soft power", miękka siła. Kiedyś zmieniał wizerunek Polaków w Niemczech, a dzisiaj pracuje na dobrą opinie o Polakach w Hiszpanii. Tutaj do zrobienia jest mniej, bo jak już mówiłem, Polacy kojarzą się w Katalonii bardzo dobrze. Ale warto dać sobie chwilę na refleksję, by zauważyć i zrozumieć, co właśnie dzieje się w Barcelonie za sprawą Lewandowskiego, Szczęsnego i Pajor. To fenomen. Barcelona zawsze była jedną z ulubionych destynacji Polaków, ale futbol bardzo to spotęgował. Spójrzmy, jak wygląda obłożenie samolotów latających do Barcelony. Polacy chcą przyjrzeć się tej historii z bliska, chcą poczuć dumę z bycia Polakami. W Barcelonie, mając Szczęsnego, Lewandowskiego i Pajor, jest o to łatwo - mówi dr hab. Filip Kubiaczyk.
Zainteresowanie Polaków Barceloną i Barcelony Polakami nigdy nie było większe. Latające do Katalonii samoloty mają pełne obłożenie, w mieście na niemal każdym kroku da się usłyszeć nasz język. - Na Camp Nou przez lata pojawiały się argentyńskie flagi, ze względu na Leo Messiego. Ale od kilku lat jest tam mnóstwo flag biało-czerwonych. Na trybunach słychać "sędzia kalosz" i inne polskie słowa. Wokół stadionu polski stał się jednym z dominujących języków. Nie wiem, czy to samo byłoby możliwe, gdyby przed laty Lewandowski trafił do Realu Madryt. Los jednak chciał, iż wylądował w mieście, w którym mieszkają "los polacos" – stwierdził Kubiaczyk.
Polscy piłkarze nie znaleźliby drugiego miejsca, w którym Polaków z samej tylko racji pochodzenia traktuje się z tak dużą sympatią. A trzy trofea, które mogą zdobyć z Barceloną w tym sezonie, dobrze tę przyjaźń cementują.