Karolina Kantek – małpka z sidecara

2 lat temu
Zdjęcie: Karolina Kantek


Karolina Kantek i jej druga połówka – Rafał Kantek to para, która rozumie się bez słów – szczególnie podczas wspólnej jazdy wyścigowym sidecarem. Takie zawody wymagają od nich wielu przygotowań, doskonałych umiejętności i pełnej współpracy.

Karolina Kantek

Startuje w roli „małpki”, a także samodzielnie – motocyklem – w różnego typu zawodach. Pytamy ją o jej pasję i osiągnięcia.

Czy prędkość i rywalizacja pociągają cię w motocyklach najbardziej?

W motocyklach nie kręci mnie ani prędkość, ani rywalizacja (śmiech). Tutaj bardziej chodzi o tę wolność, którą motocykl daje i pozwala poczuć. W czasie jazdy po ulicach, po torze, czy na wyścigu ulicznym nie jest ważne nic, oprócz tego właśnie momentu. Wyłączasz myślenie o problemach w pracy i w życiu. W danym momencie jesteś TY i motocykl, zero telefonów, brak krzyku dziecka (śmiech) – a coś o tym wiem, bo akurat jestem mamą 16 miesięcznego synka Antosia.

Oczywiście lubię gwałtownie jeździć, sprawia mi to dużą przyjemność, ale robię to w bezpiecznych miejscach. Pomimo tego, iż jeżdżę sidecarem i jestem tam „małpką” – czyli tą wychylającą się z wózka, to sama nie jeżdżę gwałtownie na drogach publicznych (może czasami na trasie, którą znam na pamięć, ale to taki mały wyjątek). Co do rywalizacji, to też nie jest ona motorem napędowym, przynajmniej u mnie.

Jakimi motocyklami zwykle jeździsz na co dzień, a jakimi startujesz w zawodach?

Jeździłam współczesnym motocyklem Daytona 675R z 2012 r, jednakże w tym sezonie go sprzedałam i planuję zakupić R6, ale jak wyjdzie to jeszcze zobaczymy… Motocykl ten głównie służył do jazdy na drogach ze znajomymi bądź samotnie, a także jeździłam nim na tory, m.in. na SD w Poznaniu, Slovakiaring czy mój okoliczny karting w Pszczółkach. Brałam też udział w zawodach na 1/4 mili, wyścigach równoległych, a choćby kilka razy udało mi się stanąć na podium.

fot. Marcin Hryniewicki

W naszym warsztacie posiadamy jeszcze kilka ciekawych egzemplarzy, które przeważnie służą nam do jazdy po ulicy, a są to: Ducati 175TS z 1958, Yamaha YDS-3 z 1964, Yamaha RD 250 1973, Moto Guzi 250TS 1978, Yamaha XS 650 z 1972, BSA Lightning 650 1967 z Triumph Bonneville 750, 1973. Brałam udział w zawodach Pucharu Polski Classic i innych wyścigach organizowanych w Czechach.

W tym sezonie zbudowana została do tego celu Yamaha RD 250 z 1976 r. i we wrześniu był mój pierwszy, ukończony start w Brannej (Czechy). W przyszłym sezonie planuje mocno nad nim popracować, by się wjeździć i zacząć móc rywalizować. Na tego typu zawodach ścigamy się dodatkowo, razem z mężem, sidecarem Triumph T140V o pojemności 750 z 1964 r. – czyli motocyklem z wózkiem. Zawsze jak ktoś mnie pyta, co to jest, odpowiadam: ”aaa taki tam samolot bez skrzydeł” (śmiech).

To jeszcze raz, skoro nie prędkość, ani rywalizacja – to co cię skłania do startowania w zawodach?

Startuje tam, by rekreacyjnie spędzić czas w gronie bliskich, realizując swoje marzenia. Atutem startów w takich zawodach jest to, iż bardzo mocno podnosi się swoje umiejętności, podnosi poprzeczkę – co bardzo lubię, bo nie cierpię stać w miejscu. A czasem na treningach tak jest, iż nie można się przełamać, ma się blokadę w głowie. Uwielbiam to uczucie, kiedy stoję na linii startu i mam taki „à la stres”, podekscytowanie, iż zaraz ma się wszystko rozpocząć…

Jazda sidecarem to inna bajka niż motocyklem? Czy trzeba dużo ćwiczyć, żeby opanować taką sztukę jazdy we dwoje do perfekcji?

Trochę tak jest, iż jazda sidecarem to inna bajka. Po pierwsze, trzeba mieć do siebie bezgraniczne zaufanie, bo w czasie jazdy nie możemy pozwolić sobie na błąd. Musimy ze sobą dobrze współpracować, pomimo tego, iż ja np. nie mam pewności, czy on w tym samym czasie podejmie decyzję o wejściu w zakręt, bo może będzie jeszcze, przykładowo, dohamowywać. Trzeba dużo ze sobą rozmawiać, żeby znaleźć wspólne kompromisy, zgłaszać uwagi po danym treningu, po to, żeby znaleźć jak najlepszą linię przejazdu i móc się do siebie dopasować. Jest to trudny orzech do zgryzienia z uwagi, iż obydwoje mamy mocne charaktery i nie zawsze się zgadzamy.

Do perfekcji jeszcze nam dużo brakuje, ale po 6 latach jazdy coraz lepiej nam to wychodzi (śmiech). A najważniejsze w tym jest to, iż wspólnie czerpiemy z tego ogromną euforia i obydwoje siebie motywujemy!

Karolina Kantek – sidecar

Karolina Kantek lubi jeździć motocyklem rekreacyjnie i sportowo na czas, jednak odkąd poznała Rafała – to dopiero wtedy zaczęło się dziać! Teraz startują też razem sidecar’em w zawodach Classic.

Zobacz pozostałe 20 zdjęć

Te figury „małpki” wyglądają dość spektakularnie. Chyba wymagają też sporej kondycji fizycznej?

Zgadza się, nie jest to takie łatwe. Jednakże dużą rolę odgrywa tu fizyka. Nie można z nią walczyć (co jest bardzo ciężkie na samym początku) – trzeba działać zgodnie z prawami fizyki, bo bardzo pomocna jest siła odśrodkowa, która pozwala się podnosić z pozycji leżącej. Jednakże mimo wszystko kondycja jest mile widziana. W szczególności mocne ręce…

Z uwagi na to, iż maszyna się bardzo mocno trzęsie, co powoduje, iż uchwyt dłoni bardzo mocno pracuje, wręcz się same otwierają. A jednak trzeba cały czas się trzymać i być przygotowanym na coś niespodziewanego, tutaj mam na myśli np. uderzenie z tyłu przez nadjeżdżającego sidecara, bądź awaryjne hamowanie itp.. I jeszcze ważna jest odporność na dyskomfort, choćby z uwagi na to, iż po jeździe mam bardzo dużo siniaków – przynajmniej ja, nie wiem jak pozostali (śmiech).

To chyba idealny układ? Jak zaczęła się ta pasja?

Od małego chodziłam za rodzicami i mówiłam, iż będę jeździć motocyklem, ale skąd mi się to wzięło w głowie, to ciężko stwierdzić (śmiech). Wprawdzie za młodu mój tata jeździł, więc może w genach było mi to pisane? W pewnym momencie postanowiłam pójść na kurs prawa jazdy, oczywiście pomimo sprzeciwów rodziców – zrobiłam to po kryjomu. Aż pewnego dnia podjechałam do domu na swoim pierwszym motocyklu i już nie było odwrotu.

Poznałam bardzo dużo pozytywnych osób, pasjonatów i zaczęłam próbować nowych rzeczy, min. jazdy na 1/4 mili w wyścigach równoległych, potem otworzyli kartingowy tor na Pszczółkach, to rozpoczęłam przygodę z jazdą po torze i tak też na motocyklu poznałam mojego męża Rafała. Jak połączyło się dwóch „szaleńców”, to dopiero zaczęło się dziać!

Podczas naszego pierwszego wyjazdu na wyścigi uliczne w Brannej, śmiałam się, iż też tak będę się ścigać. A gdy zobaczyłam sidecara naszych znajomych z Light Speed Team, wtedy stwierdziłam, iż my też tak możemy jeździć! Rafał był jak najbardziej na TAK i gdy nadarzyła się okazja na kupno sprzętu, to nie było chwili zawahania nad tym, czy chcemy, tylko moje oznajmienie, iż to ja będę „małpą” (śmiech).

fot. Vin-Cent 20-10

W Polsce nie mamy odpowiedników takich czeskich wyścigów ulicznych?

Niestety nie ma i bardzo nad tym ubolewam. Prowadzę „Północny Klub Motocyklowy”, zrzeszony pod PZM i nie raz prowadziłam negocjacje, związane z możliwością zorganizowania ulicznych wyścigów Classic w Polsce, jednakże odpowiedź jest zawsze na nie. Co ciężko mi zrozumieć, bo byłoby to bardzo korzystne dla naszej miejscowości pod względem rozwojowym oraz ogólnie dla nas, jako kraju.

A jak wam się podoba tamtejsza organizacja zawodów i ich klimat? Jest na czym się wzorować?

Organizacja zawodów u naszych sąsiadów jest bardzo dobra. Tak samo klimat – będąc tam można poczuć się jak u siebie… ludzie są bardzo otwarci, pomocni, pomimo wspólnej rywalizacji. Podchodzimy do siebie, dzielimy się wrażeniami, gratulujemy sobie nawzajem udanego przejazdu. Nie ma tak zwanej „chorej rywalizacji”, a o ile coś się w motocyklu uszkodzi, to można śmiało pójść do sąsiada z prośbą o pomoc, a on jej z miłą chęcią udzieli, i to jest najlepsze w tych wyścigach!

Da się to wszystko połączyć z macierzyństwem? Tobie się udaje, czy musiałaś mocno zwolnić?

Nie jest prosto. Po urodzeniu synka w maju, już we wrześniu brałam udział w wyścigach ulicznych na solówce oraz na sidecar. Synek miał niespełna 4 miesiące, jak był z nami na zawodach w Czechach. Oczywiście spotkałam się z niemiłymi komentarzami, iż jestem nieodpowiedzialną matką i moje miejsce jest w domu. Jednakże wychodzę z założenia, iż dziecko to nie „koniec świata” i nie oznacza to rezygnacji z prowadzonego trybu życia. Dlatego przez cały czas realizowałam siebie, a mój synek uwielbia spędzać czas na zawodach i prawie wszędzie ze mną jeździ. Gdy rodzice szczęśliwi, to i dziecko będzie szczęśliwe.

Wsparcie najbliższych umożliwiło mi swobodną jazdę na motocyklu i w lipcu już powróciłam do jazd na drogach. Może nie mogłam sobie pozwolić na długie trasy, ale miałam te 2-3 godziny, przykładowo w weekendy, dla siebie, gdy Antosia zostawiałam u rodziców. I śmiało mogę powiedzieć, iż macierzyństwo nie oznacza końca pasji, podstawą jest dobra organizacja, wsparcie najbliższych i niezwracanie uwagi na niemiłe komentarze, które zawszę były i będą.

Karolina Kantek

Sezon powoli się kończy – jesteście z niego zadowoleni? Plany na nowy są podobne?
Co roku sezon wyścigowy zbyt gwałtownie się kończy. Chciałoby się więcej i więcej… Tak jesteśmy, i to bardzo, zadowoleni z tego sezonu, a przyszłego osobiście nie mogę się doczekać, z uwagi na to, iż do naszego stałego kalendarza zawodów Classic dochodzi wyścig na Wyspie Man! Będziemy pierwszą polską ekipą, która weźmie udział w tym wyścigu.

A tak to obowiązkowo w naszym kalendarzu będą Czechy: Horice w sierpniu oraz Branna we wrześniu, dodatkowo dojdzie Belgia – Gedinne w sierpniu, w której po tym roku się zakochaliśmy. No i zobaczymy, może w czerwcu pojedziemy na Jicin. Liczę, iż znajdę również czas na „sporta”, czyli Poznań. Chciałabym wziąć udział w Speed Day Trophy Ladies, do którego się przymierzam od 2 lat (śmiech). Oczywiście pod warunkiem, iż zdążę coś kupić i gwałtownie się uda w nowy motocykl wjeździć – zobaczymy, jak to wyjdzie…

Karolina Kantek

Karola: https://www.facebook.com/Madamm.Earl
Instagram:

Rafał: https://www.facebook.com/profile.php?id=100000543632288

Idź do oryginalnego materiału