"Jurek spadł, 140 metrów, wczoraj. Nie słyszałem żadnego krzyku"

2 godzin temu
Zdjęcie: materiały prasowe


"Nie jesteś drugi, jesteś wielki" - napisał Reinhold Messner, kiedy Polak jako drugi człowiek w historii zdobył Koronę Himalajów i Karakorum - wszystkie 14 ośmiotysięczników na ziemi. Nieco ponad dwa lata po tym niebywałe osiągnięciu, 24 października 1989 roku, Kukuczka zginął w miejscu, które kochał. Podczas wspinania południową ścianą Lhotse osunął się, a lina asekurująca urwała się i najwspanialszy polski himalaista spadł w przepaść. Dziś mija 35 lat od tragicznej śmierci Kukuczki.
Jerzy Kukuczka jako drugi człowiek w historii zdobył Koronę Himalajów i Karakorum - wszystkie 14 ośmiotysięczników na ziemi. Wyprzedził go tylko Włoch Reinhold Messner, ale Polaka uznawano za lepszego - wspinał się w ekstremalnych warunkach, stylem alpejskim, ośmiokrotnie wyznaczał nowe trasy na najwyższe góry świata, cztery razy wchodził zimą i raz kompletnie sam. "Nie jesteś drugi, jesteś wielki" - pisał Messner do Kukuczki po jego niesamowitym wyczynie. Polak wcześniej musiał Messnerowi napisać "Gratuluję Wielkiego Szlema".


REKLAMA


Zobacz wideo Tak powstaje jeden z największych stadionów świata. Cudeńko


35. rocznica śmierci Jerzego Kukuczki. "Dlaczego kończyć, skoro tak dobrze idzie?"
Kukuczka wciąż wyznaczał sobie nowe granice, chciał więcej i lepiej. Dwa lata po zdobyciu wszystkich ośmiotysięczników postawił przed sobą nowy cel - wejście na Lhotse (8516 m n.p.m.) południową ścianą. Wówczas niezdobytą przez nikogo. Trzykilometrowa ściana była wtedy marzeniem każdego. 41-latek na tej górze był już dwukrotnie i od niej zaczął swoją karierę w Himalajach.
- Kiedy mam kończyć karierę? przez cały czas mnie ciągną góry, te nieprzetarte szlaki, które czekają. Południowa ściana Lhotse to najgłośniejsza w Himalajach. Do tej pory niezdobyta, mimo wielokrotnych prób. Już raz byłem na południowej ścianie, na wysokości 8100 metrów. Niestety zagrodziła nam bariera skalna. Dlaczego kończyć, skoro tak dobrze idzie? - mówił Kukuczka w sierpniu 1989 roku tuż przed ostatnią wyprawą w swoim życiu.


Tak zginął największy z największych. "Mogłem tylko skulić się w sobie"
24 października 1989 roku Jerzy Kukuczka wraz z Ryszardem Pawłowskim wyruszyli na podbój. Tak ten dzień opisano w książce "Królowa. Lhotse '89" wydawnictwa Fundacja Wielki Człowiek. "O 8 rano 24 października Jerzy Kukuczka i Ryszard Pawłowski wyruszają z namiotu szturmowego z zamiarem zdobycia szczytu. Choć pogoda jest wyjątkowo dobra, ryzyko przez cały czas pozostaje ogromne. zwykle w górnych partiach, na wysokości, na której znajdowali się Pawłowski i Kukuczka, teren staje się łatwiejszy, często bywa tak, iż alpiniści idący razem wcale nie muszą się asekurować. Jednak to było Lhotse i w tym momencie sytuacja była całkowicie inna – z punktu, w którym znajdowali się wspinacze, w dół opadało trzykilometrowej długości, niemal pionowe urwisko".
Polscy wspinacze użyli długiej, 80-metrowej liny. Ta była jednak bardzo cienka, miała zaledwie siedem milimetrów. Dzięki temu była jednak lżejsza, a każdy gram w górach waży tonę i może przeszkodzić. Podjęte ryzyko niestety ma swoje skutki. Na wysokości około 8300 metrów Kukuczka idzie pierwszy, a Pawłowski asekuruje. Nagle ten pierwszy zaczyna osuwać się w dół.


- Jurek był jakieś 70 metrów nade mną. Wykonał dwa szybkie ruchy i kiedy wydawało mi się, iż dotknął śnieżnej grani, zupełnie niespodziewanie zaczął się osuwać. Początkowo wolno, ale z każdym ułamkiem sekundy szybciej. Wszystko, co mogłem zrobić, to się skulić w sobie. Nie słyszałem żadnego krzyku Jurka, odgłosu. Prawdopodobnie on nie spodziewał się, iż lot będzie taki długi. Lina nade mną na jakimś ostrym fragmencie skały się przerwała. Wszystko, co widziałem, to Jurka spadającego do kotła, do podstawy ściany - wspominał tragiczny moment Pawłowski m.in. w książce "Lhotse ’89. Ostatnia wyprawa Jerzego Kukuczki". - "Jurek spadł, jakieś 140 metrów. Wczoraj". Na dole tragedia: wszyscy płaczą, prawie nikt z nikim nie rozmawia. No bo o czym? - czytamy dalej. Pawłowski miał szczęście, bo zerwana lina uratowała mu życie.
Kukuczka zginął 24 października 1989 w wieku zaledwie 41 lat. Ciała legendy nigdy nie odnaleziono, ale oficjalna wersja mówiła o tym, iż pochowano go w lodowej szczelinie. Wszystko po to, by jego żonie i dwóm synom wypłacono odszkodowanie.


Wspomnienia żony Cecylii Kukuczki. "Tam było jego życie"
"Nie martw się. Pamiętaj, dbaj o synów" - wspominała Cecylia Kukuczka, żona wybitnego himalaisty, w rozmowie z WP SportoweFakty. To ostatnie słowa, jakie powiedział do niej mąż na peronie w Katowicach, gdzie w biegu wskoczył do pociągu. Pojechał do Warszawy, a stamtąd do Nepalu na ostatnią wyprawę w życiu.
- Bardzo nam go brakowało. Czuć było jego nieobecność w domu. Mieliśmy go jak na lekarstwo i musieliśmy nauczyć się robić wszystko bez niego. Wszystko, żeby nie odbierać mu tego, co dla niego najważniejsze. A góry były najważniejsze - mówiła wdowa po Kukuczce, która wspierała męża w jego ogromnej pasji. - Tam szukał swobody, wolności, tam było jego życie. Rozumiałem, iż nie mogę mu tego odebrać - dodawała.


Cecylia Kukuczka kilkukrotnie jeździła pod południową ścianę Lhotse w rocznicę śmierci męża. - Kiedy tam jadę i widzę ścianę z bliska, to wiem, iż on w tych lodach i śniegach gdzieś jest. Mogę z nim wtedy porozmawiać w myślach, pożalić się. Są to dla mnie bardzo ważne chwile - wyjawiła Cecylia Kukuczka przed 30. rocznicą śmierci męża. Syn legendy - Wojciech również oddał się górom i zdobył m.in. Mount Everest.
W Istebnej, w dawnym domu rodziny legendy, żona Kukuczki założyła "Izbę Pamięci Jerzego Kukuczki", w której zobaczyć można pamiątki z wypraw, kombinezony, czy zdjęcia drugiego człowieka w historii, który zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników.
Idź do oryginalnego materiału