Joshua vs Paul. A komu ta walka adekwatnie potrzebna? [KOMENTARZ]

9 godzin temu

Były mistrz świata walczący z youtuberem. Nie pierwsza i (na pewno) nie ostatnia taka sytuacja. Sęk w tym, iż choć Anthony Joshua zbliża się boksersko do drugiej strony rzeki, to z pewnością jeszcze na tym przeciwnym brzegu nie wylądował. Na horyzoncie ma hitową walkę z Tysonem Furym. A jednak teraz wziął starcie z Jakiem Paulem. Starcie, które już dziś w nocy i które im dłużej się o tym myśli, tym bardziej przypomina farsę, na której na pewno nie skorzysta sport.

Joshua vs Paul. Czy to będzie urwanie łba?

Przyznam szczerze, iż pierwotnie chciałem podejść do tej walki na poważnie. W końcu wszyscy zapewniają, iż to starcie właśnie takie będzie. W planie miałem więc analizę szans, historię tego, jak w ogóle doszło do zorganizowania tego pojedynku (w skrócie: Joshua wziął łatwy hajs, gdy wypadł pierwotnie planowany rywal dla Paula), a choćby przytoczenie wszelakich wypowiedzi uczestników, promotorów i ekspertów.

Te ostatnie można zresztą skrócić. Odpowiednio będą wyglądać tak:

  • Jake Paul: „Zaskoczę Joshuę. Przekona się, iż jestem prawdziwym bokserem”.
  • Anthony Joshua: „To nie będzie ustawka”.
  • Promotorzy i osoby zainteresowane: „To poważna walka. Spodziewamy się dobrego boksu”.
  • Eksperci, inni bokserzy: „Joshua urwie mu łeb”.

Zastanówmy się – kto z tego grona ma rację? Jake Paul musi przecież zgrywać twardziela. Joshua, żeby przyciągnąć zainteresowanie, a przy okazji sobie nie zaszkodzić, powinien twierdzić, iż będzie walczyć na poważnie. Nie zaszkodzić, bo to nie pokazówka, pojedynek będzie wpisany do rekordów, a do tego – można przyjmować na niego zakłady. Promotorzy, wiadomo, będą reklamować starcie, jak tylko mogą.

Zostaje więc jedna grupa. Grupa, która dobrze wie, jak mocno bije Joshua. I jak dobrym (lub słabym) bokserem jest Jake Paul.

Temu oddać trzeba jedno: na pewno wyrasta ponad wielu youtuberów-sportowców. Nie jest zły, gdyby walczył w turnieju dla amatorów (rozumianych standardowo, jako ludzi, którzy boksem się na co dzień nie parają) pewnie byłby faworytem. Słabych bokserów też z pewnością byłby w stanie pokonać. Ale tu mówimy o byłym mistrzu świata, który pasy miał w swoim posiadaniu jeszcze nie tak dawno temu (w 2021 roku). Przy okazji o gościu, którego siła ciosu potrafiła powalić wielu znakomitych bokserów. choćby przy ustalonym limicie wagi (111,1 kilograma dla Brytyjczyka) kilka z tej siły ubędzie.

Trudno wyobrazić sobie inny scenariusz niż ten, w którym – jak to ujęło wielu bokserów, pytanych o tę walkę – Joshua urywa rywalowi wspomniany łeb.

Pytanie brzmi jednak: czy ktokolwiek na tej walce zyska?

Kto na tym skorzysta? I czy ktokolwiek?

Wróćmy do tego, iż pierwotnie miał to być poważny tekst, analiza, relacja – wiecie, o co chodzi. Nie to, iż ten komentarz poważny nie jest, chodzi o „ciężar gatunkowy”. Uznałem jednak, iż ta walka sama w sobie ciężaru gatunkowego nie ma. Wniosek wyszedł z prostej analizy. Zacząłem się zastanawiać, kto adekwatnie na tym pojedynku skorzysta, kto coś z niego wyniesie? Przy czym „coś” nie oznacza hajsu, choć wiadomo, iż w gruncie rzeczy o to w tym wszystkim chodzi.

Rozważałem jednak kwestie czysto sportowe. Ile jest więc scenariuszy, w których ktoś zyskuje?

Pierwsze rozwiązanie tej walki jest naturalne. Joshua wygrywa – szybko, łatwo, przez nokaut. jeżeli myśleć o tym pojedynku – wróćmy do tego określenie – na poważnie, to adekwatnie jedyne jej zakończenie, jakie może przyjść do głowy. Brytyjczyk wziął przecież w marcu 2024 roku udział w pojedynku z innym nie-bokserem. Naprzeciw niego stanął wówczas Francis Ngannou, były mistrz UFC, który w bokserskim debiucie sprawił ogromne problemy Tysonowi Fury’emu.

Jeśli Anthony Joshua tak powalił Ngannou, to co zrobi z Jakiem Paulem?

AJ wypunktował go w ledwie dwie rundy, a decydujący cios sprawił, iż Ngannou leżał na deskach przez kilka dobrych minut. Jake Paul powinien – wręcz musi! – podzielić jego los. Jest mniejszy, ma niższą wytrzymałość na ciosy, zaliczył już co prawda trochę walk, ale nie ma takiego backgroundu jak Kameruńczyk. O ile jednak taka demolka na Ngannou dała AJ-owi sporo pod względem PR-owym (i to w momencie, gdy tego potrzebował, potem walczył w dużym starciu z Danielem Dubois), o tyle czy coś da mu wygrana z Paulem?

Absolutnie nic (co najwyżej udowodni – czego jednak należy się domyślać – iż różnice pomiędzy profesjonalistą a dobrym amatorem są ogromne). Każdy się tego spodziewa, wręcz oczekuje (a niektórzy obawiają się, iż Paul po przyjęciu mocnego ciosu może wylądować w szpitalu, ba, choćby walczyć o życie). Dla byłego mistrza świata powinna to być po prostu łatwa robota ze sporą wypłatą.

Gdyby jednak nie wszystko poszło po jego myśli – to scenariusz numer dwa – i solidnie się męczył? Ot, gdyby Paul cudem dotrwał do końca ósmej, ostatniej rundy i przegrał, ale na punkty? Na tym zyskałby tylko Amerykanin, który dzięki temu dostałby pewnie kolejnych kilka solidnych walk. Nie oszukujmy się jednak, iż przy nokaucie nie dostanie – dostanie, po prostu mniejsze. Dla niego to idealna sytuacja. adekwatnie nie może przegrać… choćby gdy przegra w ringu. A Joshua jak najbardziej może. I to już w momencie, gdy nie skończy rywala przed czasem.

A co dopiero, gdyby przegrał!

AJ może nie kładzie na szali swojej kariery, ale taki scenariusz na pewno rzuciłby na nią wielki cień.

Raz, iż wiele osób zapomniałoby o wcześniejszych zwycięstwach, a pamiętało o tej smutnej i szarej końcówce. Dwa, iż kolejne walki – a pewnie miał apetyt na jeszcze kilka, w tym wspomnianą z Furym – nagle zdawałyby się znacznie mniej atrakcyjne. Trzy? Wszyscy mieliby w głowie, iż to jednak była ustawka. choćby jeżeli Paul (co wydaje się nieprawdopodobne) wygrałby czysto, sportowo.

Innymi słowy: Joshua straciłby naprawdę, ale to naprawdę wiele. A Paul? Wręcz przeciwnie. Wtedy pokazałby, iż jest bokserem z krwi i kości. Nie zdziwilibyśmy się nawet, gdyby któraś z federacji zwariowała i chcąc skorzystać na jego medialności, zaoferowała mu walkę o pas. Ba, to w kolejnych latach może i tak nastąpić – choćby gdy przegra. Wystarczy, iż po tym jednym pojedynku wróci do obijania starszych legend (jak Mike Tyson).

Największym przegranym tego wszystkiego będzie jednak nie Paul (bo przegrać, jak ustaliliśmy, adekwatnie nie może) i nie Joshua (nawet jeżeli zejdzie z ringu pokonany).

Największym przegranym będzie boks. I to adekwatnie niezależnie od wyniku.

Na tym się nie skończy

Jest tak: Paul vs Joshua dla boksu to walka znacząca. Starannie dobierałem to słowo. Coś co jest znaczące, wcale nie musi być pozytywne. Na pewno jednak będzie miało swój efekt, oddźwięk. Bo do tej pory walki „okołopokazowe” toczyły się głównie albo między przedstawicielami boksu i innych sportów walki (Ali – Inoki, Mayweather – McGregor czy starcia Ngannou z Furym i Joshuą), albo między celebrytami a bokserami o mniejszym rozmiarze kapelusza czy legendami dawno po swoim najlepszym okresie (przykładem dla obu tych zjawisk są poprzednie starcia Paula).

Pierwszy freak fight?

Teraz? Teraz do ringu wchodzi niedawny mistrz świata. To inny format, przejście na kolejny poziom.

Ta walka udowadnia, iż jeżeli okoliczności się zgadzają, to wszystko da się zorganizować. No, warunkiem pozostało ciężarówka wypełniona pieniędzmi, ale to w boksie akurat nic nowego. Tu zgrało się wszystko, czego była trzeba. Joshua chciał walki na przetarcie po przerwie (nie boksował ponad rok). Paul był gotowy na większe starcie, ale wypadł mu rywal, z którym pierwotnie negocjowano. Netflix i inni rzucili dolarki. I co?

I wyszło, iż renomowany pięściarz, niedawny właściciel trzech pasów, może bić się z przedstawicielem świata – jakby nie było – rozrywki.

Nie chcę tu choćby niczego ujmować niczego Paulowi. Trudno zaprzeczyć temu, iż faktycznie ciężko haruje na treningach. Rozwinął się boksersko w ostatnich latach, to na pewno. Ale przez cały czas to gość, który – gdyby nie popularność z sieci – w życiu nie dorwałby się do takich walk… i chyba nie powinien. Dla dobra sportu, ale i swojego, bo Joshua faktycznie może zagrozić choćby jego życiu, jeżeli tylko czysto trafi czy to w głowę, czy na korpus.

Co gorsza jednak – za tym prawdopodobnie pójdą kolejni. W Polsce widzimy to głównie we freakowym MMA, gdzie ściąga się kolejnych mniejszych lub większych celebrytów (coraz częściej wyciąganych z internetowej – no nie ma na to innego słowa – patologii). W USA zdarza się to we wrestlingu (w WWE walczy zresztą brat Jake’a, czyli Logan… i ma do tego talent, serio), trafia się też w MMA, ale największe zainteresowanie budzi niezmiennie boks. On też daje największe zyski.

Nie zaskoczy więc nikogo, gdy kolejne gwiazdy YouTube’a, TikToka czy ogółem Internetu zaczną organizować swoje duże walki. jeżeli tylko będą miały charyzmę – i dryg do wywoływania kontrowersji – jak Paul, to w efekcie dostaną dobre pojedynki. Ich poziom sportowy? On będzie mieć znacznie mniejsze znaczenie. Wejść do ringu z legendą, która nie była w nim od dekady, może każdy, kto ma do boksu choć trochę talentu, popracuje na treningach i w efekcie będzie w stanie tę legendą „zabiegać” (a w dodatku rzeczona legenda dostanie delikatne napomnienie, by przypadkiem nie boksować za mocno).

Możliwe, iż część z tych celebrytów finalnie też dobije do walki z wciąż aktywnym bokserem z topu. A to przypominać będzie raczej parodię boksu, nie prawdziwe pięściarstwo.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o boksie na Weszło:

  • Polski bokser powalczy o mistrzostwo świata. „Przeskok o trzy ligi”
  • „Zabiję go. Po prostu go zabiję”. Muhammad Ali, Joe Frazier i nienawiść
  • Rocky. O filmie, który stał się fenomenem
  • Największy powrót w historii. Jak George Foreman zadziwił świat
Idź do oryginalnego materiału