Przed Tour de France fani nie zastanawiali się, kto wygra. Jedyne pytanie, jakie sobie zadawali, brzmiało: jak bardzo Pogacar zdystansuje konkurencję? Słoweniec pierwszy raz wygrał ten prestiżowy wyścig, mając minutę przewagi nad drugim na mecie kolarzem. Kolejne dwie edycje wygrywał z odpowiednio pięcioma i sześcioma minutami przewagi. Tym razem, po trzech tygodniach zmagań i przejechaniu ponad 3,3 tys. km, Pogacar zdystansował drugiego w klasyfikacji generalnej Jonasa Vingegaarda niemal o cztery i pół minuty. W niedzielny wieczór Paryż znów szalał.
REKLAMA
Zobacz wideo
Król szuka wytchnienia. "To trudne"
Setki Francuzów ze Słoweńskimi flagami to widok, do którego zdążył się przyzwyczaić. Do tego, iż fani noszą koszulki jego teamu - również. We Francji – kraju artystów – zdarzało się, iż kibice malowali obrazy przedstawiające Pogacara. Prezentowali je w miasteczkach, którymi wyścig przejeżdżał.
Tadej Pogacar - obrazKacper Sosnowski
Ten szał ogarnął nie tylko Francję. - Zdałem sobie sprawę, iż słuchanie swojego imienia przez 212 km jest naprawdę szalone - mówił Pogacar po jednym z etapów zeszłorocznego Giro d'Italia, które też zresztą wygrał. Był oczywiście zły gdy podczas zmagań jeden z kibiców poklepał go w tył pleców. Trudno zgadnąć, czy chciał dotknąć różowej koszulki lidera, czy pomóc mu w podjeździe, ale Słoweniec wyzwala w kibicach wielkie emocje.
"Pogacaromanię" widać było w Belgii, gdzie Słoweniec wygrał w tym roku Strzałę Walońską. Mimo iż Belgowie mają swoich bohaterów, np. Remco Evenepoela, to prędzej kibicują Pogacarowi.
Pogacar taką skalą uwielbienia wydaje się być zakłopotany. Przed i po wyścigach pochyla głowę, unika rozmów. Przez odcinki, gdzie fani są najbliższej niego, przemyka szybko. Na prezentacje przed kolejnymi etapami w Tour de France wyjeżdżał zwykle ostatni, na scenie też pojawiał się w ostatniej chwili, zjeżdżał z niej bez zatrzymywania na podpisy. Przechodził tamtędy, gdzie ludzi było mało. Taką scenę zauważyliśmy choćby na 14. etapie zawodów w Pau. Król dwóch kółek szukał wytchnienia.
Na pytanie dziennikarzy na początku Tour de France, czy to zamieszanie go nie przytłacza, nie krył, iż momentami jest mu ciężko. - Tak, to trudne, trudniejsze niż wcześniej. Zawsze trzeba pomyśleć, zanim się coś powie, zrobi. Staram się być cierpliwy, rozmawiać z uśmiechem, nie martwić o to, co będzie dalej.
Być może Pogacar w kraju nad Sekwaną przeżywał małe déjà vu ze Słowenii. Chcąc mieć spokój, normalne życie, spokojniejsze treningi, z ojczyzny się wyprowadził.
Musiał wyprowadzić się z ojczyzny
Gdy kiedyś, przed Tour de France, trenował niedaleko swego domu na Słowenii, ludzie zatrzymywali go na czerwonym świetle, prosili o autografy i zdjęcia. Podczas samej tylko podróży na start trasy, którą chciał przejechać, tracił pięćdziesiąt minut.
- Stał się wielką gwiazdą i trudno było powiedzieć mu "nie", ale czasami nie miał wyboru - opisywał to Andrej Hauptman, jego rodak, były kolarz, a dziś dyrektor sportowy, UAE Team Emirates, w której Pogacar jeździ. - Raczej nie może mieszkać w Słowenii, bo wtedy jego dom znów byłby oblegany i znów nie mógłby normalnie trenować - dodawał w rozmowie z "L'Equipe". W Monaco, gdzie gwiazd mieszka dużo, a wysokie ceny odstraszają zwykłych zjadaczy chleba, Pogacar ma trochę luźniej, choć i tam nie jest anonimowy. Odczuł to szczególnie przed tegorocznym Tour de France.
- Mieszkam obok niego, niełatwo żyć tak jak on. Tadej idzie na śniadanie, a tam czeka 20 osób, domagając się uwagi. Po śniadaniu czeka kolejne 30 i taka sama liczba znowu na przystanku autobusowym – opisywał kolega z drużyny Tim Wellens dla portalu Cyclinguptodate.com.
Fot. Sarah Meyssonnier / REUTERS
Małe państwo na południu Francji jest też oczywiście dobrą bazą treningową, a także umożliwia Pogacarowi łatwiejsze podróżowanie na zawody, więc ta wyprowadzka jest mu na rękę.
Pogacar jak Lewandowski. "Wszyscy chcą go poznać"
Szał wokół Słoweńca jest wynikiem jego sukcesów. Ludzie ciągną do mistrzów i widać to w liczbach. Pogacar w tej chwili ma 2,2 mln obserwujących na Instagramie, o 400 tys. więcej niż w zeszłym roku i aż dwa razy więcej niż dwa lata temu. Jego menedżer Alex Carera twierdzi, co tydzień od razu musi odrzucać 90 proc. ofert i propozycji, które dostaje Pogacar, bo jest ich za dużo. Agent ocenia, iż Pogacar stał się "jedną z największych gwiazd sportu, nie tylko kolarstwa". - Kiedy "Pogi" jedzie na turniej tenisowy w Monte Carlo, czy na Grand Prix Formuły 1, wszyscy inni sportowcy chcą go poznać - mówi jego menedżer.
jeżeli pierwszym polskim sportowcem, który przychodzi na myśl kibicom za granicą, jest Lewandowski czy Iga Świątek, to Słowenia ma Pogacara i Lukę Doncica, koszykarza NBA. Rozpoznawalność przekłada się też na finanse. Pogacar mimo młodego wieku od kilku lat stara się prowadzić różne biznesy i jest ambasadorem paru marek.
Ma własny sklep z odzieżą, a niektóre ubrania zdobi jego ulubione hasło: "Nigdy nie przestawaj próbować i nigdy się nie poddawaj". Współpracuje z jedną z firm produkującą odżywki dla sportowców i jest ambasadorem dużego producenta opon. Ma też fundację pomagającą osobom chorym na raka oraz swoją drużynę Pogi Team Gusto Ljubljana, którą kieruje jego ojciec. Szacuje się, iż Pogacar z samego kontraktu z UAE Emirates zarabia ponad osiem mln. euro rocznie, co czyni go prawdopodobnie najlepiej opłacanym kolarzem w peletonie. Kolejne miliony dają choćby wspomniane biznesy.
"Jestem tylko dzieciakiem ze Słowenii"
Otoczenie, ale i fani cenią go za skromność, szczerość i mocne stąpanie po ziemi. "Jestem tylko dzieciakiem ze Słowenii. Mam dwie siostry i jednego brata. Nie wiem, co powiedzieć? Że lubię się bawić? Lubię cieszyć się życiem, drobiazgami. Więc ta konferencja prasowa jest dla mnie za duża" - mówił ze szczerością po wygraniu pierwszego Tour de France. Do dużych konferencji i licznych wywiadów musiał się gwałtownie przyzwyczaić. Zresztą nieszczęściem wygrywającego etapy Tour de France (Pogacar wygrał ich w tegorocznym wyścigu pięć) czy posiadacza żółtej koszulki lidera, są obowiązkowe aktywności medialne, które znacznie skracają czas potrzebny zawodnikom na regenerację. Pogacar do mediów ma podejście bliższe jego dziadkom, a nie 26-latkowi, ale to też pokazuje, jak świadomym jest człowiekiem.
Fot. Benoit Tessier / REUTERS
- Media społecznościowe to rak naszego społeczeństwa – powiedział na jednym ze spotkań z dziennikarzami, broniąc trochę hejtowanego wówczas kolegi, który miał gorszy sportowo moment. - Można spędzić na nich cały dzień, a choćby jeżeli są tam jakieś pozytywne rzeczy, to zawsze najbardziej rzucają się w oczy te negatywne. To naprawdę może zepsuć dzień – przekazał.
Tuż po wygraniu Tour de France obsypany kolejnymi pytaniami dodał, iż za rok też tu przyjedzie i będzie chciał bronić tytułu.