Max Verstappen jest już czterokrotnym mistrzem świata Formuły 1. Holender przypieczętował najnowszy tytuł podczas Grand Prix Las Vegas w miniony weekend. Walka o mistrzostwo w tym sezonie mogła się podobać. Dla wielu zakończyła się jednak w rozczarowujący sposób, bo z pogoni i walki do ostatniego wyścigu nic nie wyszło. Jakim sposobem kierowca Red Bulla znów sięgnął po koronę? Pytanie wydaje się proste, ale czy odpowiedź jest równie oczywista?
Max Verstappen mistrzem po raz czwarty
Podczas Grand Prix Las Vegas Max Verstappen przypieczętował swój czwarty tytuł mistrza świata F1. Tym samym Holender zrównał się pod tym względem z Sebastianem Vettelem i Alainem Prostem. Przed kierowcą Red Bulla znajduje się tylko trzech kierowców. Juan Manuel Fangio z pięcioma tytułami oraz Michael Schumacher i Lewis Hamilton, którzy siedmiokrotnie sięgali po mistrzostwo. Pytanie brzmi, czy Verstappen będzie w stanie przeskoczyć na ten pułap? Nie jest to wcale tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.
Red Bull nie jest już dominatorem w stawce F1. Siły się wyrównały i Holender nie może więcej liczyć na najlepszy bolid w stawce. Ten w minionych latach bardzo wyraźnie ułatwiał mu zadanie. Natomiast teraz sytuacja wygląda inaczej. Najlepszy bolid ma McLaren. Mocniejszym pakietem od Red Bulla dysponuje też Ferrari a na niektórych obiektach również Mercedes. W przyszłym roku walka o tytuł może być niezwykle zacięta i wyrównana. Później z kolei pojawią się nowe przepisy i nowe bolidy. Sytuacja w czołówce może wywrócić się do góry nogami i w teorii przez kolejne lata Verstappen może nie mieć choćby konkurencyjnego bolidu, który umożliwiałby mu walkę o tytuł. Natomiast nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Skupmy się na tym co tu i teraz.
Dwie fazy sezonu, dwóch Verstappenów
Podzieliłbym ten sezon na dwie fazy. Pierwsza zakończyła się po Grand Prix Hiszpanii. Była to 10 runda sezonu i została rozegrana w czerwcu. W trakcie tych 10 rund Max Verstappen wygrał aż 7 wyścigów. Miał wówczas 219 punktów, co stanowiło przewagę w wysokości 69 punktów nad Lando Norrisem i 71 nad Charlesem Leclerkiem. W klasyfikacji konstruktorów Red Bull sygnował się przewagą 60 punktów nad drugim Ferrari. McLaren był dopiero trzeci i tracił wówczas 93 punkty.
Wydawało się wtedy, iż na dobrą sprawę sytuacja jest rozstrzygnięta. Znowu to samo. Red Bull znowu przygotował taki pakiet, iż w zasadzie nie ma choćby sensu oglądać kolejnych wyścigów. Takie były wówczas nastroje. Dominacja Red Bulla w trakcie kolejnego sezonu z rzędu była dla przeciętnego kibica coraz bardziej męcząca. Było nudno, przewidywalnie. Natomiast później wydarzyło się coś, co zadziwiło chyba wszystkich. Coś najpiękniejszego, co mogło się tylko wydarzyć. Konkurencja wprowadziła dobre poprawki, a Red Bull… kompletnie się pogubił.
Formuła 1 po nowemu. Najlepsze, co mogło się wydarzyć
W trakcie kolejnych 12 weekendów Grand Prix Max Verstappen wygrał tylko 1 wyścig. I trzeba tutaj podkreślić, iż doszło do tego w… nieco przypadkowych okolicznościach, w Brazylii. Jasne – Holender jechał tam świetnie, natomiast nie da się dyskutować z faktem, jak bardzo pomogły mu wówczas warunki atmosferyczne. Umówmy się – gdyby tor był suchy i do gry nie wkroczyła oponiarska ruletka związana z przelotnymi opadami deszczu, Verstappen nie mógłby myśleć choćby o podium w Sao Paulo.
W omawianym okresie Verstappen zdobył 184 punkty. Lando Norris w tym czasie uzyskał 190 oczek a Charles Leclerc 171. Warto dodać, iż przebudził się też Oscar Piastri, który w tych 12 weekendach zdobył 181 punktów. Widzimy zatem jak bardzo stawka się wyrównała. A wręcz… szala przechyliła się na korzyść rywali Red Bulla. Mówi o tym sytuacja w tabeli konstruktorów. W „umownej” drugiej części sezonu, czyli po Grand Prix Hiszpanii, Red Bull wywalczył 225 punktów. W tym samym czasie Mercedes zgarnął 274 oczka, Ferrari 314 a McLaren… aż 371. To mówi samo za siebie.
Max Verstappen pokazał, dlaczego jest mistrzem
W trakcie tego sezonu zobaczyliśmy dwóch Verstappenów. Jeden to dominator, dla którego wygrywanie jest czymś oczywistym. Trochę tak, jak pójście do sklepu po bułki. Ten drugi to kierowca, który nie cofnie się niemal przed niczym. Będzie naginał przepisy, albo je przekraczał i nie będzie miał przy tym absolutnie żadnych skrupułów. Ta druga wersja to kierowca, który nie ma w stawce kumpli. Budzi kontrowersje, często niechęć, jest butny, arogancki. Z drugiej strony… Kto powiedział, iż kierowcy muszą darzyć się nawzajem sympatią? Jeden z polskich kierowców rajdowych powiedział mi kiedyś, iż w stawce „nie ma kolegów”. W F1 jest podobnie. Koniec końców to rywale, którzy w walce na torze zrobią wszystko, aby wygrać. I sentymenty, czy znajomość poza torem, nie mają tu żadnego znaczenia.
A więc „Max dominator” zbudował przewagę w pierwszej części sezonu. W drugiej „Max w trybie walki” ją obronił i pokazał, iż jest jednym z najlepszych kierowców świata. Właśnie w tej drugiej części sezonu Holender udowodnił, iż tytuły zdobywał nie tylko przewagą osiągów bolidu, ale też swoimi umiejętnościami. Nawet kiedy Red Bull stopniowo się staczał, Verstappen brał każdą okazję i wyciskał ją jak cytrynę. Nic więcej tym bolidem nie dało się zrobić. O ile Red Bull z weekendu na weekend tracił, tak sam Verstappen trzymał po prostu swój poziom. Przypomnijmy. Druga część sezonu i 12 wyścigów po Grand Prix Hiszpanii – Leclerc 171, Piastri 181, Verstappen 184, Norris 190. Niemal na równo!
To zapowiedź sezonu 2025
Przygotujmy się już teraz na to, iż sezon 2025 będzie absolutnie fantastyczny. Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim dlatego, iż aktualnie Formuła 1 jest już bardzo mocno wyrównana. Przynajmniej pierwsze trzy, cztery zespoły. Oznacza to, iż mamy w stawce 7 kierowców zdolnych do wygrywania wyścigów. Nie uwzględniam tu Sergio Pereza, co jest oczywistością. Naturalnie ten układ w przyszłym sezonie się lekko zmieni. Przynajmniej jeżeli chodzi o kierowców. W czołówce wciąż będą te same zespoły. Realnie możemy zakładać, iż TOP będą stanowili Lando Norris, Oscar Piastri (obaj McLaren), Charles Leclerc, Lewis Hamilton (obaj Ferrari) a także George Russell i Max Verstappen.
Wciąż nie uwzględniam tutaj Sergio Pereza. I choćby jeżeli Red Bull kimś go zamieni, nie będzie to prawdopodobnie kierowca, który z marszu będzie mógł walczyć o wygrane. Partnerem George’a Russella w Mercedesie będzie Andrea Kimi Antonelli. I chociaż jemu prędkości odmówić się nie da, to z całą pewnością pojawią się też błędy wynikające z wieku i braku doświadczenia. Natomiast układ sił w F1 – jeżeli chodzi o potencjał bolidów – nie zmieni się w ogóle, albo prawie w ogóle, względem tego co mamy teraz.
Wszystko za sprawą tego, iż w 2026 roku pojawią się nowe przepisy i zupełnie nowe bolidy. Zespoły już teraz skupiają się właśnie na nowej generacji i nie będą inwestowały więcej w tę aktualną. A to oznacza sezon z czterema zespołami na topie. Z zespołami, które mają już bolidy niemal idealne, wyżyłowane do granic możliwości i doskonale zestrojone niemal na każde warunki. Sezon 2025 może być tym, czym jest druga połowa sezonu 2024. Walką wielu bohaterów, w której różnice punktowe w czołówce mogą być mikroskopijne.
Zdjęcie główne: Zak Mauger / LAT Images / Pirelli F1 Press Area