Iga Świątek odebrała brązowy medal olimpijski. Sukces czy porażka?

3 miesięcy temu

Idzie po swoje. Bezkonkurencyjna. To tylko formalność. Pewne złoto. Takie nastroje panowały przed startem Igi Świątek na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Przypominano, iż 23-latka od ponad 100 tygodni jest niekwestionowaną liderką rankingu WTA. Swoje robił też fakt, iż mecze rozgrywano na słynnych kortach Rolanda Garrosa, gdzie Polka czuje się doskonale. To tu aż czterokrotnie wygrywała prestiżowy wielkoszlemowy turniej. Dzięki rewelacyjnej dyspozycji na paryskiej mączce doczekała się przydomka „Królowej Paryża”. Trzeba by się naprawdę wysilić, żeby jeszcze mocniej napompować balonik z oczekiwaniami złotego medalu. W dużym stopniu przyczyniła się do tego też sama zainteresowana, która wielokrotnie podkreślała, iż krążek przywieziony z igrzysk olimpijskich jest dla niej priorytetem, ale i wielkim marzeniem jeszcze z dzieciństwa.

Przegrała z własną głową

25 zwycięstw z rzędu na kortach Rolanda Garrosa i… koniec. Na takiej liczbie zatrzymał się licznik wygrywanych przez Świątek meczów bez żadnej wpadki w stolicy Francji. Najgorsze, iż fenomenalna passa została przerwana w kulminacyjnym momencie, czyli w półfinale igrzysk olimpijskich. Przy pełnym szacunku dla talentu i formy Zheng Qinwen, z którą nasza tenisistka mierzyła się w czwartkowe popołudnie, można stwierdzić, iż Świątek nie uległa w dwusetowym meczu (2:6, 5:7) Chince. Przegrała sama ze sobą, z własną głową, z własnymi emocjami. Powiedzieć, iż Polka tego dnia nie była sobą, to nic nie powiedzieć. Świątek była spięta, usztywniona, na jej twarzy stres był wręcz wymalowany. I gdy wydawało się – przy prowadzeniu 4:0 w drugim secie – iż w końcu weszła na adekwatne dla siebie tory, w zupełnie nie swoim stylu roztrwoniła solidną przewagę. Kilka minut po ostatniej piłce, złapana przez dziennikarza Eurosportu, całkowicie się rozkleiła, przerywając rozmowę. Później dodała, iż płakała jeszcze przez sześć godzin, mówiąc wprost o najbardziej bolesnej porażce w życiu. I gdyby nie to, iż następnego dnia znów musiała zameldować się na korcie i stanąć do walki o brąz, pewnie płakałaby dalej…

Nie jest maszyną

Udało jej się jednak zmobilizować i odnaleźć siły, żeby stawić czoła ambitnej i atrakcyjnej Annie Karolinie Schmiedlovej. Spotkanie z 29-letnią Słowaczką nie stało na specjalnie wysokim poziomie. Dla Igi okazało się niemal spacerkiem (6:2, 6:1). Schmiedlova zaprezentowała się jak zawodniczka z innej ligi na tle skupionej Świątek. Gdy Polka ostatecznie pogrążyła rywalkę, wcale nie zaserwowała rozentuzjazmowanej publiczności wybuchu radości. Spokojnie usiadła na ławce i znów zalała się łzami. Radości, ulgi, a może wciąż tlącego się żalu, iż to „tylko” brąz, a nie złoto? – Miałam świadomość, iż powinnam być dumna ze zdobycia medalu (…). Kiedy minie jeszcze kilka dni, będę już może pamiętać tylko to, iż go mam w swoim dorobku… – tłumaczyła na pomeczowej konferencji prasowej. Dowiedzieliśmy się również, iż rezygnuje z udziału w nadchodzącym turnieju WTA 1000 w Toronto. – Potrzebuję więcej czasu w odpoczynek i regenerację – wyznała Polka. Dodała też, iż na kolejne igrzyska przyjedzie, ciesząc się z samej obecności na największej sportowej imprezie świata, bez „dźwigania całego tego ciężaru”. Bo dźwigać Iga powinna jedynie dumę z worka pucharów i medali, jakie zdobyła w dotychczasowej karierze. Do pięciu wielkoszlemowych skalpów 23-latka dołożyła teraz olimpijski krążek. I absolutnie nie powinniśmy traktować brązu jako nagrody pocieszenia. Świątek przypomniała wszystkim ślepo zapatrzonym w statystyki, iż nie jest maszyną, ale człowiekiem. I prawdopodobnie jeszcze nieraz dostarczy nam powodów do dumy, a ostatnie słodko-gorzkie doświadczenia z Paryża mogą być bezcenne na kolejnych tenisowych zakrętach.

Idź do oryginalnego materiału