Za nami historyczna inauguracja sezonu 2022/23 w skokach narciarskich. Po raz pierwszy w historii zawodnicy i zawodniczki rozpoczynali zimowe starty lądując na igelicie. Czy taki pomysł rozgrywania zawodów ma sens i ma szansę przyjąć się również w przyszłości?
Inauguracja absolutnie historyczna
W tym roku nietypowe było praktycznie wszystko, zarówno pora, jak i sposób rozgrywania konkursów. Nigdy w ponad 40 letniej historii Pucharu Świata w skokach narciarskich nie rozpoczynano walki o Kryształową Kulę już na początku listopada. Jak wiadomo, jednym z powodów takiej decyzji władz FIS-u była organizacja piłkarskiego mundialu w Katarze. Przypomnijmy, iż impreza rozpocznie się już 20 listopada. Już wcześniej ustalono również, iż zawody w Beskidach odbędą się w warunkach hybrydowych (zawodnicy najeżdżali do progu na torach lodowych, a lądowali na igelicie). Był to również pomysł rewolucyjny i unikatowy.
Zawodnicy nastawiali się raczej pozytywnie
Jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji na skoczni im. Adama Małysza decyzję władz Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i Snowboardu skomentowali sami zawodnicy.
– Sam jestem ciekawy, jak to wypadnie. Mam jednak nadzieję, iż wszystko się powiedzie. Na pewno zyskamy pod względem bezpieczeństwa, gdyż sztuczny śnieg, który produkowano w Wiśle, nie należał do najlepszych. Z tego powodu ciężko było odpowiednio przygotować zeskok, czego efektem było kilka brzydkich upadków, jak np. ten Piotra Żyły (w 2019 roku – przyp.red). Ze względu na rozplanowanie formy na pewno będzie inaczej, ale za to odpowiadają trenerzy – przyznał Słoweniec Anze Lanisek.
– To nie jest zdecydowanie idealne, ale jest w porządku. Niemniej jesteśmy sportem zimowym. Skoki powinny się zatem odbywać wtedy, kiedy jest śnieg. Ale tak postanowiono i nikt nas o to nie pyta. Myślę od czasu do czasu, iż szkoda, iż my sportowcy nie podejmujemy takich decyzji. Ale tak już jest. To też jest polityka – odniósł się do tematu z nutą przekąsu Niemiec Markus Eisenbichler.
Po fakcie trudno jednak do czegokolwiek się przyczepić
Nie da się ukryć, iż forma rozgrywania konkursów się sprawdziła. Jedynym argumentem przeciwko mogłaby być jedynie typowa “listopadowa” pogoda, która stanowiła wyzwanie dla lodowych torów najazdowych szczególnie w sobotę, jednak na szczęście skończyło się jedynie na odwołaniu serii próbnej kobiet. Okazuje się jednak, iż tego typu konkursy na polskiej ziemi wcale nie muszą być ostatnimi.
– Zdaliśmy egzamin, bo na razie słyszeliśmy same pochwały. Teoretycznie na przyszły sezon dla Wisły rozważane są dwa terminy: w grudniu ze śniegiem albo w styczniu polski turniej ze Szczyrkiem i Zakopanem. Realizacja drugiej opcji będzie możliwa, jeżeli nie dojdzie do skutku FIS Games. jeżeli termin styczniowy wypadnie, to będziemy lobbowali jednak za organizacją ponownie inauguracyjnych konkursów Pucharu Świata w Wiśle na igielicie w listopadzie, a nie grudniu – powiedział sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego – Jan Winkiel w rozmowie z WP SportoweFakty.
Jeśli zawody w takiej formie ponownie dojdą do skutku, brana jest pod uwagę ich organizacja nie na zielonym, ale białym igelicie. Takie rozwiązanie mogłoby lepiej imitować zimowe warunki na skoczni.
– Taka opcja pojawiła się w naszych rozważaniach. Nie takie rzeczy były już na świecie robione. Nie wiem jednak, czy przyszły rok jest realny, bo trzeba byłoby wymienić na skoczni cały igielit, a to wiąże się ze sporymi kosztami – dodał działacz.
Wszystko zależy jednak od FIS-u
Co dalej? To już zależy od skokowej “centrali”. W rozmowie ze Sportsinwinter.pl dyrektor Pucharu Świata – Włoch Sandro Pertile nie krył pochwał w stronę polskich organizatorów, jednak w kontekście dalszych przewidywań był już nieco bardziej stonowany.
– Weekend w Wiśle był historyczny dla naszej dyscypliny. Mimo trudnych warunków atmosferycznych (+10 stopni, wiatr i deszcz) zawody doszły do skutku. To zwiększa naszą pewność siebie. Już teraz rozważamy potencjalnie dalsze scenariusze. W przyszłości wszystko jest możliwe. Zdajemy sobie sprawę ze zmian klimatu, które mają ogromny wpływ na rozwój skoków narciarskich – powiedział 53 – latek.
Po zakończeniu zawodów w Wiśle o hybrydowym starcie sezonu wypowiedzieli się również polscy skoczkowie. Głosy były jednomyślne.
– Podoba mi się w to. Alternatywą byłby albo brak zawodów, albo próba zaśnieżenia tej skoczni na siłę, która przy takich temperaturach byłaby “mission impossible”, bo śnieg i tak by się topił. Wydaje mi się, iż to jest najlepsze rozwiązanie, jakie mogliśmy awaryjnie dostać. Mimo wszystko rozegranie tych konkursów “na zielonym” jest lepsze niż ich całkowite odwołanie – mówił dwukrotny zwycięzca z Beskidów – Dawid Kubacki.
“Na igelicie jest elegancko”
– Jestem zadowolony z takiej inauguracji Pucharu Świata. Mieliśmy równe lądowisko. Wykonywanie telemarku na robionym na siłę w listopadzie śniegu zawsze było ryzykowne. Po jednym z nich upadłem, byłem cały poharatany i choćby tego momentu nie pamiętam, bo film mi się urwał. A w tych warunkach można było „iść” jak na normalnym śniegu. Na igelicie jest elegancko. Prawdziwy śnieg dostaniemy za niedługo, w Finlandii – wtórował mu Piotr Żyła.
Przypomnijmy, iż mistrz świata z Oberstdorfu zaliczył groźny upadek na skoczni im. Adama Małysza w 2019 roku. W przeszłości na nierównym wiślańskim zeskoku podobne sytuacje spotkały wielu innych zawodników jak choćby Rosjanina Denisa Korniłowa (2017 rok), Włocha Alexa Insama (2016), czy Niemca Martina Hammana.
W 2022 roku na igelicie, poza nieustanym skokiem Norwega Mariusa Lindvika w swojej niedzielnej próbie z rundy finałowej i problemami Kamila Stocha (wypięte wiązanie – przyp. red), nikt inny nie miał większych problemów z lądowaniem swoich prób.
Dodajmy również, iż kolejny pucharowy weekend mężczyzn odbędzie się dopiero w dniach 26-27 listopada w fińskiej Ruce. Panie z kolei powrócą do rywalizacji w norweskim Lillehammer (3-4 grudnia). Zawody będą się odbywać już w typowo zimowych warunkach.
źródło: informacja własna/ WP SportoweFakty.pl