Widząc, iż Real Madryt jeszcze w 86. minucie przegrywał 1:2, a ostatecznie zwyciężył 3:2 po golu strzelonym w doliczonym czasie gry, można w ciemno budować narrację o niezwyciężoności tej drużyny i niespotykanej w żadnym innym klubie umiejętności odwracania wyników kluczowych meczów. Pisać o kolejnym odcinku znanego już serialu. Ale to byłaby opowieść niepełna. Tym razem to nie tyle był pokaz wielkiej mentalnej siły, co rozpakowanie prezentów podarowanych przez piłkarzy Manchesteru City. Najpierw bramkarz Ederson w prostej sytuacji wybił piłkę prosto pod nogi przeciwnika, a później to samo zrobił Mateo Kovacić. Dwa błędy, dwa stracone gole. jeżeli już koncentrować się na psychologicznej warstwie tego meczu, należy pisać o City i kolejnym rozpadzie tej drużyny.
REKLAMA
Zobacz wideo Co z tym Superpucharem Polski? "Robimy z siebie kretynów. Nikt tego nie szanuje"
On dziwi i nie dziwi jednocześnie. Wciąż w City grają przecież znakomici piłkarze, doświadczeni i zgrani ze sobą triumfatorzy Ligi Mistrzów z 2023 roku. Ale nie znaleźli się w 1/16 finału przez przypadek. W fazie ligowej prowadzili z PSG 2:0, by przegrać 2:4. Prowadzili z Feyenoordem 3:0, by w ostatnim kwadransie stracić trzy gole i zremisować. Od 4. minuty wygrywali 1:0 ze Sportingiem, by przegrać 1:4. Mieli niezłą pierwszą połowę przeciwko Juventusowi, ale byli nieskuteczni, a po przerwie stracili dwie bramki i przegrali 0:2. To, co zobaczyliśmy przeciwko Realowi, widzieliśmy już wcześniej. A to przykłady tylko z Ligi Mistrzów, w Premier League znaleźlibyśmy drugie tyle. I Edersonowi już zdarzało się kiksować. I Mateo Kovacić miał równie fatalne występy. Widzieliśmy już dziesiątki straconych piłek w środku pola. I goli po kontratakach. To wszystko już było, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego - ten sezon City, najsłabszy z Guardiolą na ławce, tak właśnie wygląda.
Guardiola brutalnie szczery: Wszyscy są winni, a przede wszystkim ja
Wystarczy zresztą spojrzeć na jego reakcje na tracone w końcówce gole. Nie jest zdziwiony. Załamany - owszem, ale nie ma na jego twarzy choćby odrobiny zaskoczenia. Guardiola już dzień wcześniej, na konferencji prasowej obrazowo tłumaczył, jak niestabilny i nieprzewidywalny stał się jego zespół. - Wcześniej byliśmy maszyną. Czułem, iż jesteśmy tak konsekwentni, iż zawsze damy radę. Teraz jest tak - powiedział wyciągając przed siebie dłoń, by zimitować rzut monetą. Nie wiadomo, jakie City wylosuje się następnego dnia. - Mamy sporo kontuzji i zawodników, którzy grają tak: góra, dół, góra, dół - znów wspomagał się ekspresyjną gestykulacją. Po ostatnim gwizdku Guardiola był brutalnie szczery i wskazał winnego porażki. - Łatwo byłoby zrzucić winę za porażkę na jednego piłkarza, ale byłoby to absurdalne, tak się nie dzieje. Wszyscy są winni, a przede wszystkim ja, bo jestem tutaj przez wiele lat - wyznał.
I właśnie według tego schematu toczył się mecz z Realem. Najpierw jego piłkarze byli na dole, kompletnie zdezorientowani, gdy Vinicius, Mbappe i Mendy co chwilę dochodzili do groźnych sytuacji. Wślizgiwali się w pole karne, uderzali na bramkę, ale jakimś cudem wciąż było 0:0. Dopiero po kwadransie zdołali rywali okiełznać i byli na górze, gdy po znakomitym podaniu Jacka Grealisha do Josko Gvardiola bramkę zdobył Erling Haaland. Do końca pierwszej połowy grali dobrze, nie musieli drżeć o wynik. Pierwszy kwadrans po przerwie też mieli całkiem spokojny, a w 60. minucie mogli mówić o sporym pechu, bo akurat przeciwko nim Mbappe kiksując zdobył wyrównującą bramkę. Sporo mówi to o formie Francuza, że, choćby jeżeli trafił piłkę piszczelem, to strzelił gola. Real wykonywał rzut wolny. Fede Valverde trafił w mur, ale piłka spadła pod nogi Daniego Ceballosa, który momentalnie dostrzegł wbiegającego w pole karne Mbappe. Podanie było idealne, prosto na nogę. A strzał? Taki, iż Vinicius i Jude Bellingham już po chwili się z Mbappe naśmiewali. On, taki artysta, uderza jak dwumetrowy Peter Crouch?
Real się rozpędzał, grał coraz płynniej, stwarzał koleje okazje - groźnie główkował Bellingham, mocno uderzał Valverde, ale znów, nieco wbrew boiskowym wydarzeniom, padła bramka dla City. Phil Foden, który wszedł na boisko z ławki rezerwowych, energicznie biegł wzdłuż pola karnego i został sfaulowany przez Daniego Ceballosa, a jedenastkę pewnie wykorzystał Haaland. City znów było na górze. Wystarczyło wytrzymać raptem kilkanaście minut. Guardiola mówił, iż piłkarzy tak znakomitych jak Mbappe, Vinicius, Bellginam i Rodrygo nie da się upilnować przez półtorej godziny, bo są za szybcy i zbyt zręczni. Ale w takim momencie - przy jednobramkowym prowadzeniu, po 80. minucie, gdy Rodrygo nie ma już na boisku, a trzech pozostałych jest zmęczonych - trzeba przynajmniej spróbować zatrzymać. Utrudniać im grę za wszelką cenę. A przynajmniej nie ułatwiać jak Ederson i Kovacić. Moneta znów się obróciła. Zobaczyliśmy City w najgorszym wydaniu. Gola na 2:2 strzelił Brahim Diaz, wychowanek klubu z Manchesteru, który raptem dwie minuty zmienił Rodrygo, a zwycięstwo Realowi zapewnił Anglik - Jude Bellingham.
Vinicius przestał płakać. I śmiał się ostatni
To był mecz z dziesiątkami podtekstów. Starcie rannych gigantów - City w środku najsłabszego sezonu od lat, pozbawione Rodriego i Real trapiony kontuzjami podstawowych obrońców - Edera Militao, Antonio Rudigera, Daniego Carvajala, Davida Alaby i Lucasa Vazqueza, od tygodni bezskutecznie szukający równowagi między potężnym atakiem i dziurawą defensywą. Było to też spotkanie dwóch ostatnich triumfatorów Ligi Mistrzów. "Clasico", jak powiedział Carlo Ancelotti, śmiejąc się, iż niemal co sezon musi rywalizować z City. Dość powiedzieć, iż w ostatnich pięciu sezonach mierzyli się ze sobą cztery razy, a zwycięzca tego dwumeczu później trzykrotnie wygrywał całe rozgrywki i podnosił puchar.
Ale zwykle wpadali na siebie w półfinałach i ćwierćfinałach, a nie 1/16 - czyli dodatkowej rundzie w zreformowanej Lidze Mistrzów dla drużyn, które w wielkiej tabeli zajęły miejsca 9-24. Obaj trenerzy zgodzili się, iż trafiając akurat na siebie, zostali surowo ukarani za zbyt słabą grę we wcześniejszych spotkaniach. W tle tego meczu była też gala Złotej Piłki, na której najlepszym piłkarzem został wybrany zawodnik City - Rodri, co zawodnicy Realu i cała klubowa świta uznali za tak oburzającą niesprawiedliwość, iż zbojkotowali to wydarzenie.
Dziennikarze nawiązywali do tego już dzień przed meczem, ale trenerzy bagatelizowali wpływ pozaboiskowego zamieszania na nadchodzący mecz. Jak pokazał czas - niesłusznie. Kibice w Manchesterze przywitali bowiem Viniciusa - najbardziej rozżalonego wynikiem plebiscytu - specjalną oprawą. Przygotowali baner z Rodrim całującym Złotą Piłkę i hasłem: "Przestań płakać".
SOCCER-CHAMPIONS-MCI-RMA/REPORT Fot. REUTERS/Phil Noble
Później, gdy tylko Vinicius miał piłkę, zaczynali przeraźliwie gwizdać. Początkowo Brazylijczyk wydawał się tym speszony - zdarzyło mu się w prostych sytuacjach niecelnie podawać albo niedokładnie przyjmować. Odpowiadał kibicom, wskazując na nadrukowany na rękawie puchar Ligi Mistrzów, który ozdabia koszulki aktualnych zwycięzców. W końcu jednak odpowiedział na boisku, biorąc udział w dwóch bramkowych akcjach na 2:2 i 3:2. To jego uderzenie dobijał Diaz i po jego podaniu piłkę do pustej bramki trafiał Bellingham. Po meczu zapozował z nagrodą dla najlepszego zawodnika meczu. I to on śmiał się ostatni.