– Dumny, zdruzgotany i rozczarowany – tak Nikola Grbić opisał swoje odczucia zaraz po zdobyciu przez polskich siatkarzy brązu mistrzostw świata na Filipinach. Odkąd został ich trenerem, nie schodzą z podium w rywalizacji o stawkę, ale teraz po raz pierwszy nie dotarli do finału docelowej imprezy sezonu. Przedłużyła się też osobista klątwa utytułowanego Serba. Spory dorobek ma również Bartosz Kurek, który dwa najważniejsze spotkania wrześniowego czempionatu globu przymusowo oglądał jako widz. I niekiedy aż odwracał wzrok. Ale też to on od początku podkreślał wartość tego wyniku.
REKLAMA
Zobacz wideo Śliwka po 5-miesięcznej przerwie w grze: najtrudniejsze były pierwsze dni, był żal
Stypa z happy endem. Kibice zamarli, gdy zobaczyli Kurka
Stypa z happy endem – w uproszczeniu tak można podsumować mecz o brąz z Czechami, który Biało-Czerwoni wygrali 3:1. Mecz, przed którym po każdym członku polskiej ekipy widać było, iż bardzo nie chciał w nim brać udziału. Momentami dało się to także odczuć w trakcie spotkania oraz tuż po jego zakończeniu. Chwilę po ostatniej akcji ktoś, kto nie znał wyniku, mógł pomyśleć, iż to Czesi zwyciężyli, bo to oni bardziej żywiołowo celebrowali historyczny sukces w MŚ. A cel Polaków, o którym mówiono wprost przed turniejem, był jasny – złoto. Tym bardziej iż poprzednio skończyli ze srebrem, a lato zaczęli od efektownego triumfu w Lidze Narodów.
O ile na początku po meczu u bardziej doświadczonych kadrowiczów euforia z brązu była stonowana, to potem wszyscy już z uśmiechem przyjmowali zawieszany na szyi krążek. A w wywiadach na Filipinach i po powrocie do kraju przeważnie zgodnie powtarzali, iż co prawda mierzyli w medal z innego kruszcu, ale "blacha to blacha". Od początku większą euforia widać było w grupie, dla której był to debiut w MŚ. A ona stanowiła ponad połowę 14-osobowego składu. Dla sześciu graczy była to z kolei pierwsza impreza rangi mistrzowskiej w karierze. Takie zestawienie to przede wszystkim efekt sezonu poolimpijskiego, do którego Biało-Czerwoni przystąpili bez pięciu wicemistrzów olimpijskich z Paryża, którzy po rozmowach z Grbiciem dostali wolne w te wakacje. Dwóch kolejnych wykluczyły zaś w trakcie sezonu problemy zdrowotne.
Na duże znaczenie tego brązu od początku zwracał uwagę m.in. Kurek, który w mundialu wziął udział już po raz czwarty. Dla kapitana Polaków i MVP MŚ 2018 tegoroczna edycja była słodko-gorzka. Pierwszą część sezonu kadrowego stracił na zmagania z kłopotami zdrowotnymi i w pewnym momencie jego udział w czempionacie globu stanął pod dużym znakiem zapytania. Finalnie – tak jak Norbert Huber – dołączył do drużyny podczas bezpośrednich przygotowań do turnieju w Manili i stopniowo prezentował się coraz lepiej. W pierwszych meczach fazy pucharowej był już liderem, którego ta drużyna bardzo potrzebowała. I dlatego polscy kibice zamarli, gdy zobaczyli go wychodzącego na rozgrzewkę przed półfinałem z Włochami w stroju libero.
37-letni atakujący miał dużego pecha - poczuł dyskomfort podczas jednego z ostatnich ataków na treningu dzień przed tym meczem. Na porannych zajęciach w dniu pojedynku z broniącą tytułu drużyną z Italii próbował jeszcze grać, ale problemy z mięśniem brzucha mu to uniemożliwiały. I dlatego w dwóch ostatnich spotkaniach mógł jedynie dopingować kolegów. Robił to przy każdej okazji i bardzo przeżywał to, co działo się na parkiecie. Zwłaszcza w półfinale. Nieraz chodził wtedy dookoła nerwowo w kwadracie dla rezerwowych, kilkakrotnie aż odwracał wzrok.
Nieprzespana noc Polaków i Grbicia. Klątwa trenera Biało-Czerwonych trwa
Pod nieobecność Kurka ciężar gry na pozycji atakującego spoczął na barkach Kewina Sasaka. Ten po rewelacyjnym sezonie klubowym przebojem wdarł się do kadry i pokazał się z bardzo dobrej strony w LN, ale w MŚ nie dostawał wcześniej zbyt wielu szans, gdyż Grbić postawił na odbudowę Kurka. W półfinale Sasak na początku miał duże problemy. Potem było trochę lepiej, ale ogółem cała drużyna wyglądała tego dnia na pogubioną. Efekt był taki, iż w okolicach połowy każdego z trzech setów prowadziła i każdego z nich przegrała. Skończyło się więc porażką 0:3 i wielkim rozczarowaniem, z którym Polacy musieli się uporać, mając 18 godzin do meczu o brąz.
– Myślę, iż wielu z nas miało nieprzespaną noc. Ciężko było się pozbierać, poukładać myśli i przygotować do spotkania z Czechami. Było potem widać na boisku, iż może nie prezentowaliśmy się tak, jak powinniśmy. Gdzieś tam wyszarpaliśmy, wymęczyliśmy to spotkanie. Ale wygraliśmy, i to jest najważniejsze – opowiadał wtedy Sport.pl Kamil Semeniuk.
Był on jedną z najjaśniejszych postaci wśród Biało-Czerwonych we wcześniejszych meczach, ale w półfinale przygasł i tak samo było w ostatnim meczu turnieju. Wobec jego kłopotów w spotkaniu o brąz i półfinałowych trudności Sasaka Grbić w pewnym momencie sięgał awaryjnie po Tomasza Fornala. Awaryjnie, bo przyjmującemu w fazie pucharowej odnowił się uraz pleców, którego doznał pod koniec rywalizacji grupowej, i był daleki od swojej normalnej dyspozycji. W meczu z Włochami wszedł tylko na chwilę, by na atak przesunąć Wilfredo Leona, a dzień później rozegrał pół spotkania. Wszystko to przy sporej dawce środków przeciwbólowych.
W pojedynku o brąz bezsprzecznie liderem był Leon. Frustrację po przegranym półfinale zamienił na sportową złość, a której owocem było 26 punktów. Dla niego był to pierwszy medal MŚ wywalczony z reprezentacją Polski (w 2022 roku nie grał z powodu kłopotów zdrowotnych), który dołożył do srebra zdobytego 15 lat wcześniej w barwach Kuby. A Jakub Kochanowski do domu – poza brązowym krążkiem – z Filipin przywiózł też nagrodę indywidualną. Wybrany do Drużyny Marzeń środkowy po raz kolejny w ostatnich latach został doceniony na dużej imprezie, czym potwierdził, iż zaliczany jest do ścisłej światowej czołówki na swojej pozycji. A może choćby jest na czele tej grupy.
Nie tylko zawodnicy mieli duże problemy z zaśnięciem po dotkliwej porażce w półfinale. Bezsenną noc zaliczył wtedy też Grbić, który po odebraniu brązowego krążka nie krył dużego niedosytu.
- Jestem dumny z chłopaków, iż zdołali wrócić po przegranej i zostawili serca na parkiecie, aby zdobyć ten medal. Ale też jestem zdruzgotany i rozczarowany, ponieważ nie zrobiliśmy tego, po co tu przybyliśmy. Wiedzieliśmy, iż będzie ciężko, bo w półfinale czekać na nas będą Włosi lub Francuzi. Ale mimo wszystko to była nasza szansa na zdobycie medalu, którego brakuje wielu z tych chłopaków. I ja jestem tu pierwszy na liście. To jedyny medal, którego nie mam – przypomniał mistrz olimpijski z Sydney, który brał udział w siedmiu MŚ: w czterech jako zawodnik i w trzech w roli trenera. Wciąż czeka na złoto.
Grbić mierzył się z krytyką. Serb bije na głowę wszystkich trenerów Polaków
Ale mimo rozczarowania końcowym wynikiem rywalizacji na Filipinach już wtedy Grbić zapewnił, iż gdyby ktoś na początku sezonu zaoferował mu w ciemno dwa medale, to natychmiast by się zgodził.
– Kto by tego nie zrobił? Ten sezon był po to, by próbować i sprawdzić, kto może nam pomóc i gdzie możemy dzięki temu zajść. Jest wiele rzeczy, z powodu których można i należy się cieszyć. Ale szczerze mówiąc, to osobiście mam z tym teraz dużą trudność – podsumował Grbić. Na wrześniowe MŚ trener zabrał m.in. dwóch 20-latków, Jakuba Nowaka i Maksymiliana Graniecznego, którzy zadebiutowali tego lata w kadrze, oraz budował drużynę wokół nowej pary rozgrywających i libero.
Apetyty były tak rozbudzone dotychczasowymi sukcesami, iż po tym brązie szkoleniowiec mierzył się z krytyką. Wytykano mu m.in. to, iż nie dał na Filipinach więcej szans na grę Sasakowi oraz iż ogółem mało korzystał z rezerwowych. Szczególnie zwracano uwagę na posyłanie do gry pod koniec turnieju mającego kłopoty zdrowotne Fornala. Szkoleniowiec tłumaczył jednak jeszcze w Manili, iż postawił na Kurka, a ten potrzebował dużo czasu w parkiecie, by wejść na adekwatny poziom po przerwie w grze. W drugiej kwestii legendarny rozgrywający zaznaczył, iż potrzebował dobrego przyjęcia, a Fornal lepiej sobie z tym radzi od Artura Szalpuka, który był wtedy w gotowości w kwadracie dla rezerwowych.
– Masz różne pomysły. Czasem one wypalają, a czasem nie, i musisz to akceptować. Tak to bywa w sporcie, zwłaszcza gdy mowa o kontuzji. Masz pewne pomysły, dajesz z siebie wszystko i robisz to, w co wierzysz. Jak coś nie idzie po twojej myśli, to zmieniasz obrany kurs. Ale jeżeli dokonujesz ciągle zmian, to nie jest to dobry impuls i dobry przykład dla chłopaków. Jestem pewny, iż nie jestem najlepszym trenerem dla niektórych z nich. Inni szkoleniowcy są lepsi ode mnie w pracy z niektórymi zawodnikami. Ale jestem, jaki jestem. Wierzę w to, co wierzę i pracuję w określony sposób. Gdybym zaczął zmieniać rzeczy, w które wierzę i słuchać różnych głosów czy czytać komentarze w internecie, tobym oszalał – podkreślił wtedy pełen emocji Grbić.
W tym sezonie rzeczywiście miał wyjątkowego pecha do problemów zdrowotnych wśród kadrowiczów, bo co chwilę któryś z nich na krócej lub dłużej wypadał z gry. Zwracano mu jednak też uwagę, iż była to druga impreza docelowa z rzędu (po igrzyskach w Paryżu), podczas której drużyna nie była w optymalnej formie. I to z pewnością jest zagadnienie, nad którym warto się pochylić. Ale przy tym należy pamiętać, iż Polacy pod wodzą Serba w każdej imprezie o stawkę nieprzerwanie od 2022 roku byli na podium (żaden z wcześniejszych trenerów Polaków nie może się pochwalić taką serią). I nie zmieniło się to choćby teraz przy mocno przemeblowanym składzie. A akurat ostatnie MŚ obfitowały w sensacyjne rozstrzygnięcia, o czym boleśnie przekonali się m.in. podwójni mistrzowie olimpijscy: Francuzi, Brazylijczycy i Japończycy. Cała trójka odpadła już po fazie grupowej.
Dwa lata temu czytelnicy Sport.pl za najlepszy moment roku w polskim sporcie uznali triumf siatkarzy Grbicia w finale mistrzostw Europy po zwycięstwie 3:0 nad Włochami. Teraz poprzez głosowanie mogą wskazać, czy ostatnią zdobycz medalową Biało-Czerwonych uważają za "tylko" czy "aż" brąz.
Moment roku 2025 w polskim sporcie możecie wybierać od 22 do 30 grudnia w poniższej sondzie. W ostatni dzień roku, 31 grudnia, przedstawimy wyniki plebiscytu.

2 godzin temu














