Na godzinę przed końcem wyścigu mechanicy Ferrari zaczęli się poklepywać, a kierownictwo zespołu od razu sprowadziło ich na ziemię. Na 48 minut do mety członkowie zespołu siedzieli w garażu ze złożonymi dłońmi, jak do modlitwy. Potem były uśmiechy, ale jeszcze mocno nerwowe. A na torze spokój i kontrola tego, co się dzieje. Tak Robert Kubica jechał po swój największy sukces w karierze obok wygranej w Grand Prix Kanady Formuły 1 w 2008 roku.
Polak, który podskórnie pewnie się denerwował, zwłaszcza znając historię jego startów w tym legendarnym wyścigu, z zimną krwią i dość sporą przewagą - 14,084 sekundy - wygrał wyścig 24h Le Mans. Jego załoga - AF Corse Ferrari nr 83 prowadzili także Brytyjczyk Phil Hanson i Chińczyk Yifei Ye - dotarła do mety przed Porsche Penske z numerem 6 (Kevin Estre, Laurens Vanthoor i Mat Campbell) i kolejnym Ferrari z numerem 51 (James Calado, Antonio Giovinazzi, Alessandro Pier Guidi).
REKLAMA
Zobacz wideo Gortat zagrał w Hollywood w komedii dla nastolatków. "Stary, ale to jest hit! Bili brawo"
Kubica od początku ruszył jak dzik
Kubica od początku był stawiany w roli jednego z faworytów do wygranej na Circuit de la Sarthe. Przed wyścigiem, na plakacie promującym 24h Le Mans w 2025 roku, miał największe zdjęcie. Nie przeszkadzało, iż obok pojawił się choćby słynny włoski motocyklista, dziewięciokrotny mistrz świata Valentino Rossi, który starował we Francji w kategorii LMGP3. To Kubica był dla organizatorów główną postacią tego wyścigu.
Weekend dla jego załogi zaczął się trudno. Choć zarówno w testach jak i treningach potrafili pokazywać tempo, do którego przyzwyczaili już w tym sezonie długodystansowych mistrzostw świata (WEC), w którym Ferrari jest główną, wręcz dominującą siłą, to mieli też sporo kłopotów. Te najbardziej objawiły się w sesji Hyperpole. Chińczyk Yifei Ye walczył w niej, żeby "83" znalazła się w najlepszej dziesiątce walki o pole position do wyścigu, ale ostatecznie zajął dopiero rozczarowujące 13. miejsce.
Od startu samochód Ferrari zaczął jednak odzyskiwać pozycje. Phil Hanson awansował na 10. miejsce już na pierwszym okrążeniu, ale przekazywał auto Robertowi Kubicy, gdy był na 12. pozycji. Polak ruszył za rywalami jak dzik. Wyprzedzał jednego za drugim, jechał bardzo agresywnie. Jego pierwszy stint szerzej opisywaliśmy tutaj. Dzięki fenomenalnej jeździe Kubicy AF Corse Ferrari włączyło się do walki o podium. Już wtedy wydawało się, iż możliwa jest też jazda po coś więcej. Ale na to trzeba było jeszcze poczekać.
Wszystko skomplikował bliźniak i samochód bezpieczeństwa
Pierwsze realne prowadzenie dla załogi z numerem 83 przyszło w nocy, gdy z Yifeim Ye za kierownicą po jednej z serii pit stopów udało się znaleźć przed Porsche Penske z numerem 6 i bliźniaczymi załogami Ferrari. Po nim za kółko znów wsiadł Kubica, a rywale zaczęli mieć problemy - przyznawano im kary, pojawiały się też przebite opony, a załoga z nr 83 jechała pewnie. Około 3 nad ranem, gdy auto znów prowadził Ye, wypracował sobie dużą, ponad dwuminutową przewagę nad pozostałymi załogami Ferrari.
Jednak wszystko przerwała neutralizacja. Samochód bezpieczeństwa wyjechał na tor po wypadku Nielsen Racing z numerem 24 w kategorii LMP2. I różnice zniknęły, a AF Corse Ferrari stało w boksie dłużej od rywali i wyjechało na trzecim miejscu. Na szczęście gwałtownie wróciło na drugie, gdy Yifei Ye uporał się z Toyotą Gazoo Racing z numerem 8.
W kolejnych godzinach załodze Kubicy udało się też uporać z prowadzącym Porsche z numerem 6. Pojawił się jednak nowy problem: za nią bardzo gwałtownie jechało inne Ferrari z numerem 51. Phil Hanson, który był wówczas za kierownicą, został gwałtownie dogoniony, a nieco później wyprzedzony. Rywalizacja z tym samochodem była ważnym elementem dalszej części wyścigu. "51" w pewnym momencie narzekała na to, iż wcześniej Hanson nie chciał z nimi współpracować. Załodze pomógł Robert Kubica, ale nie doczekał się wdzięczności ze strony Antonio Giovinazziego, który później nie potrafił zrobić tego samego w kierunku Polaka. Ten się wściekł i publicznie skrytykował Włocha w wywiadzie dla oficjalnego przekazu z Le Mans. - Gdybym ja był fabrycznym kierowcą Ferrari, wykonywałbym wszystkie polecenia zespołu - mówił Kubica, który jeździ w załodze klienckiej Ferrari - taką jest właśnie AF Corse z numerem 83.
Polak zdradził, iż zespół chciał, żeby wszystkie załogi włoskiej stajni sobie pomagały, ale "51" nie potrafiła się zachować. I być może niejako za to spotkała ją kara - błąd popełniony na wjeździe do alei serwisowej, obrót tuż przy żwirowej pułapce, poskutkował kilkudziesięciosekundową stratą. Po tym zdarzeniu "51" nie był już realnym rywalem załogi 83 w tym wyścigu.
Zwycięstwo Kubicy cztery lata po tym, jak legendarny wyścig złamał mu serce
Do końca 24-godzinnej rywalizacji do wyjaśnienia pozostawało w zasadzie to, czy Ferrari będzie świętowało podwójne, czy aż potrójne podium. W bratobójczą walkę załóg włoskiej marki wmieszało się jednak Porsche z numerem 6. To ono przejęło rolę goniącego samochód Kubicy, awansując na drugą pozycję, a załogi 50 i 51 walczyły o najniższy stopień podium.
Bardzo ważne pozostawało jednak także samo dojechanie do mety. W przypadku Polaka na pewno z tyłu głowy musiał mieć to, jak wiele może się wydarzyć choćby na ostatnich metrach - w końcu przez awarię w samej końcówce wyścigu 24h Le Mans w sierpniu 2021 roku. Wtedy w jego WRT kategorii LMP2 uszkodzeniu uległ czujnik przepustnicy. To złamało mu serce, musiało się odcisnąć także na psychice Polaka, który później bardzo wyczekiwał kolejnych szans na wygraną. Taka przyszła jeszcze w 2023 roku, ale wtedy w drugiej najważniejszej kategorii wyścigu zwyciężył Inter Europol Competition. Kubica gonił polski zespół, ale nie udało mu się wygrać.
Teraz już nic nie stanęło na jego przeszkodzie. I to właśnie Polak doprowadził samochód do mety. Po 387 okrążeniach minął ją jako pierwszy przy wielkim aplauzie publiczności i kolegów z zespołu. Razem z Yifeim Ye i Philem Hansonem wygrali 24h Le Mans!
Podwójne polskie święto w Le Mans. Triumf "Turbo Piekarzy"!
To największy sukces Kubicy obok jego jedynego zwycięstwa w Formule 1 - w 2008 roku podczas Grand Prix Kanady, kiedy został też liderem mistrzostw świata. Później wygrywał też ze swoim zespołem długodystansowe mistrzostwa świata (WEC) w kategorii LMP2, ale zwycięstwo w tej najwyższej - Hypercarach - na legendarnym torze Le Mans to absolutnie większy prestiż.
Zwycięstwo załogi numer 83 to także trzeci z rzędu triumf Ferrari. Choć w przypadku Włochów triumf mógł być jeszcze bardziej okazały - po raz pierwszy od 2012 roku jeden zespół mógł zająć wszystkie miejsca na podium. Wtedy dokonało tego Audi. Tym razem szyki pokrzyżowała im załoga numer 6 Porsche Penske. Ferrari i tak będzie świętować to, co wydarzyło się w Le Mans jeszcze długo.
Nie zapominajmy też o kategorii LMP2 - polskie święto na torze Cirucit de la Sarthe nie ogranicza się w tym roku tylko do Roberta Kubicy. Załoga z numerem 43 polskiego zespołu Inter Europol Competition (Tom Dillmann, Nick Yerlloly, Jakub Śmiechowski) także wygrała legendarną rywalizację we Francji - po raz drugi w historii, a także stając na podium po raz trzeci z rzędu.