Gest Hurkacza nie pozostawiał wątpliwości. Dawno go takiego nie widzieliśmy

2 dni temu
Zdjęcie: własne


Grymas i spojrzenie w stronę Craiga Boyntona jakby w poszukiwaniu pomocy - napatrzyliśmy się na ten zestaw sporo w pierwszej części meczu Huberta Hurkacza w 1. rundzie Wimbledonu. Czujący się zwykle jak ryba w wodzie na kortach trawiastych polski tenisista miał spore problemy. Zwłaszcza z poruszaniem się po wilgotnej od delikatnego deszczu nawierzchni. Po kluczowej akcji spotkania znów spojrzał w stronę trenera, ale tym razem już z wiarą, iż najgorsze ma za sobą. I tak było.
Gdyby sprawdzić kompilację najlepszych zagrań Huberta Hurkacza, to wiele z nich pochodziłoby z występów na kortach trawiastych. I nie ma w tym przypadku - styl gry siódmego tenisisty świata idealnie do nich pasuje. Ale w meczu 1. rundy Wimbledonu jego sympatia do tej nawierzchni została wystawiona na sporą próbę. Takich kłopotów w poruszaniu się po niej dawno u niego nie widzieliśmy. Gdy przegrał pierwszego seta ze 144. w rankingu ATP Radu Albotem, to wiele osób spoglądało z niedowierzaniem. Potem już opanował sytuację i wygrał 5:7, 6:4, 6:3, 6:4 , a tenisiście z Mołdawii pozostanie co najwyżej nagroda publiczności za kilka akcji.
REKLAMA


Zobacz wideo Courteney Cox zagrała w tenisa z Igą Świątek


Deszcz to nie wszystko. Duże kłopoty Hurkacza. Sam gestem wskazał najważniejszy moment meczu
To nie będzie na pewno jedna z najupalniejszych edycji Wimbledonu. Podczas meczu Hurkacza temperatura oscylowała wokół 15-16 stopni Celsjusza. Jego gra początkowo także nie rozgrzewała. 27-letni zawodnik, który nieraz niemal fruwał na kortach Wimbledonu, teraz po po kilku krokach miał wielkie problemy z utrzymaniem równowagi. Ale nie wszystko można usprawiedliwić mżawką, która była częstym uczestnikiem tego spotkania. To nie ona odpowiada za wszystkie 39 niewymuszonych błędów Polaka. Bo były też sytuacje, gdy stał mocno na nogach, a i tak posyłał piłkę w środek siatki.
Po jednej z pierwszych pomyłek faworyt tylko delikatnie pokręcił głową. Po kolejnej już zerknął na trenera. Potem co chwilę kierował wzrok w stronę Craiga Boyntona, a wcześniej wykrzywiał twarz, zły na samego siebie. Wszystkich na trybunach zadziwił zaś, gdy pod koniec pierwszego seta rakieta wypadła mu z ręki. Gdy przegrał tę partię, polscy dziennikarze i kibice zaczęli przypominać sobie wszystkie dreszczowce z udziałem Hurkacza w pierwszych rundach turniejów wielkoszlemowych. Na szczęście, kolejnego tym razem nie dostarczył.
Trener Polaka w swoim stylu stale go tylko zachęcał krótkimi hasłami motywującymi i starał uspokoić. Amerykanin i inne osoby zasiadające w boksie wrocławianina mogły się nieco rozluźnić dopiero pod koniec drugiego seta. Po wygraniu dłuższej i efektowniejszej akcji przy stanie 5:4 widać było, jak ważna była ona dla Hurkacza. Znacznie dłużej niż zwykle zaciskał pięć i trzykrotnie powtórzył pod nosem "Come on" oraz - tradycyjnie - powędrował wzrokiem w stronę Boyntona.
Od tego momentu gra Polaka była już wyraźnie płynniejsza, co nie znaczy, iż całkiem wyzbył się słabszych chwil. Swoje do tego dołożył Albot. Tenisista, który nigdy nie przeszedł trzeciej rundy w Wielkim Szlemie, wyraźnie pamiętał o tym, iż wygrał oba wcześniejsze spotkania z Hurkaczem. Teraz też grał odważnie i często mu się to opłacało. Zbierał też za to brawa po widowiskowych zagraniach, które sam również celebrował. Po jednym z nich wzniósł rękę w geście zwycięstwa i palcem wskazującym wyciągniętym w górę. Po innym machał w powietrzu rakietą, zachęcając kibiców do jeszcze większego fetowania jego chwili.


Trzeci uczestnik meczu. Hurkacz wykorzystał okno pogodowe
Spotkanie to miało też trzeciego uczestnika - deszcz. Hurkacz nieraz wycierał wtedy podeszwy butów o ręcznik, ale kilka mu to pomagało. Po raz pierwszy na chwilę przerwano grę pod koniec pierwszej partii, na trybunach otworzyły się pojedyncze parasolki, ale skończyło się na krótkiej mżawce i zawodnicy przeczekali ją na korcie. Hurkacz siedział nieco posępny na krześle, a będący wówczas na fali Albot krążył po korcie i widać było, iż bardzo chciałby wrócić, by przypieczętować jak najszybciej wygranie tego seta.
Mocniej rozpadało się w trzecim gemie kolejnej odsłony i to na tyle szybko, iż w czterostopniowym systemie od razu w miejsce jedynki (oznacza: można grać) pojawiła się czwórka (natychmiastowe przerwanie mecz). Delikatny deszcz wrócił jeszcze raz w ostatniej odsłonie i wtedy zawodnicy znów obserwowali sytuację z boku kortu. Tym razem to Hurkacz krążył, jakby sygnalizując, iż chciałby wrócić do rywalizacji. Towarzyszył też sędziemu, gdy ten robił obchód kortu i sprawdzał, czy jest na tyle suchy, by można było bezpiecznie grać. 27-latek w pełni wykorzystał wtedy okno pogodowe - zaraz po tym jak wywalczył awans znów się rozpadało.
Idź do oryginalnego materiału