F1: The Movie – film, który nas podzielił?

2 godzin temu

Wiem, iż część moich redakcyjnych kolegów już wypowiedziała się na temat chyba najgłośniejszego filmu roku 2025, czyli „F1: The Movie” od Apple Original Films i Josepha Kosinskiego („Tron: Legacy”, „Top Gun: Maverick”). Zarówno tuż po premierze na łamach mediów społecznościowych, jak i w podcastach. Dla jasności – to nie jest typowa recenzja, ale subiektywna ocena filmu, na który osobiście czekałem od momentu jego ogłoszenia, głównie – jako fan produkcji Apple i Formuły 1.

Ta perspektywa pewnie będzie kluczowa do zrozumienia mojej oceny tego filmu i oczywiście można się z nią w całej rozciągłości nie zgodzić. A „F1: The Movie” taką kością niezgody zdecydowanie w ramach choćby nie jednej, a kilku baniek tematycznych się okazał.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 8/2025


Kartonowe twarze

Film, który wyprodukowwało Apple za astronomiczną kwotę, sięgającą wraz z nakładami na marketing prawie 400 mln USD, a głównym jego konsultantem był siedmiokrotny mistrz świata Sir Lewis Hamilton, obejrzałem w ramach pokazu przedpremierowego w IMAX. Już w momencie dotarcia do kina w oczy rzuciła mi się średnia wieku największych fanów i fanek Formuły 1, która oczekiwała na seans, a później wypełniła po brzegi salę kinową.

Dominowały młode osoby w wieku do dwudziestu pięciu lat, z solidną reprezentacją płci pięknej. Koszulki z numerami kierowców – tylko oryginalne i adekwatnie z większości torów na świecie, nie tylko europejskich. Wydrukowane kartonowe głowy ulubionych kierowców (a choćby ich psów!), które mogły niektórym zasłaniać widok, więc obsługa sali przed seansem poprosiła o ich opuszczenie. Salwa braw na stojąco, gdy film się zaczynał – niespotykane w kinie w obecnych czasach i wprawiające w niemałe zdziwienie zjawisko. Dokładnie to samo miało miejsce po seansie.

Dlaczego o tym wspominam na początku? Ponieważ to pokazuje, iż Apple doskonale określiło grupę docelową „F1: The Movie” i wstrzeliło się w nią w 100%. Zacznę od tego, iż ten film nigdy nie miał być laurką dla największych dinozaurów i wieloletnich fanów Formuły 1. Miał przyciągnąć przed telewizor i na tory nową generację fanów i fanek najszybszego ścigania na świecie i dokładnie to robi. Sam Hamilton wielokrotnie powtarzał w wywiadach, iż „bez Apple to by się nie mogło udać”. Dlaczego?

Only Apple can do it

Po pierwsze, z uwagi na budżet, który mało które studio filmowe mogłoby wyłożyć bez zająknięcia. Firma z Cupertino opracowała choćby specjalne kamery, na bazie sensorów, które były montowane w iPhone’ach 15 Pro, które potem umieszczono na ścigających się po prawdziwych torach, w trakcie weekendów wyścigowych F1 bolidach. Apple jako jedyne, dzięki staraniom Eddiego Cue – kluczowego menedżera, pełniący funkcję Senior Vice President of Services – uzyskało dostęp do padoku Formuły 1, a fikcyjny zespół APX GP F1 Team, w którym ścigał się Brad Pitt (Sonny Hayes) oraz Damson Idris (Joshua „Noah” Pearce) miał choćby swój motorhome. Ujęcia były kręcone podczas prawdziwych wyścigów na torach na całym świecie, a zmagania kierowców APX GP śledziliśmy na ich kontach na X, Instagramie i wszędzie, gdzie się dało. W pewnym momencie dało się odnieść wrażenie, iż ten zespół naprawdę istnieje, co jest niemałym osiągnięciem Apple. Warto dodać, iż w ramach kampanii marketingowych nie wykorzystano w żadnym stopniu AI, a wszelkie zdjęcia czy materiały powstawały na torach i w warunkach takich, jak ma to miejsce w Formule 1.

Po drugie, marketing, skoro już o nim wspomniałem. Budżet na działania promocyjne także był rekordowy i wyniósł 150 mln USD. Żaden duży film, którego premiera miała miejsce w ostatnim pięcioleciu, nie był tak głośny medialnie jak „F1: The Movie”. Po co? Znowu, po to, aby trafić precyzyjnie w grupę docelową i nie dać jej o sobie zapomnieć. Apple wie, jak to zrobić, mając Cue na stanowisku od ponad 40 lat. To człowiek, któremu zawdzięczamy iTunes, sukces iPoda, przejęcie marki Beats, Apple Music, Lossless i Hi-Res w streamingu oraz w dużej mierze jakość (techniczną i merytoryczną) produkcji w ramach Apple TV+. Apple jest zresztą o krok od przejęcia wyłącznych praw do streamingu wyścigów Formuły 1 w Stanach Zjednoczonych – wynika z najnowszych doniesień Business Insidera na moment pisania tego tekstu, w lipcu 2025 roku. Umowa ma opiewać na co najmniej 150 mln USD (rocznie), a transmisje miałyby ruszyć od sezonu 2026. Dotychczas prawa należały do ESPN, która płaciła ok. 90 mln USD rocznie, jednak nie planuje przebijać oferty Apple – bo ją na to nie stać. jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie to trzecia duża inwestycja Apple w sport – po MLS Season Pass i Friday Night Baseball.

Film zarobił do połowy lipca ponad 490 mln USD (w tym ponad 300 mln USD międzynarodowo), stając się najbardziej dochodową produkcją Apple w kinach, przekraczając budżety wcześniejszych tytułów jak „Killers of the Flower Moon” (158 mln USD) i „Napoleon” (221 mln USD). Mówienie zatem i pisanie, iż w tym konkretnym przypadku Apple poległo marketingowo, jest dla mnie nie tyle niezrozumiałe, ile niepoważne, ponieważ przeczy liczbom i efektowi skali.

Obecnie przygody przekroczyły już 600 mln USD.

Tim Cook dotarł do samego środka Formuły 1 z jednego, oprócz finansowego, powodu – był w stanie wraz z zespołem Apple Original Films uczynić z tego filmu masowo pożądany produkt. Nie tylko przez ciekawych wykonania fanów i fanek Formuły 1, ale przede wszystkim przez tych, którzy coś tam o tym sporcie słyszeli, ale nigdy nie był dla nich „sexy” w wystarczającym stopniu i raczej określali go jednym słowem – nuda. Apple to zmieni!

Najlepszy produkt Apple po iPhonie

I tutaj przejdę do własnych odczuć, a widziałem ten film już trzy razy (podziękujcie mojej Żonie, która jest idealnym przykładem grupy docelowej Apple). o ile jeszcze go nie widzieliście, to uwaga na początek brzmi – tylko IMAX. Klasyczny, nie żaden 4D. Dlaczego? Ponieważ „F1: The Movie” powstał w całości na potrzeby IMAX i tak został technicznie nakręcony. Oczywiście z końcem tego roku zadebiutuje na Apple TV+, ale o ile ktoś obejrzy go tam po raz pierwszy bez użycia komputera przestrzennego Apple Vision Pro – po prostu doświadczy jakichś 50% tego, co oddaje ta produkcja w IMAX.

Mniej więcej w połowie seansu zrozumiałem, iż patrzę na najbardziej kompletny produkt Apple od czasów premiery iPhone’a (a ten miał swoje braki).

Zdaję sobie sprawę z tego, iż taka ocena wynika ze świadomości sporej części procesu produkcyjnego całości oraz po prostu interesowania się tym tematem, ale pozwolę sobie zachować tę opinię. To dla mnie bezapelacyjnie największy sukces za czasów rządów Tima Cooka po Apple Watchu. Zastanawiacie się zatem, dlaczego tak wiele osób skrytykowało tę produkcję, prawda? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, należy postawić ten film, jakby w pudełku, na pięknym, orzechowym i pustym stole (wyobraźcie sobie, iż jest to wnętrze sklepu Apple) i posadzić przed nim reprezentantów trzech konkretnych baniek tematycznych: Formuły 1 w rozumieniu motorsportu, Apple i technologii ogółem oraz kina.

Czy ten film zawiera błędy logiczne, niedociągnięcia regulaminowe pod kątem dogłębnej analizy wytycznych FIA (Fédération Internationale de l’Automobile, czyli po polsku Międzynarodowa Federacja Samochodowa) oraz kilka innych dziur w fabule? Tak. Czy morał mógłby być lepszy i mądrzejszy? Pewnie tak. Czy zatem osoby, które oglądają ściganie w ramach najbardziej prestiżowej serii wyścigowej na świecie od kilku dekad, mogą się czuć oburzeni? Tak.

Czy to rzutuje na globalny sukces całości? W żadnym wypadku.

Czy zatem fani Apple i technologii mogą doceniać w tym filmie rozwiązania audiowizualne, lokowanie marki, naklejki na AirPods Max Sonny’ego Hayesa i powtarzać wszem i wobec, iż to świetna rozrywka i dopracowany do perfekcji produkt? Tak.

Czy to rzutuje na globalny sukces całości? Oczywiście! Cytując klasyka: „To nie tylko rozrywka, to biznes”.

Kończąc, czy filmoznawcy i fani niezaprzeczalnego kunsztu reżyserskiego Josepha Kosinskiego mogą w ocenach skupiać się na tej filmowej, kulturowej i realizacyjnej warstwie całości? No jasne, ponieważ robią to z perspektywy własnej ekspertyzy i byłoby czymś dziwnym, gdyby oceniali to inaczej.

Czy to rzutuje na globalny sukces całości? Tak, w momencie, gdy film jeszcze przed swoją premierą praktycznie wyskakuje ci z lodówki, krytycy stawiają przed nim ogromne oczekiwania, aby później pisać dziesiątki recenzji, omawiając najmniejszy szczegół.

Kto na tym zyskuje najbardziej? Apple. Zgadza się.

Strategiczna decyzja

Tak jak w Formule 1, tak i w przypadku niewątpliwie najgłośniejszego filmu ostatnich lat – to właśnie strategia odegrała największe znaczenie. Ten film nie miał łatwo od samego początku. Podkreślał to zarówno Joseph Kosinski, jak i Brad Pitt czy Sir Lewis Hamilton. Parafrazując ich wypowiedzi, wniosek jest następujący:

Tego filmu nie dało się zrobić w taki sposób, aby zadowolił każdego na świecie. Postanowiliśmy zatem zrobić go tak, aby zainteresował Formułą 1 tych, którzy jeszcze nie znają jej ducha, energii i pasji płynącej ze ścigania.

I wiecie co? Osobiście nie sądzę, abym poszedł do kina kilka razy (a tym bardziej moja Żona!) gdybym omawiał dziś film o Formule 1, prezentujący czyste fakty z jej wspaniałej historii, cytujący skomplikowane regulacje techniczne i do tego atakujący mnie dziesiątkami bodźców audiowizualnych w każdej niemalże scenie. Za to chętnie wybiorę się po raz kolejny, aby poczuć tę momentami nierealną i trudną do opisania energię, która otacza widza podczas kinowego seansu.

Nawet o ile jest nierealna z punktu widzenia jakichkolwiek i czyichkolwiek przepisów.

Film można już kupić lub wypożyczyć w aplikacji TV od Apple.

Jeśli artykuł F1: The Movie – film, który nas podzielił? nie wygląda prawidłowo w Twoim czytniku RSS, to zobacz go na iMagazine.

Idź do oryginalnego materiału