Rok! Tak to już rok od premiery Le Mans Ultimate w tzw. wczesnym dostępie. Dłużej już nie zamierzam czekać na oficjalny release i zapraszam was na pełen opis tej produkcji, niezależnie od stylu wydawania przyjętego przez twórców.
Historia
Okej, ale o twórcach jednak nieco trzeba. Dlaczego? Całej historii autorów LMU można by poświęcić niemałą książkę. Otóż wszystko zaczęło się od amerykańskiej firmy ISI (Image Space Incorporated) i ich rFactora, który na lata zdominował branżę simracingu i na dobrą sprawę zrewolucjonizował ją, przez gigantyczną społeczność. Silnik stworzony przez ISI napędzał też tytuły konkurencji, na przykład te od SimBin. Sukces rFactora był naprawdę spory, jego odmiana rFactorPro jest po dziś dzień używana przez producentów i zespoły wyścigowe w ich profesjonalnych symulatorach.
Przez lata rFactora utrzymywała społeczność, ale w końcu i społeczność miała dość. Szczególnie gdy zaczęła się pojawiać mocna, nowoczesna konkurencja pod postacią choćby Assetto Corsa. Gdy Panowie się obudzili, było już bardzo późno. Nowy rFactor 2 zaczął powstawać w ISI ale, wraz z wydawcą i bodaj właścicielem, czyli spółką Motorsport Games, gwałtownie popadli w problemy. Problemy finansowe oczywiście, ale ich podłoże leżało w opieszałości przy rozwoju produktu i latami zaległości w stosunku do konkurencji.
Doszło do tego, iż rozwój rFactora 2 przejęło europejskie Studio 397. Tu pojawiło się sporo wątpliwości i strachu wśród fanów. Myślę jednak, iż dość gwałtownie zostały rozwiane, bo nowi deweloperzy naprawdę coś zaczęli robić. Nowy interfejs, zaangażowanie w e-sport, nowa zawartość… W tle cały czas zadawane były pytania o przyszłość Motorsport Games, chwiejącej się na granicy bankructwa, i przyszłość samego rF2, jeżeli ta firma zniknie.
Postęp, czy odgrzewanie kotleta?
Studio 397 robiło co mogło, ale bazy nie mogli zmienić. Nieważne ile ozdób przykleicie do słonia i tak nie zacznie przypominać choinki. Tak więc rFactor 2, produkcja o świetnym podkładzie, jeżeli chodzi o fizykę, na rynku simracingowym był spalony już na starcie. Tak naprawdę odpowiednio zaopiekowany od samego początku, powinien był go zdominować. Gdy stawało się to powoli jasne przyszło zaskakujące ogłoszenie: Studio 397 pracuje nad nową produkcją, oficjalną grą WEC – World Endurance Championship. Niedługo potem ogłoszono tytuł produkcji: Le Mans Ultimate. Jej premiera zarzuciła nas kolejną porcją kontrowersji i pytaniami o przyszłość tej produkcji jak i całego Motorsport Games. Dlaczego? Raptem tygodnie przed premierą, którą wcześniej i tak przesunięto, ogłoszono, iż odbędzie się ona w formie Early Access, a nie pełnoprawnej produkcji.
Docieramy do dnia dzisiejszego. Le Mans Ultimate wciąż, już od roku, jest we wczesnym dostępie, choć wydano już do tej produkcji pakiet DLC (!!!). Motorsport Games wciąż raportuje straty, choć już 4x mniejsze niż rok temu. Pytania o przyszłość wciąż zatem pozostają, ale my wreszcie spróbujmy się skupić na samej produkcji.
Co nowego do zaoferowania
Le Mans Ultimate bazuje na najnowszej odmianie silnika fizycznego od ISI. To jest świetna rekomendacja już na starcie. Oznacza bowiem, iż z założenia LMU ma świetne „plecy” jeżeli chodzi o fizykę. Mało tego, sporo tego czym LMU jest, było de facto pierwotnie rozwijane jako rFactor 3. Tu już zapala się lampka, czy przypadkiem nie powielono katastrofalnych błędów z dwójki. No, a jak jest naprawdę?
Warto zaznaczyć, iż jak większość produkcji simracingowych, Le Mans Ultimate koncentruje się raczej dookoła rywalizacji online. Nie znaczy to, iż dla indywidualistów nie ma kompletnie nic do zaoferowania. Poza standardowym weekendem wyścigowym (jakiejkolwiek formy kariery na tę chwilę brak), jest tryb… kooperacyjny!
Co to oznacza? Ano zabawę w wyścigi długodystansowe w formie potyczki z AI, ale w całkiem ludzkich zespołach. Jest to bardzo wygodny sposób dla osób, które chcą poczuć endurance, ale nie mają czasu by jechać wyścigi na raz i nie przeszkadza im rywalizacja z AI. Polega to na tym, iż zawodnicy formują zespół, który potem startuje w jednym z tygodniowych wyzwań. Zawodnik jedzie swój stint jako jedyny „żywy” uczestnik sesji, a gdy zjedzie do boksów, odklikuje przekazanie sesji, wychodzi z gry i tyle. Gdy drugi zawodnik ma czas, odpala produkcję i jedzie swoją część wyścigu, który jest zatrzymany do czasu jego wejścia do auta. Po zakończeniu rywalizacji przyznawane są punkty, a zespół jest pozycjononoany w światowych rankingach. Oryginalne, prawda?
W sieci
Jednak dopiero po wejściu do trybu online, zaczyna się prawdziwa zabawa. Mamy oczywiście lobby z serwerami prywatnymi. Do tego mamy część oficjalną, zapewnioną przez twórców. Tam do wyboru: wyzwania dzienne na trzech poziomach, wyzwania tygodniowe, wyzwania specjalne (na różne okazje) oraz oficjalne mistrzostwa. Za te ostatnie trzeba płacić wykupując dodatkową usługę w abonamencie, czego w obecnym świecie się chyba nie uniknie. Plus jest taki, iż jeżeli wykupimy najwyższy pakiet, nie musimy płacić za żadne DLC.
Wszystko jest ubrane w system licencyjny podzielony na Safety Rating i Driver Rating. Innymi słowy jak bezpiecznie jeździmy oraz jak gwałtownie jeździmy. Z tym jak bezpiecznie to oczywiście umowne, bo system jest automatyczny i nie rozróżnia winy, także często sprowadza się to do umiejętności „jak dobrze unikamy strzałów od innych graczy”. To jednak przypadłość wszystkich produkcji z automatami, choćby iRacing. Aż dziw bierze, iż do tej części nie zatrudniono jeszcze AI.
Generalnie by pojeździć online najbardziej wymagającymi hypercarami, trzeba się przebić przez najniższy stopień wyścigowy. I dobrze, bo są wymagające tak pod względem prowadzenia, jak i strategii wyścigowej. W ogóle jazda długodystansowa ma w sobie dużo więcej strategii niż sprinty, co jest dodatkowym aspektem rywalizacji. Ależ byłem przeszczęśliwy, gdy udało mi się wygrać wyścig na Circuit de La Sarthe uskuteczniając lift&coast na dohamowaniach! Jednocześnie tak pozycjonowałem auto na dohamowaniach, iż większość konkurentów nie mogła mnie wyprzedzić, mimo iż poświęciłem nieco tempa na rzecz oszczędzania paliwa. Skutek? Udało mi się oszczędzić paliwa na dodatkowe cztery okrążenia. Podczas gdy reszta czołówki zjechała na dodatkowy zjazd, ja pomknąłem po zwycięstwo. Tak, tutaj aspektów do ogarnięcia jest dużo ponad samą jazdę.
Za kółkiem
Skoro o jeździe mówimy, to pogadajmy o tym co najważniejsze, czyli o samym modelu jazdy. Cóż… tu po prostu nie mogło być źle. Le Mans Ultimate wywodzi się w prostej linii od rFactora 2, a choćby jego niedoszłego następcy. Oznacza to, iż ma dokładnie te same charakterystyczne cechy modelu jazdy, co poprzednicy. Prowadzenie jest przede wszystkim bardzo naturalne, nie czujemy by programiści stawiali przed nami jakieś sztuczne ułatwienia, czy utrudnienia. Dla wielu pewnie wyjazd na zimnych oponach będzie szokiem, ale obejrzyjcie relację z prawdziwego wyścigu WEC, gdzie nie używa się koców grzewczych. Zrozumiecie, iż przeżywacie dokładnie to, co kierowcy.
LMU ma także bardzo dobry ForceFeedback. Czuć także pracę nagrzewających się opon oraz gdy powoli zaczynają odpuszczać. W udany sposób udało się też zaimplementować działanie systemów hybrydowych klasy hypercar i LMDh. Silnik oferuje adekwatnie każdy scenariusz, z jakim można się mierzyć na torze. Ja np. miałem problem z deszczowym wyścigiem na Interlagos. Kwalifikacje były dobre, pierwsze okrążenia dobre, a gdzieś koło piątego zaliczałem gwałtownego spina na dohamowaniu i nie miałem pojęcia co się dzieje. Traciłem kompletnie czucie hamulców. Dopiero po obejrzeniu powtórki zauważyłem, iż tylne hamulce świecą mi niemal na biało, mimo iż balans miałem mocno na przód. Trochę kombinowania, potem konsultacja na oficjalnym kanale Discord i pytanie „przestawiałeś TC?”.
Co się okazało – tak przestawiłem kontrolę trakcji, myśląc iż sobie ułatwię. Skutek był tego taki, iż ja deptałem gaz, kontrola trakcji mocno hamowała tylne koła i gdy przychodziło do adekwatnego hamowania przed zakrętem, tylne hamulce były już usmażone. Zagotowałem je więc nie hamowaniem, ale… przyśpieszaniem! Naprawdę takie rzeczy jak w LMU nie zdażały mi się nigdy, w żadnym symulatorze.
Silnik nie jest oczywiście perfekcyjny i ma swoje wady, ale twórcy naprawdę na bieżąco je poprawiają. Ostatnia aktualizacja aut GT3 naprawdę mocno zbliżyła je do realnych. Dość powiedzieć, iż kierowcy prawdziwych GT3 mówią, iż jest to chyba najwierniejsza symulacja ich aut. choćby fani ACC, produkcji dedykowanej WYŁĄCZNIE GT3, powoli zaczynają przyznawać, iż LMU robi to coraz lepiej.
Otoczka
Najważniejsze jednak, iż wszystkie te wrażenia oferowane przez silnik, upakowane są (WRESZCIE!) w normalną, współczesną i przystępną formę. Menu są ładne, schludne i przejrzyste. Wszędzie traficie bez problemu. Szczerze mówiąc to Assetto Corsa Evo mogłoby się uczyć. Interfejs nie ma pierdyliarda potajemnych skrótów, wszystko co macie wiedzieć, jest dość dobrze wyłożone. Wygląda na to, iż to co u dziada i pradziada rFactora było złe, LMU odrzuciło i na tym zyskało.
No dobrze, ale żyjemy w 2025 roku i choćby symulator musi oferować coś więcej niż model fizyczny. Tutaj Le Mans Ultimate także sie broni. Bez owijania w bawełnę: z pewnością nie jest to najpiękniejsza gra na rynku. AC Evo ją miażdży, myślę iż choćby ACC spokojnie także jest przed. Uznałbym ją za neutralny środek stawki. Najważniejsze jednak, iż nic tu nie kole w oczy, nic nie przeszkadza. Auta, szczególnie wnętrza, w których spędzamy przecież 99% czasu w symulatorze, są odwzorowane bardzo drobiazgowo. Do tego dźwięki, które mają wiele detali i naprawdę nie można się ich czepić.
Wszystko to składa się na niesamowite doświadczenie. Pędzicie ku zachodzącemu Słońcu po wielokilometrowej prostej toru Circuit de La Sarthe, dublując wolniejsze auta GT3 w swoim hypercarze. Zbliżacie się do zakrętu Mulsanne odpuszczając gaz by zaoszczędzić nieco paliwa, potem wciskacie hamulec i słyszycie wszystkie piski pracującej hybrydy. Zakręt, gaz, wyjeżdżacie prosto pod Słońce, które was oślepia i znów ten dźwięk hybrydy. Przypomina mi się także wspomniany deszczowy wyścig. Podnoszonej wody na torze było tyle, iż jechało się za przeciwnikiem adekwatnie na ślepo i nie wiedząc, czy to konkurent czy wolniejsza klasa, bo w wolnych zakrętach różnica prędkości nie jest tak duża.
W słuchawkach na uszach i ciemnym pokoju naprawdę można się przez chwile poczuć jak kierowca pędzący tam w czasie Le Mans 24h. Niesamowite doświadczenie, którego nie zaoferowała mi do tej pory żadna produkcja.
Przyszłość i czy warto ją wspierać
Ktoś może zapytać – OKEJ, ale to gra traktująca o jednej serii. Ile można śmigać tymi samymi autami? Cóż, ACC po tylu latach trzyma się nieźle, więc chyba długo. Le Mans Ultimate ma w swoim rękawie asa: wyścigi wieloklasowe. Brzmi bardzo prozaicznie, ale wierzcie mi, to jest gamechanger. Smaczek, który tak naprawdę zmienia rywalizację.
Macie kilka wyścigów dziejących się w jednej chwili na tym samym torze. Macie szaleńcze dublowanie aut GT3 na dohamowaniu do ostrego zakrętu, w chwili gdy na plecach siedzi wam konkurent, który czeka na minimalne przyhamowanie was przez wolniejsze auto. Macie jazdę autem GT, które musi się odnaleźć w gąszczu mijających je pocisków i nie przegrać swojego własnego wyścigu. Była jeszcze klasa LMP2, a więc trzy klasy na raz. w tej chwili występuje jedynie na Le Mans 24h i w LMU także jest utrzymana. Oreca LMP2 jest jednym z najlepiej prowadzących się aut typu „naleśnikowego” i jazda nią daje ogromną frajdę.

Zatem jak można podsumować Le Mans Ultimate? Moim zdaniem to w tej chwili jeden z najlepszych symulatorów jaki można nabyć. Tak – wciąż jest to Early Accesss. Tak – wciąż ma sporo bugów. Tak – jego przyszłość jest niepewna w obliczu ciągłych problemów finansowych wydawcy. Tak – iRacing ma pewnie więcej uczestników. Jednak… tu też macie oficjalne wyścigi co pół godziny, co godzinę. Tu też zawsze staniecie na pełnym gridzie. Tu też macie genialną fizykę, moim zdaniem przewyższającą tą w iRacing, czy innych produkcjach. Do tego niezłe efekty wizualne, świetne dźwiękowe, świetny FFB. Seria wyścigowa oferująca wiele atrakcji sama w sobie.
Szczerze? Inne symulatory poszły u mnie w odstawkę, od czasu nabycia Le Mans Ultimate. Bardziej z obowiązku niż z chęci zaglądam tylko czasem do AC Evo. Trzymam kciuki, by wszystko działo się jak powinno, pieniądze płynęły szerokim strumieniem, a produkcja żyła przez kolejne lata, bo zasługuje na to, jak mało która. Kto nie spróbował, może wyłącznie żałować!