Michał Kubiak w historii polskiego sportu na stałe zapisał się za sprawą sukcesów siatkarskich, ale w jego sercu - poza tą dyscypliną - swoje miejsce ma też tenis. Tę dyscyplinę zna nie tylko jako kibic. Były kapitan reprezentacji Polski miał okazję na żywo oglądać sukcesy Igi Świątek i Huberta Hurkacza, a teraz obserwuje sprzed telewizora ich zmagania o powrót do formy. I to właśnie o tym głównie z nim dłużej rozmawiamy, choć nie braknie też wątku dedykowanemu fanom siatkówki.
REKLAMA
Zobacz wideo "Byłem obrażony, ale już mi przechodzi". Janowicz zdradza swoje plany
Agnieszka Niedziałek: Umówiliśmy się na rozmowę o tenisie, więc wyjaśnijmy na początek dlaczego. Jesteś nie tylko wielkim kibicem tego sportu, ale też zdarza ci się grać.
Michał Kubiak: Tak, jak najbardziej. Moja przygoda z tenisem zaczęła się jeszcze w dzieciństwie. Jestem zapalonym kibicem, gram amatorsko. Interesuję się tym sportem i śledzę poczynania naszych rodaków.
Masz choćby na koncie wygrany - w parze z tatą - turniej w Pile.
- Roland Garros w Pile (uśmiech). Jak tylko mam czas i możliwość, to jeżdżę na interesujące mecze. Byłem na trybunach w Szanghaju, gdy niespełna dwa lata temu, zwyciężył tam Hubert Hurkacz. Byłem tam też, gdy w poprzednim sezonie w finale rywalizowali Jannik Sinner i Novak Djoković. Byłem również na ostatnim meczu Rafy Nadala na Roland Garros. Tak więc - oczywiście poza sezonem siatkarskim - bardzo często jeżdżę na tenis. Jest to dla mnie forma treningu i trochę odskocznia od codzienności siatkarskiej.
Na jakiej nawierzchni głównie grasz? Na "mączce"?
- Tak, głównie na niej. Bardzo lubię "mączkę". Ona najwięcej wybacza (uśmiech).
Słysząc "mączka", każdy polski kibic pomyśli "królestwo Igi Świątek". I to druga rakieta świata będzie głównym tematem naszej rozmowy. Topowa tenisistka, która w tym sezonie wygrała 26 z 34 meczów i od wielu miesięcy dociera stale do ćwierćfinału lub półfinału, ale niemal od roku nie była w finale. Czy według ciebie można tu mówić o kryzysie?
- My chyba generalnie, o ile jakiś sportowiec w przeszłości osiągał duże sukcesy, to mamy wobec niego bardzo duże oczekiwania i wszystko poniżej tego, do czego nas przyzwyczaił, uznajemy za porażkę. Natomiast ja uważam, iż po tylu bardzo dobrych sezonach, które Iga miała, nie powinniśmy być aż tak bardzo napaleni na to, by ciągle wygrywała [rozmowa przeprowadzona przed turniejem w Rzymie]. Bo kiedyś jakiś kryzys - no nazwijmy to kryzysem - musiał przyjść. I to jest w sporcie normalne. Nikt przez cały czas nie jest w stanie grać na takim poziomie, na jakim ona grała. A poza tym inne zawodniczki też robią postępy, gonią ją i chcą z nią wygrywać. Iga ma więc podwójnie trudno - nie dość, iż musi uporać się ze swoimi demonami, to jeszcze każda rywalka chce jej dowalić. I ona musi się z tym mierzyć.
Presja zewnętrzna to jedno, ale trener Wim Fissette mówił niedawno, iż to samej Polce bardzo przeszkadza brak finału czy wygranego turnieju. Jako utytułowany siatkarz przekonałeś się na własnej skórze, iż po wielu sukcesach problemem może być zaakceptowanie nadejścia trudnego momentu?
- Na pewno sama Iga by chciała, by wszystko było tak, jak dwa sezony temu, gdy wszystko wygrywała i wszystko było fajnie. Ale jak powiedziałem wcześniej, po drugiej stronie kortu też są ludzie. Nie tylko Iga trenuje i nie tylko ona chce wygrać dany turniej. Kandydatek do zwycięstwa w imprezie wielkoszlemowej jest 128. Uważam, iż zmiana trenera też ma tu znaczenie. To nie tak, iż człowiek wprowadzi swoją filozofię i w następnym turnieju wszystko będzie od razu grało i wszyscy będą zadowoleni. Widać, iż Iga ciężko trenuje i próbuje zmieniać trochę swój tenis. Ja chyba nie czuję się na siłach, by oceniać tenisistów pod względem technicznym i wskazywać, co pod tym kątem powinni zrobić, by grali lepiej. Jestem kibicem.
A okiem kibica dostrzegasz zmiany w tenisie Świątek pod okiem Fissette'a? Bo niektórzy zarzucają Belgowi, iż ich wciąż nie widać.
- Widać gołym okiem, iż to proces, który wdrożyli i chyba potrzeba trochę czasu w jego efekty. Mnie Iga zawsze imponowała wolą zwycięstwa. Te cechy wolicjonalne były bardzo... Celowo mówię "były", bo trochę mi tego brakuje u niej w ostatnim okresie. Uważam, iż największy progres, który mogłaby zrobić, to powrót do chęci wygrywania. A nie skupianie się na chęci poprawiania swojego tenisa, bo ona w tenisa przecież grać potrafi. Oczywiście, jakieś drobne szczególiki można poprawić, ale moim zdaniem największa różnica - oglądając Igę teraz, a tę sprzed dwóch czy trzech lat - jest taka, iż wtedy jej bardzo zależało. Była bardzo skupiona na tym, co ma robić i po prostu grała w tenisa. Teraz mi trochę tego brakuje.
W ostatnim czasie nie brakowało u niej silnych emocji na korcie. Sam dałeś się poznać jako siatkarz ekspresyjny, ale nerwowość i frustracja, które były efektem rozbicia drugiej rakiety świata, mocno niepokoją jej kibiców.
- Na pewno mierzy się z pewnymi swoimi demonami i próbuje dopasować styl do stylu, który proponuje jej obecny trener. To jej na razie nie wychodzi, przegrywa kolejny ćwierćfinał czy półfinał i to powoduje ową frustrację. Chyba należy tu pozostać przy tym, iż trzeba robić wszystko jak najlepiej i zaufać człowiekowi, z którym pracuje.
Nie miałeś poczucia, iż początek sezonu - United Cup i Australian Open - były obiecujące, a po tym przegranym na żyletki półfinale w Melbourne coś tąpnęło? Czy może obecna sytuacja to jeszcze wciąż echa trudów poprzedniego sezonu - bolesnej przegranej w półfinale igrzysk i dyskwalifikacji po pozytywnym wyniku testu na doping? O tym ostatnim jeszcze niedawno wspominała sama tenisistka.
- Na pewno sprawa z dopingiem siedzi jej w głowie. Mimo iż udowodniła, iż nie zrobiła nic złego, więc to powinno być teoretycznie za nią. Ale gdzieś tam jakaś krecha na wizerunku zostaje. Uważam, iż nie powinna się w ogóle tym przejmować, no bo skoro jest niewinna i zostało to udowodnione, to nie mamy tak naprawdę o czym rozmawiać. Oczywiście, były w tym roku mecze, które mogła wygrać, a przegrała. Tak jak ten półfinał Australian Open, ale to było rzeczywiście na żyletki - na zasadzie: jedna albo druga. Kocham tenis za to, iż nie ma w nim remisów. Tym razem przegrywała Iga, ale wierzę, iż ona wróci do wygrywania i wierzę, iż znowu będzie na topie. To jest potrzebne jej i nam, jako kibicom. Ale przede wszystkim jej - jako sportowcowi - potrzeba takiego sukcesu, żeby ponownie uwierzyła w to, iż może wygrywać i iż może być znów numerem jeden.
Przed Świątek dwa występy na klasycznej "mączce", na której czuje się najlepiej. Można powiedzieć pod kątem tego czekania na jej przełamanie "Jak nie teraz to kiedy?". Ale z drugiej strony w Rzymie i w Paryżu są wobec niej największe oczekiwania. Uważasz, iż w tych turniejach zobaczymy już ulepszoną, a może wręcz uleczoną Polkę?
- Ja liczę po prostu, iż ona znajdzie w sobie tę chęć wygrywania, którą miała i takie skupienie na tym, co ma robić, a za tym pójdą lepsze wyniki. Bo jak mówię, ona w tenisa potrafi grać. o ile wróci jej pewność siebie i jak te stricte tenisowe aspekty zaczną funkcjonować z automatu, to powinna wygrywać turnieje. Czy to będzie katastrofa jak nie wygra Roland Garros? Nie będzie, świat się nie zawali. Natomiast potrzebne byłoby jej takie zwycięstwo, które podniesie ją trochę na duchu, doda wiatru w żagle i pozwoli uwierzyć w to, iż może dalej wygrywać i iż będzie znowu wygrywała.
Jako tenisista amator powiedz - trudniej kontynuować dobrą grę po wygraniu seta 6:0, czy podnieść się po przegraniu go 0:6?
- choćby nie trzeba tu być tenisistą, tylko wystarczy być sportowcem, który rywalizuje w zawodach podzielonych na jakieś części, sety. Na pewno łatwiej jest się skoncentrować i przejść do porządku dziennego po przegraniu seta 0:6. Bo chce się wtedy zmazać plamę. A wygrywanie 6:0 może trochę uśpić czujność. No chyba, iż drugiego też wygramy 6:0, to wtedy jest zupełnie inna rozmowa, prawda? (uśmiech)
Oglądałeś niedawny przegrany przez Świątek 1:6, 1:6 półfinał w Madrycie?
- Tak.
Komentatorzy pod koniec meczu zwracali uwagę, iż gdy Polką targały duże emocje, to osoby w jej boksie milczały. W sporcie drużynowym grasz słabo, to trener zwykle może cię zmienić, a do tego cały czas masz wsparcie kolegów. Brutalność tenisa polega na tym, iż w takiej sytuacji nikt za ciebie nie zagra. Czy dlatego osoby z boksu - będąc trochę substytutem tej drużyny - choćby w tej trudnej końcówce meczu z Coco Gauff powinny cały czas głośno dopingować i wspierać Polkę? Czy w takiej sytuacji cisza była najlepszą opcją, bo żadne słowa nie pomogą?
- Pod tym względem sytuacja w siatkówce i w tenisie jest zupełnie inna. W tym drugim sporcie owszem, masz wokół siebie ludzi, ale oni są tylko z boku. Mogą ci coś podpowiadać, ale koniec końców jesteś na tym korcie sam i musisz sobie z tym wszystkim poradzić. Na pewno w teamie Igi dzieją się rzeczy, o których większość z nas nie wie. Ich relacje to ich prywatna sprawa. Myślę, iż oni dyskutują na temat tego, jak powinni zagrzewać Igę do walki. W którym momencie się odezwać, a w którym milczeć. W którym momencie czego jej potrzeba. Myślę, iż oni to czują i wiedzą doskonale, co mają robić, a my - będąc z boku - nie powinniśmy chyba tego za bardzo oceniać.
Świątek zawsze była chwalona za świetne poruszanie się po korcie. Ostatnio sama mówiła, iż od jakiegoś czasu nie robi tego instynktownie. Że musi adekwatnie zmuszać się do tego, by obniżyć środek ciężkości, a i tak w meczach nie było dobrego efektu. Pamiętasz w swojej siatkarskiej karierze taki kryzys, kiedy głowa chciała, ale ciało nie słuchało i nic ci nie wychodziło?
- U nas jest o tyle dobrze, iż mamy sezon klubowy i kadrowy, a między nimi trochę przerwy, by nabrać energii. Z jednej drużyny przechodzisz do drugiej, do tego mierzysz się z różnymi zespołami. A w tenisowym tourze trochę kisisz się we własnym sosie. Wciąż widzisz tych samych ludzi na każdym turnieju i widzisz ich praktycznie codziennie. To trwa niemal cały rok. Myślę, iż dzięki tej różnicy w siatkówce łatwiej wyjść z kryzysu, jeżeli się go ma. A czy u mnie się takie zdarzały? Oczywiście, iż tak. Każdy sportowiec ma lepsze i gorsze momenty.
Świątek mówiła ostatnio, iż dalej będzie pracować i ma nadzieję, iż wreszcie w jej grze coś "kliknie". Ty też czekałeś i "kliknęło"? A może dopiero np. po jakimś wyszarpanym i wycierpianym zwycięstwie przyszedł przełom?
- Czasami naprawdę jedna akcja w jakimś meczu może odwróć cały ten cykl. Wygrasz spektakularną wymianę, uwierzysz, złapiesz pewność siebie, zaczynasz się nakręcać, "klika" z powrotem i wszystko jest ok. To może też zadziałać w drugą stronę. Zepsujesz jedną teoretycznie łatwą piłkę, popełnisz błąd, kiedy nie powinieneś i sytuacja się odwraca. Albo sędzia pomyli się w ważnym momencie, co wypaczy wynik meczu.
Przy rozmowach o kryzysie Świątek regularnie wywoływane są dwa nazwiska - Fissette'a i Darii Abramowicz. Niektórzy twierdzą, iż Belg nie zagrzeje już zbyt długo miejsca na obecnym stanowisku.
- Nie czuję się na siłach, by komentować jego pracę, bo jestem totalnym laikiem, o ile chodzi o sprawy czysto techniczne, tenisowe. I nie znam tego trenera jako fachowca. Nie będę więc oceniał, czy jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Uważam, iż trener powinien być trenerem. Gdy został zatrudniony przez Igę, to był tą współpracą bardzo podekscytowany. Boję się, żeby nie skończyło się na tym "Cieszę się, iż tu jestem". Dołączył do teamu Igi, żeby coś zmienić i coś zbudować. Sama Iga też na pewno liczy na to, iż uda się coś poprawić w jej grze i będzie znowu odnosić sukcesy.
Powiedziałeś "Trener powinien być trenerem", co w przypadku sztabu Świątek jest ciekawym zagadnieniem wobec dyskusji toczącej się wokół roli Abramowicz. Jest psycholożką sportową, ale obserwatorzy przywołują sytuacje, w których miała przejmować trochę rolę trenera tenisowego i robić tzw. coaching. Jako kibic uważasz to za zaburzenie podziału obowiązków?
- Nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem, czego Iga potrzebuje i czego oczekuje od swojego teamu. Ja naprawdę nie mam odpowiedniej wiedzy i odpowiednich narzędzi do tego, żeby wypowiadać się w tym temacie. Czy powinno być trochę mniej tego, a więcej tamtego albo jeszcze czegoś innego. Chyba powinna dozować to sama Iga, bo mimo iż ma trenera, to tak naprawdę jest też trenerem sama sobie i ona powinna wiedzieć najlepiej czego potrzebuje. Myślę, iż oni dyskutują na ten temat w teamie. A czy pani Daria powinna się odzywać mniej czy więcej, to już nie mi oceniać. Oni powinni to rozgryźć we własnym gronie.
O twoich słowach dotyczących psychologa sportowego z wywiadu dla Żurnalisty było bardzo głośno swego czasu...
- Możemy nie poruszać tego tematu? Bo znowu mimo fajnej rozmowy zostanie wyciągnięty jeden fragment, iż jestem taki i taki.
Wtedy stwierdziłeś, iż psycholog sportowy jest zbędny, ale rok temu chwaliłeś bardzo dobrą robotę Darii Abramowicz z Igą Świątek. Jestem więc interesująca - czy zmieniło się twoje podejście do tego zagadnienia? Czy coś innego miałeś na myśli pierwotnie?
- Tamta moja wypowiedź generalnie była interpretowana tak, jak każdy chciał ją sobie zinterpretować. Odnosiłem się wtedy tylko i wyłącznie do psychologów sportowych, a nie psychologów ogólnie. Bo wiem, iż ludzie mają swoje problemy i każdy potrzebuje sobie z tymi demonami poradzić na swój sposób. Zostało to odebrane trochę w nie taki sposób, jak powinno. Natomiast uważam, iż psycholog sportowy - ok, na jakimś tam wczesnym etapie kariery jest w stanie przyśpieszyć pewne procesy. Ale o ile jesteśmy już ukształtowanym sportowcem i wiemy pewne rzeczy oraz znamy swoje ciało, możliwości i obserwujemy to wszystko, co się dzieje wokół nas, to nikt nie jest w stanie nam powiedzieć tego lepiej niż my sami to czujemy. Oczywiście, jakieś uwagi na początku kariery przyspieszają mocno proces dojścia do tego, co potrzebuję jako sportowiec, natomiast na późniejszych etapach - jak już doszliśmy do tego sami czy z pomocą - wystarczy to tylko pielęgnować i zaufać też sobie.
Weźmy jednak pod uwagę przypadki, gdy ktoś mimo późniejszego etapu kariery nie uzyskał tego efektu i wciąż potrzebuje takiej pomocy. Albo potrzebuje jej na nowo. Świątek jeszcze niedawno chwalono, iż na korcie mentalnie jest jak skała - w czym zasługi miała też Abramowicz - ale ostatnio rozsypywała się zaskakująco szybko. Panie pracują na stałe od sześciu lat. Powiedziałbyś, iż obecna sytuacja to sygnał, iż w tej współpracy coś nie działa?
- Czy działa, czy nie działa? Nie wiem. Uważam, iż sześć lat takiego niemal stałego przebywania razem, jak to jest w teamie tenisowym, to naprawdę dużo. Może potrzeba jakiegoś nowego bodźca? Trudno mi to określić, naprawdę. Myślę, iż Iga jest - mimo młodego wieku - już bardzo doświadczoną zawodniczką i to ona sama powinna zdecydować, co będzie dla niej najlepsze i co ją poprowadzi ponownie na tę zwycięską ścieżkę.
Wierzysz, iż ona wróci na szczyt. A czy wierzysz, iż do światowej czołówki wróci Hubert Hurkacz, który nie może odzyskać formy od feralnej lipcowej kontuzji w drugiej rundzie Wimbledonu?
- Wróci, na pewno wróci. Uważam tak, widząc jak podchodził do tego wszystkiego. Oczywiście, jako profesjonalni sportowcy musimy liczyć się z tym, iż kontuzja może się pojawić w najmniej oczekiwanym momencie i musimy umieć się po tym podnieść. Przy pomocy specjalistów, o ile jest taka potrzeba. Ale uważam, iż potrzeba na pewno trochę czasu, żeby złapać tej pewności i poczucia, iż to ciało może funkcjonować na takim poziomie, na jakim funkcjonowało przed kontuzją. Tu też wszystko rozgrywa się tak naprawdę w głowie i każdy musi sobie z tym poradzić na swój sposób.
Mówisz, iż potrzeba trochę czasu, ale w przypadku Hurkacza mijają kolejne miesiące i na razie tego światełka w tunelu nie widać.
- Nie zapominajmy, iż byli i tacy sportowcy, którzy po jakiejś kontuzji już nigdy nie wrócili do formy czy sprawności sprzed urazu. Ale głęboko wierzę, iż z Hubertem będzie inaczej.
Porozmawialiśmy o dwójce najlepszych polskich tenisistów. Zerkasz ze szczególną uwagą na kogoś, kto w tej chwili jest pod tym względem w drugim szeregu?
- Nie nazwałbym tego drugim szeregiem. Oczywiście, uwaga mediów i kibiców jest skoncentrowana głównie na Idze i Hubercie, bo są najwyżej w światowym rankingu, ale nie zapominajmy o innych. Jest kilka naprawdę obiecujących nazwisk. Ja z niecierpliwością czekam na występy seniorskie Tomasza Berkiety i uważam, iż może w przyszłości namieszać w światowym tenisie.
Przejdźmy jeszcze na chwilę do siatkówki. Przez wiele lat byłeś kapitanem reprezentacji Polski, a twoim następcą przez minione trzy lata był Bartosz Kurek. Ostatnio jednak sam przyznał, iż ta rola drenuje z niego czasem dużo energii i poza zaszczytem bywa też trochę obciążeniem. Dlatego też może dojść do zmiany. Nikola Grbić mówił mi, iż podobnie jest z Aleksandrem Śliwką, którego i Kurek, i Grbić widzieliby jako następcę szefa "Gangu Łysego". Kogo więc ty byś widział teraz w tej roli?
- o ile Bartek tak uważa, to nie pozostaje nam nic innego jak tego wysłuchać i nie powinniśmy chyba oceniać jego słów. jeżeli tak czuje, to możliwe, iż tak jest. Kto powinien być kapitanem? Nie wiem. Myślę, iż trener wybierze odpowiednią osobę. Moim zdaniem jest kilku chłopaków, którzy mogliby taką rolę pełnić. Sądzę, iż po rozmowach ze sztabem zapadnie najlepsza dla drużyny decyzja.
Skoro mówisz, iż według ciebie kilku zawodników mogłoby tę funkcję pełnić, to w kim dostrzegasz takie predyspozycje?
- Pytanie, na jakim etapie będzie wybierany kapitan, bo w tej chwili kilku chłopaków ma chwilową przerwę od gry w reprezentacji, a jest w niej sporo nowych twarzy. Myślę, iż jak wykrystalizuje się skład na mistrzostwa świata, to wtedy będzie można o tym rozmawiać. Takim naturalnym kandydatem byłby chyba Olek Śliwka, ale póki Bartek jest, to w moim odczuciu chyba powinien być nim nadal. Ale o ile nie czuje się już na siłach, to nie ma tematu. Olek wydaje się być postacią, która może to dźwignąć, ale nie musi. Bo też może go to wydrenować i może za bardzo będzie się skupiać na tym, co dookoła zamiast na samym graniu.
A Tomasz Fornal? Widziałam ostatnio, iż po meczu w Warszawie rozmawialiście trochę. Zasłynął mową motywacyjną w półfinale igrzysk w Paryżu i chyba wydaje się, iż jego rola kapitana by prędzej nakręcała niż obciążała.
- Nie znam Tomka na tyle dobrze prywatnie, by to stwierdzić. Nie wiem, czy byłby odpowiednią osobą, by kierować taką grupą od A do Z. Bo bycie liderem reprezentacji na boisku trochę różni się od funkcji jej kapitana. Kapitan ma naprawdę sporo obowiązków pozasiatkarskich, z którymi też czasami musi sobie poradzić. Rozumiem też "Kurasia", który mówi, iż trochę go to drenuje z energii. Sam byłem kapitanem siedem czy osiem sezonów i wiem, z czym to się je. Czy Tomek byłby odpowiednią osobą? Na boisku myślę, iż może być liderem, ale czy poza nim też jest gościem, który ogarnąłby różne tematy? Tego nie wiem i nie chciałbym tego oceniać.
Czy ty kiedyś poczułeś, iż rola kapitana to dla ciebie za dużo?
- Nie, nigdy nie miałem problemu. Z tym, iż oczywiście, były np. zarzuty, iż nie udzielałem wywiadów zaraz po przegranych meczach. Ale każdy z nas jest inny, ma prawo do podejmowania własnych decyzji i uporania się z porażką na własnych zasadach. A to, iż jesteś kapitanem niczego nie zmienia. Ja zawsze uważałem, iż najpierw sam powinieneś przetrawić porażkę, a nie dzielić się w mediach różnymi doświadczeniami, które były dla ciebie bardziej bolesne niż dla wszystkich innych dookoła.
Oczami wyobraźni widzisz Kurka na igrzyskach w Los Angeles? Czy to bardziej wersja z gatunku science fiction?
- Dlaczego science fiction? Skoro czuje się na siłach i postanowił, iż jeszcze w tej reprezentacji będzie, to dlaczego nie? Są zawodnicy, którzy grają do 40-tki albo po 40-tce i nie widać u nich znaczącej obniżki formy. o ile Bartek sam czuje, iż dowiezie siebie i swoje ciało do igrzysk w 2028 r., to nam tak naprawdę nic do tego. Powinniśmy oceniać go tylko przez pryzmat tego jak gra, a nie przez pryzmat tego ile ma lat.
On sam nie składał żadnych deklaracji w kontekście igrzysk. Mówi, iż na razie pojawi się na zgrupowaniu w Spale. Z jednej strony mamy błyszczącego w Paryżu 40-letniego Georga Grozera, ale czy pojawiające się coraz częściej u błyszczącego w tym sezonie klubowym Kurka nie sygnalizują, iż jemu może być trudniej wytrwać jeszcze trzy lata?
- Trudno powiedzieć. Każdy zawodnik ma jakieś problemy fizyczne - niezależnie od wieku. Są i 25-latkowie, którzy nie mogą się wygrzebać z kontuzji, a są i 40-latkowe, którzy grają - tak jak Grozer - bez urazów. Dlatego powtórzę - nie powinniśmy oceniać przez pryzmat lat, a przez pryzmat poziomu prezentowanego na boisku. To jest najważniejszy wyznacznik. A czy ryzyko kontuzji jest większe u 40-latka niż u 20-latka? Oczywiście. Ale patrząc na ostatnie wydarzenia w różnych ligach, to częściej kontuzji doznają ci młodsi niż ci starsi.
Skoro mamy patrzeć na formę, a nie na wiek, to uważasz, iż twój przyjaciel - Damian Wojtaszek - za wcześnie skończył reprezentacyjną karierę? Bo nie ma teraz Pawła Zatorskiego, a Jakub Popiwczak dopiero wraca do zdrowia. Przydałby się w kadrze taki doświadczony libero jak "Mały", który świetnie sobie radzi w klubie?
- Uważam, iż Damian jest w tej chwili absolutnie najlepszym polskim libero. "Piwko" i inni mogą się dużo od niego nauczyć. Ale Damian decyzję dotyczącą kadry podjął całkowicie świadomie i cieszy się bardzo z tego, iż po sezonie ma chwilę wolnego. Bardziej chyba niż gdyby miał lecieć niedługo na turniej Ligi Narodów do Chin czy Chicago (uśmiech).
Mistrzostwa świata są na Filipinach...
- Tym bardziej. Tam jest bardzo dużo ładnych plaż i to lepsza destynacja wakacyjna niż na granie w MŚ (śmiech).