W niedzielny wieczór, podczas wyjazdowego spotkania reprezentacji Polski z Litwą w Kownie, o dopingu polskich fanów zrobiło się naprawdę głośno. Kibice Biało-Czerwonych w grupie kilku tysięcy osób pojawili się na stadionie im. Dariusa i Girenasa, a na trybunach zaprezentowana została oprawa przygotowana przez grupę UJB2002, na co dzień powiązaną z Jagiellonią Białystok.
REKLAMA
Zobacz wideo Reprezentacja Polski ma następcę Lewandowskiego? Żelazny: Zmierzamy w czarną dziurę
Aktywność polskich fanów nie ograniczała się wyłącznie do żywiołowego dopingowania reprezentacji. Kibice poświęcili sporo miejsca Donaldowi Tuskowi, który oglądał spotkanie w loży honorowej wraz z premier Litwy, Ingą Ruginiene. Przy okazji oglądania meczu polityk wysłuchiwał całego przekroju przyśpiewek, które na jego temat skandowali polscy fani. Do najpopularniejszych należały takie, jak "Donald, matole, twój rząd obalą kibole" czy "J***ć Tuska, j***ć!".
Przyśpiewki to nie wszystko. Kiedy Tusk akurat nie był obrażany werbalnie, to mógł zobaczyć transparent, który poświęcili mu polscy fani. "Nie jesteś, nie byłeś, nie będziesz kibicem reprezentacji Polski!" - głosił napis z karykaturą twarzy premiera, na której umieszczono niemiecką flagę oraz charakterystyczne wąsy.
Każdy ma swoje poglądy. Kibice również. W dodatku są pamiętliwi
Donald Tusk jest dobrze znany jako sympatyk futbolu, a także kibic gdańskiej Lechii. Stąd całego smaczku sprawie dodaje fakt, iż wspomniany transparent został zaprezentowany właśnie przez delegację fanów tamtego klubu. Z drugiej strony, nie jest żadną tajemnicą, iż premier od lat ma na pieńku z grupami najzagorzalszych kibiców w całym kraju. Ich wrogość jest pokłosiem walki, którą rząd Tuska podjął przeciwko stadionowym chuliganom jeszcze przed Euro 2012. Wówczas narracja władz głosiła, iż grupy kibicowskie stanowią mafijne przyczółki, a ich działalność sprowadza się do organizowania ustawek, bicia przypadkowych osób oraz handlu narkotykami.
Oczywiście, trudno nie popierać walki ze stadionowym bandytyzmem czy handlem nielegalnymi substancjami, ale tamtejsza akcja władz dotknęła wielu fanów, którzy nie mieli nic wspólnego z podobnymi procederami. Wojewodowie ochoczo zamykali kolejne stadiony, niejako karząc tysiące fanów futbolu za grzechy stosunkowo wąskiej grupy osób. Kibice jeżdżący na wyjazdy za swoimi drużynami byli zaś traktowani niemalże jak pospolici bandyci. Twarzą tych wszystkich akcji stał się Tusk i jego rząd.
Dokładnie takie podłoże konfliktu Tuska z kibicami wskazuje nam socjolog i sympatyk futbolu, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, dr hab. Radosław Kossakowski: - Nienawiść kibiców do Tuska wynika jeszcze z działań jego rządu przed Euro 2012, kiedy poszedł na wojnę z najbardziej radykalnymi kibicami w Polsce. To było przyczyną tego, iż ultrasi odmawiają mu prawa bycia kibicem. Moim zdaniem, to jest trochę zakłamywanie historii, bo Donald Tusk na stadionie Lechii bywał jeszcze w czasach komunistycznych. To fakt, którego nie można wymazać, ale można go przeinterpretować. Donald Tusk stał się wrogiem kibiców między innymi przez sytuację wokół Euro, więc grupy kibicowskie twierdzą, iż nigdy nie był kibicem. W ten sposób wypierają jego przeszłość ze świadomości albo przynajmniej pokazują, ta nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Jednak czy transparenty i hasła wykrzykiwane w stronę polityka na meczu w Kownie były przesadą? To pytanie zadaliśmy dr hab. prof. Uniwersytetu Wrocławskiego Dariuszowi Wojtaszynowi, specjaliście od socjologii i antropologii sportu oraz Kierownikowi Pracowni Badań nad Historią Niemieckiego i Europejskiego Sportu w Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy'ego Brandta.
- W Kownie pojawiły się hasła znane trybunom od lat, odwołujące się do wcześniejszych treści znanych z konfliktu premiera ze środowiskiem kibicowskim w okresie prób wyrugowania zachowań chuligańskich ze stadionów przed Euro 2012. Nie była to brutalna forma ataku, pełna inwektyw i symbolicznej agresji. Nastąpiło po prostu symboliczne wykluczenie ze środowiska kibicowskiego kogoś, kto sprawuje władzę. A dychotomia między państwem a społeczeństwem, to element bardzo charakterystyczny dla państw postsocjalistycznych, a szczególnie dla Polski, gdzie ma długie historyczne korzenie. Polityk automatycznie przestaje być reprezentantem społeczeństwa, zaś kibice na trybunach chcą uchodzić za takie utożsamienie szerokich rzesz społeczeństwa polskiego. Polityk dla nich z zasady jest kimś obcym, mimo tego, iż w warunkach systemu demokratycznego został wybrany przez społeczeństwo. W warunkach piłki nożnej jeszcze łatwiej nakreślić taki antagonistyczny podział, na "my" i "oni". Nasza reprezentacja i ich reprezentacja - twierdzi Wojtaszyn.
Naukowiec dodał również, iż choć przekaz kibiców był jednoznaczny, to jego forma nie przekraczała dopuszczalnych granic: - W porównaniu do oporu kibiców, który znamy z przeszłości, ta forma protestów, która się pojawiła na stadionie w Kownie była w miarę delikatna. Za przykład mogę podać fanów z czasów NRD, państwa, które uchodzi za kraj, w którym wszystko było podporządkowane władzy i kontrolowane przez służby bezpieczeństwa. Tam mieliśmy do czynienia z antypaństwowymi akcjami kibiców, które w normalnych warunkach spotkałyby się z karami wieloletniego więzienia.
Narażają się na gwizdy i szykany. Dlaczego więc dalej chodzą na mecze?
Zastanawiający może być więc fakt, z jakiego powodu politycy mimo wszystko pojawiają się na meczach piłkarskich? Przecież w przeważającej większości przypadków ich wizyta wiąże się co najmniej z byciem wygwizdanym przez tysiące osób. A to z pewnością nic przyjemnego. Mimo wszystko, potencjalne korzyści wizerunkowe zdają się przewyższać niedogodności.
Wojtaszyn: - Najważniejszą przyczyną pojawiania się polityków na stadionach, są bezpośrednie powiązania piłki nożnej i sportu ogólnie z polityką. Działo się tak w zasadzie od początku, ponieważ sport i piłka nożna mają charakter wydarzeń uniwersalnych. Z samej zasady są apolityczne, natomiast tak naprawdę od zawsze sport był ściśle powiązany ze sferą polityki. A chyba nie ma bardziej politycznego sportu, przynajmniej w Europie, niż piłka nożna. Moim zdaniem, mimo oficjalnej apolityczności piłka nożna jest przepełniona polityką. Odgrywa istotną rolę w zakresie relacji międzynarodowych.
Kossakowski: - Sport, a futbol w szczególności ze względu na popularność, to wydarzenie masowe, w którym uczestniczy wielu ludzi. Politykom dobrze się ogrzać w blasku tej masowości. Dodatkowo istotny jest kontekst reprezentacji kraju. Oglądanie meczu kadry to kwestia patriotyzmu. Wtedy polityk pokazuje ludziom, iż nie jest tylko premierem czy prezydentem, ale podkreśla swoją tożsamość narodową.
- Oczywiście są też błahe powody. Część polityków jest kibicami piłki nożnej i Donald Tusk do takich się zalicza. W związku ze swoimi stanowiskami mają dostęp do lóż, więc to dla nich atrakcyjna forma spędzania czasu. Ale chodzi przede wszystkim kontekst pokazania, iż też jesteśmy częścią tej wspólnoty narodowej, symboliczne założenie biało-czerwonego szalika i spędzenie meczu na stadionie. Jest w tym wszystkim element populizmu, ale też z drugiej strony wierzę, iż w wielu przypadkach idzie za tym także szczere zainteresowanie piłką - dodaje profesor Uniwersytetu Gdańskiego.
Kibiców nie interesuje oburzenie opinii publicznej. Wręcz przeciwnie: ono ich napędza
Po transparencie i okrzykach uderzających w Tuska, swoje oburzenie wyraziło wielu przedstawicieli mediów, a także spora część tzw. niedzielnych kibiców, która futbol ogląda od święta. W takich przypadkach, jak mecz reprezentacji.
Gdy pytamy Kossakowskiego, czy taka forma ataku na polityka może uchodzić za społecznie akceptowalną, nasz rozmówca rozróżnia dwie kwestie. Oczywiście, wśród sporej części opinii publicznej panuje pogląd, iż kibice przekroczyli granicę. Zamiast dopingować reprezentacji, woleli uderzać w Tuska. Ale ich samych nie interesuje zdanie mediów.
Kossakowski: - Kibice klubowi nie przejmują się oburzeniem opinii publicznej. Wręcz przeciwnie, często robią to w kontrze do niej, specjalnie prowokują. W tym przypadku mogli napisać tylko to, iż premier nie jest kibicem, ale dolepili mu wąsiki i flagę Niemiec. To już był element, który miał wywołać skrajne emocje. Ale dla zagorzałych kibiców oburzenie mediów działa napędzająco. Cieszy ich to, iż prowokacja trafiła na podatny grunt. A skoro przyniosła skutek, to pojawia się myśl, iż może warto zrobić ją ponownie?
Z kolei Dariusz Wojtaszyn zauważa, iż trybuny, zwłaszcza piłkarskie, mają w sobie zapisaną cechę buntu wobec władzy: - Trybuny żyją swoim życiem. To jest bardzo interesująca cecha piłki nożnej, iż kibice piłkarscy są nieprzewidywalni. Sport jest skazany na powiązania z polityką, ale sama piłka nożna i trybuny piłkarskie bardzo często działają wbrew oczekiwaniom rządzących. Świetnym przykładem jest okres systemów totalitarnych, kiedy to przywódcy poszczególnych państw starali się kreować i reżyserować wydarzenia sportowe, kontrolując każdy wymiar widowiska, ale jedynym nieprzewidywalnym elementem było zachowanie trybun. Zarówno w okresie nazistowskim, jak i w okresie komunistycznym. W jednej z publikacji pokusiłem się o stwierdzenie, iż w kontekście państw totalitarnych kibice piłkarscy to dotąd nie w pełni opracowana i zidentyfikowana forma oporu społecznego.
Skoro się buntują wobec władzy, to dlaczego oklaskują Karola Nawrockiego?
Pewnie wielu z was w tej chwili może wytknąć fanom, iż ich sprzeciw wobec rządzących zdaje się mieć jeden istotny wyjątek. Kibice nie znoszą obecnego rządu, na czele z Tuskiem, poprzednia ekipa rządząca także bynajmniej nie była przez nich witana z honorami na stadionach. Ba, prezydent Andrzej Duda był regularnie wygwizdywany choćby podczas takich wydarzeń, jak konkurs Pucharu Świata w Zakopanem, co piszący te słowa słyszał na żywo na własne uszy. A przecież mowa o skokach. Sporcie, w którym na trybunach trudno uświadczyć ultrasów.
Jak to więc jest, iż przy niechęci do władzy fani oklaskują Karola Nawrockiego? Przecież w rzeczywistość obecni prezydent i premier mają ze sobą wiele wspólnego. Obaj są kibicami Lechii, w dodatku nie kryjącymi się ze swoimi sympatiami do klubu. Mało tego, podobno jeden i drugi mają za sobą epizody aktywności w grupach kibicowskich "Biało-Zielonych".
- Karol Nawrocki jest utożsamiany ze środowiskiem kibicowskim, chociaż Donald Tusk wcześniej też uchodził za takiego reprezentanta środowiska. W jednym z wywiadów powiedział nawet, iż on także był jednym z szalikowców-chuliganów Lechii Gdańsk w okresie Solidarności, a przynajmniej tak można było zrozumieć jego wypowiedź. Zatem mamy podobne podłoże społeczne obu polityków i kulturowe nawiązanie do piłki nożnej. Ale mamy też do czynienia z innym pokoleniem kibiców, które już nie pamięta czasów Solidarności. Najbardziej aktywna grupa kibicowska to są 20-30-latkowie, dla których poprzednia epoka to swoista terra incognita - tłumaczy Wojtaszyn jedną z przyczyn, dlaczego zagorzali fani Lechii w tak skrajny sposób podchodzą do obu polityków.
Kossakowski przypomina: - Transparent w Kownie został przygotowany przez kibiców Lechii. Pamiętajmy, iż wcześniej, gdy Donald Tusk był na meczu tego zespołu, to jej fani przygotowali transparent: "Nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz kibicem Lechii". Teraz pojawiło się hasło o takiej samej treści, tylko Lechię zamieniono na Polskę.
Wojtaszyn dodaje jednak, iż Nawrocki do polityki wkroczył jako przedstawiciel ultrasów, z którymi łączą ich także poglądy: - w tej chwili to Karol Nawrocki jest reprezentantem środowiska kibicowskiego w polityce, ale podejrzewam, iż to się gwałtownie skończy, bo kibice jako tacy chcą uchodzić za niezwiązanych z żadną grupą polityczną. Mimo, iż każdy z nich ma swoje preferencje polityczne, to i w Polsce, i w większości państw bloku wschodniego, one są raczej prawicowe, często skrajnie, niż lewicowe, jak to ma niekiedy miejsce w niektórych państwach zachodnich.
I trudno nie zgodzić się z naszym rozmówcą, a za przykład takiej zmiany nastawienia fanów do polityka można podać... Donalda Tuska. Tak, ten sam człowiek, który dziś jest największym wrogiem kibiców, był przez nich oklaskiwany w 2007 roku, kiedy Platforma Obywatelska oraz Polskie Stronnictwo Ludowe pierwszy raz obejmowała władzę w Polsce. Choć prawdopodobnie dziś, po kilkunastu latach żadna z grup wówczas wiwatujących Tuskowi się do tego nie przyzna.