Demolka w meczu Rakowa! istotny wynik w walce o mistrzostwo i utrzymanie

3 tygodni temu
Debiutanckie trafienia Ariela Mosóra i Jesusa Diaza, a także 11. trafienie Jonatana Brauta Brunesa pozwoliły Rakowowi Częstochowa pokonać na własnym stadionie Śląsk Wrocław aż 3:0 i zrobić kolejny krok w kierunku mistrzostwa Polski. Wynik nie do końca oddaje jednak to, co oglądaliśmy na kameralnym obiekcie w Częstochowie w piątkowy wieczór.
"Raków, mistrz, mistrz, mistrz!" - śpiewali kibice Rakowa Częstochowa, gdy Ariel Mosór, Jesus Diaz i Jonatan Braut Brunes strzelali kolejne bramki Śląskowi Wrocław. Bo choć to nie był wcale łatwy mecz dla zespołu Marka Papszuna, a walczący rozpaczliwie o utrzymanie Śląsk pokazał się z niezłej strony, to jednak wyrachowanie w poszczególnych sytuacjach pokazało, dlaczego to Raków z tych drużyn walczy o mistrzostwo, a po wicemistrzowskim Śląsku sprzed roku pozostały jedynie wspomnienia. Drużyna z Częstochowy, wygrywając pewnie 3:0, zrobiła kolejny krok w kierunku tytułu, zmazując plamę po porażce sprzed tygodnia w Szczecinie. Od odzyskania mistrzostwa Polski Raków dzielą już tylko cztery spotkania.


REKLAMA


Zobacz wideo W jakim klubie zagra w nowym sezonie Jakub Kiwior? Żelazny: Ten klub już jest dla niego za mały


Przegrana 0:1 z Pogonią przed tygodniem skasowała całą przewagę Rakowa Częstochowa nad drugim w tabeli Lechem Poznań. Częstochowianie prowadzili w tabeli Ekstraklasy jedynie lepszym bilansem meczów bezpośrednich, więc każde ich kolejne potknięcie mogło kosztować utratę fotela lidera w końcówce rozgrywek. Z taką też świadomością Raków podchodził do piątkowego meczu ze Śląskiem Wrocław, który serii dobrych wyników w zeszły weekend został brutalnie sprowadzony na ziemię przez GKS Katowice. Wszyscy we Wrocławiu zastanawiali się więc, czy drużynę Ante Simundzy stać na utrzymanie bez wyrwanych serca i płuc w postaci kapitana Petra Schwarza, który w tym sezonie już nie zagra.
Sytuacja za sytuacją, ale trafiał tylko Raków. 2:0 już w pierwszej połowie
Piątkowe spotkanie rozpoczęło się bardzo spokojnie, szczególnie ze strony gospodarzy. Dlatego też w pierwszym kwadransie jedyny celny strzał oddał skrzydłowy gości Piotr Samiec-Talar, ale nie zdołał zaskoczyć Kacpra Trelowskiego. Na pierwszą niezłą akcję Rakowa trzeba było czekać do 17. minuty, gdy Jonatan Braut Brunes po nieudanej próbie wyjścia sam na sam z bramkarzem próbował pokonać Rafała Leszczyńskiego z ostrego kąta, ale uderzył zdecydowanie za lekko, by cieszyć się z gola. Po chwili Śląsk w osobie Samca-Talara znów próbował objąć prowadzenie, jednak raz jeszcze 24-latek uderzył zbyt mizernie, by Trelowski mógł mieć problemy.
Wtedy Raków najwyraźniej stwierdził, iż dość tego dobrego i warto się wziąć do roboty. No i się wziął. W 19. minucie najpierw po kolejnym szybkim ataku zespołu Marka Papszuna uderzenie Brauta Brunesa zostało wybite na poprzeczkę przez Marca Llinaresa. Raków miał jednak rzut rożny, a z niego Władysław Koczerhin doskonale dośrodkował piłkę na dalszy słupek, gdzie nabiegał kompletnie nie pilnowany Ariel Mosór i uderzeniem głową z najbliższej odległości strzelił swojego pierwszego gola w częstochowskich barwach.
Goście domagali się odgwizdania w tej sytuacji faulu Zorana Arsenicia na Tommaso Guercio, jednak sędzia Bartosz Frankowski i jego asystenci (także z VAR) nie widzieli w "zasłonie" kapitana Rakowa przewinienia.


W 29. minucie wydawało się, iż Śląsk będzie miał doskonałą szansę na wyrównanie, jednak przy możliwości wyjścia sam na sam z bramkarzem Mateusz Żukowski pogubił się w opanowaniu piłki i nie oddał choćby strzału.
Cztery minuty później przez chwilę było choćby 1:1. Po długim wybiciu przez Rafała Leszczyńskiego fatalnie zachował się strzelec bramki Mosór, który nie zdołał zatrzymać Arnau Ortiza przed wyjściem sam na sam z Kacprem Trelowskim. Hiszpan pewnie wykorzystał tę okazję i cieszył się z wyrównania, ale po interwencji VAR okazało się, iż był na minimalnym spalonym.
Po chwili pech Śląska był jeszcze większy, bo zamiast remisu zrobiło się 2:0 dla gospodarzy. W 36. minucie po dośrodkowaniu z lewej strony Iviego Lopeza interweniujący Aleks Petkow wybił piłkę głową prosto pod nogi Jesusa Diaza, a ten płaskim strzałem z ostrego kąta podwyższył prowadzenie gospodarzy. Dla Diaza, podobnie jak dla Mosóra, było to pierwsze trafienie dla "Medalików".


Nie minęło 40 minut spotkania, a gości przed utratą trzeciego gola musiał ratować Rafał Leszczyński, który w ogromnym zamieszaniu w szesnastce Śląska świetnie zatrzymał uderzającego z kilku metrów Władysława Koczerhina. Kilkadziesiąt sekund później bramkarza gości mocnym strzałem z pola karnego próbował zaskoczyć Adriano Amorim, ale i tym razem Leszczyński spisał się bezbłędnie.


W odpowiedzi celnie z dystansu uderzył Arnau Ortiz, a po chwili z kilkunastu metrów szczęścia próbował Jose Pozo, jednak żaden z tych strzałów nie znalazł drogi do bramki Rakowa. Do przerwy w Częstochowie było więc 2:0 dla ekipy Marka Papszuna.


Babol Leszczyńskiego dobił nieskuteczny Śląsk. Raków o krok bliżej tytułu
To był dobry, równy mecz, w którym piłka gwałtownie była transportowana z jednego pola karnego pod drugie. Sytuacji z obu stron też nie brakowało, a Śląsk niekorzystny wynik zawdzięczał tylko własnym prostym błędom i nieskuteczności. Druga część spotkania rozpoczęła się od dwóch celnych uderzeń piłkarzy Śląska, ale ani wpuszczony w przerwie z ławki Assad Al Hamlawi, ani Arnau Ortiz nie byli w stanie nimi pokonać Kacpra Trelowskiego. W odpowiedzi po dobrze rozegranym wrzucie piłki z autu do sytuacji strzeleckiej doszedł Jonatan Braut Brunes.
W 66. minucie Śląsk był bardzo bliski bramki kontaktowej, jednak uderzenie głową Al Hamlawiego odbiło się od poprzeczki. Po chwili po obu stronach boiska doszło do kolejnych kontrowersji - najpierw wychodzący sam na sam z bramkarzem Jesus Diaz został wślizgiem powstrzymany przez Serafina Szotę. Gospodarze domagali się faulu i czerwonej kartki dla obrońcy Śląska, ale zdaniem Bartosza Frankowskiego Szota wybił swoim wślizgiem pilkę. W odpowiedzi w polu karnym Rakowa przewrócił się Al Hamlawi, ale zdaniem arbitra również tu faulu nie było.
Jak już było wspomniane, różnica między Rakowem a Śląskiem polegała w tym meczu nie na samej grze, a na wyrachowaniu i błędach indywidualnych. Te drugie pogrążyły obronę Śląska również w 72. minucie, gdy po dośrodkowaniu Frana Tudora w koszmarny sposób pomylił się Rafał Leszczyński wypuszczając z rąk prostą piłkę, którą do pustej bramki skierował Jonatan Braut Brunes.


Tuż po stracie trzeciego gola wrocławianie byli raz jeszcze bliscy bramki honorowej. Ponownie za sprawą Al Hamlawiego, który po dobrym dośrodkowaniu z prawej strony boiska uderzył głową minimalnie obok bramki.
W Częstochowie niespodzianki nie było. Choć piłkarze Rakowa i Śląska Wrocław stworzyli wspólnie dobre widowisko, to gole strzelali jedynie gospodarze, którzy zwyciężyli 3:0 i zgodnie z życzeniem swoich kibiców zrobili kolejny krok w kierunku mistrzowskiego tytułu.
Przynajmniej do niedzieli Raków ma trzy punkty przewagi nad Lechem Poznań i aż siedem nad Jagiellonią Białystok, podczas gdy Śląsk pozostaje przedostatni z dorobkiem 25 punktów i dwupunktową stratą do Puszczy Niepołomice oraz Lechii Gdańsk. Piłkarze Ante Simundzy muszą się teraz modlić, aby w sobotę Lechia nie pokonała u siebie Piasta Gliwice, bo inaczej nastroje u nich będą przez najbliższe dni wyjątkowo ponure, a widmo spadku ponownie zajrzy im głęboko w oczy.
Idź do oryginalnego materiału