Po doprowadzeniu drużyny uniwersyteckiej Syracuse do mistrzostwa NCAA w 2003 roku, Carmelo Anthony zgłosił swój akces do draftu NBA. Gwiazdor ekipy Orange miał nadzieję, iż trafi do Konferencji Wschodniej, w której będzie mógł toczyć zaciekłe boje ze swoim przyjacielem – LeBronem Jamesem. Tak się jednak nie stało, ponieważ trener Larry Brown wystawił „Melo” do wiatru, o czym były koszykarz wspomniał w książce „Carmelo Anthony. Bez obietnic. Autobiografia”, która ukaże się 9 kwietnia nakładem Wydawnictwa SQN.
Zamów książkę Carmelo Anthony’ego w przedsprzedaży na LaBotiga.pl: https://bit.ly/probasket-carmelo
– rabat od ceny okładkowej
– wysyłka jeszcze przed premierą – czytasz jako pierwszy!
– atrakcyjne pakiety z innymi książkami i gadżetami poświęconymi NBA.
Fragment książki:
W tamtym roku do draftu zgłosiło się kilka wielkich nazwisk, w tym mój bliski przyjaciel i licealny fenomen LeBron James, Chris Bosh z Georgia Tech, Dwyane Wade z Marquette czy Josh Howard z Wake Forest.
Skauci wysyłali mnie w różne miejsca, bym niemal codziennie trenował z innymi ludźmi. Wieczorami relaksowałem się i przygotowywałem na to, z kim przyjdzie mi się mierzyć, ćwiczyć i trenować kolejnego dnia. Kilka miesięcy później przyszedł czas na rozlosowanie numerów w drafcie. Wszyscy mieli się dowiedzieć, która drużyna będzie wybierała jako pierwsza. NBA wymyśliła loterię draftową, by powstrzymać ciągłą dominację najlepszych zespołów. W ramach tego systemu drużyny z najgorszymi wynikami w poprzednim sezonie mają szansę wybrać największe młode talenty, dzięki czemu być może trafi im się ktoś, kto uratuje dołującą ekipę. Orlando Magic wygrali loterię dwa lata z rzędu i wybrali Shaquille’a O’Neala oraz Anferneego „Penny’ego” Hardawaya. Dzięki temu w ciągu zaledwie kilku lat z najgorszego zespołu w lidze stali się drużyną na miarę play-offów. Dotarli choćby do Finałów. Loterię oglądałem w Baltimore, wraz z Bayem. Wspólnie zastanawialiśmy się, kto może mnie wybrać. Pamiętajcie, iż według przewidywań miałem być w czołowej piątce. Uznaliśmy, iż trafię do pierwszego zespołu, który będzie potrzebował gracza o moich predyspozycjach.
Patrzyliśmy na ekran i obserwowaliśmy skaczące piłeczki pingpongowe z logotypami drużyn. Pierwszy wybór przypadł ekipie z Cleveland. Wiedzieliśmy, iż to spełnienie marzeń fanów Cavs. LeBron pochodzi z Akron, więc zanosiło się na wielki powrót do domu – to tylko godzina drogi od Cleveland. Detroit wylosowało dwójkę. Wiedziałem już wcześniej, iż się mną interesują, więc zacząłem sobie wyobrażać swoje nowe życie w tym mieście. Wtedy zadzwonił LeBron. Pogratulowałem mu, bo każdy na świecie wiedział, iż Cleveland wybierze właśnie jego. On też mi pogratulował; żartowaliśmy, iż skoro Detroit i Cleveland to sąsiedzi i grają w tej samej konferencji, będziemy mieli wiele okazji, by stoczyć niezapomniane bitwy na parkiecie i zabawić się poza nim.
Pistons rozgrywali mecz fazy play-off z 76ers, więc postanowiliśmy z Bayem pojechać do Filadelfii. Po meczu miałem okazję zajrzeć do szatni i poznać trenera Larry’ego Browna, który pracował wówczas w Filadelfii, ale wtajemniczeni wiedzieli, iż od nowego sezonu ma zostać trenerem w Detroit. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką sytuacją. Byłem niezwykle przejęty tym spotkaniem, a Larry Brown sprawiał wrażenie równie podekscytowanego rozmową ze mną. Uścisnął pewnie moją dłoń, spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: „Weźmiemy cię z drugim numerem, masz moje słowo. Jesteś najlepszy. To oczywista decyzja. Nie mogę się doczekać naszej współpracy!”.
Wkrótce po moim spotkaniu z Brownem Detroit zaczęło mi wysyłać różne gadżety: koszulki, buty oraz piłkę NBA, żebym się do niej przyzwyczaił. Wysłali mi choćby welurowe dresy z logo Pistons. Moja rodzina zaczęła szukać domu w tamtych okolicach. Życie wydawało się piękne.
Wszystko było już ustalone, tak przynajmniej myślałem. Oglądałem filmy, trenowałem niezwykle intensywnie i przygotowywałem się do gry w Pistons. A potem zaczęły docierać do mnie informacje, iż Detroit interesuje się tym gościem, który nazywa się Darko Miličić. Popytałem, ale nikt go nie znał, tym czasem Detroit podobno miało go na oku i choćby zaprosiło na treningi. Zacząłem powątpiewać w swoje możliwości, zastanawiać się, dlaczego wolą jego. Czy coś ze mną nie tak? Usłyszeli jakieś plotki na mój temat? Zaczęliśmy dzwonić po ludziach, dopytywać, gdzie przebywa ten gość, żebym mógł z nim potrenować. Chciałem się przekonać, czy jest dobry. Detroit trzymało jednak wszystko w wielkiej tajemnicy. Nie chcieli, by ktoś się dowiedział, iż rozważają inny wybór w drafcie. Brown i Pistons zaczęli go przenosić w różne miejsca, by ukryć przed ciekawskimi. Nikt nie orientował się, jak koleś gra. Później dowiedziałem się, iż jest z Serbii i przewidywano, iż znajdzie się w czołowej piątce draftu. Wciąż sądziłem, iż Detroit zdecyduje się jednak na mnie. W końcu poszedłem do Syracuse jako najlepszy rekrut, poprowadziłem moją uczelnię do mistrzostwa, przeszedłem do historii. A co najważniejsze, Larry Brown spojrzał mi w oczy i złożył obietnicę. Lojalność ma dla mnie ogromne znaczenie. Olbrzymie. Człowiek zawsze powinien pamiętać o lojalności.
Draft odbywał się w Madison Square Garden. Piękny widok. Mnóstwo kamer, ludzi, ekranów. Wszyscy się uśmiechali, wiedząc, iż tego wieczora tak wiele rodzin wyjdzie z biedy, w której tkwiły od pokoleń. Wszędzie było pełno szczupłych, niemal dwuipółmetrowych czarnych kolesi. Przyjechała ze mną cała moja rodzina. Jus i Wolf założyli choćby eleganckie buty, a nigdy wcześniej nie widziałem ich w takim obuwiu. Uśmiech, który promieniał na ich twarzach, wprawiał mnie w jeszcze lepszy nastrój. Gdy zaczęła się ceremonia i wszyscy zajmowali już swoje miejsca, wpadłem na LeBrona. Przyjrzeliśmy się swoim garniturom. Obaj mieliśmy na sobie ten sam model od Steve’a Harveya – on kremowy, ja szary. Do tego długie blezery oraz spodnie od garnituru typu bootcut z nogawką schodzącą na buty. Przypomniało mi się, jak spotykaliśmy się podczas meczów naszych szkół średnich, wtedy jeszcze byliśmy nieco inaczej zbudowani, i pomyślałem o długiej drodze, która zawiodła nas wprost na tę scenę.
Rozpoczęła się uroczystość. David Stern wszedł na podium i powiedział to, czego spodziewali się wszyscy zgromadzeni: „Z pierwszym numerem w drafcie NBA Cleveland Cavaliers wybierają LeBrona Jamesa ze szkoły St. Vincent – St. Mary w Akron, Ohio”.
Spojrzałem na Brona i krzyknąłem: „No to jazda!”.
Tłum wiwatował, gdy James zbliżał się do podium. Popatrzył na mnie i rzucił: „Jesteś następny!”. Przybiliśmy żółwia, po czym on poszedł odebrać swoją czapkę Cavs oraz zrobić to legendarne zdjęcie z komisarzem i koszulką.
Pomiędzy kolejnymi wyborami było kilka minut przerwy. Gdy czekałem, odebrałem telefon od agenta, który powiedział:
– Słuchaj, Detroit biorą Darko Miličicia.
– Co? Jest tu ze mną cała rodzina, mama, siostra, bracia! Wszyscy sądzą, iż jedziemy do Detroit! A oni biorą Darko Miličicia? Co się stało?
Poczułem się zraniony. Dosłownie czułem się w tamtym momencie, jakby ktoś zrobił mi krzywdę. Pomyślałem sobie: cholera, czyżby Larry Brown skłamał mi prosto w twarz? Czy mógł by tak prostu mnie okłamać? A może go przegłosowali? Czemu zmienił zdanie? I tak bez żadnych konsekwencji? Czy coś ze mną nie tak? Czy Darko naprawdę jest ode mnie lepszy? A jeżeli tak, to czemu nikt tego gościa nie widział? Brown by mi tego nie zrobił, to zbyt porządny facet. Pewnie mój agent mnie wkręca. Na pewno idę do Detroit.
„Z drugim numerem draftu NBA – zaczął Stern – Detroit Pistons wybierają Darko Miličicia!” Dodał coś jeszcze, ale mnie w tej chwili zrobiło się czarno przed oczami.
Serce mi zamarło. Natychmiast przeniosłem się myślami do dzieciństwa, gdy z Luckiem, Kennym albo sam odbijałem spaldinga na chodniku, wymyślałem nowe dryblingi, naśladowałem Wolfa, reprezentowałem Murphy Homes, ćwiczyłem na boisku, by opanować nowe zagrania i doszlifować moją grę. Nigdy nie unikałem walki, stąpałem twardo po ziemi, harowałem pod koszem. Dookoła leżały różnokolorowe nakrętki od fiolek z tabletkami i stępione igły. Trzymałem w sobie ból mamy i złość Deeka. Za każdym razem, gdy grałem, towarzyszyła mi niepewność, która obciążała moje barki. Zażarte boje do ostatniego punktu. Obręcze bez siatek. A jeżeli choćby wspomniałeś o tym, iż cię sfaulowano, dostawałeś w kość. Podobało mi się to, bo nie potrzebowałem niczego dostawać na tacy. To nie był świat elitarnych sal sportowych, najlepszych trenerów i odpowiednich diet. Wychowywałem się na słodyczach. Obserwowałem dilerów sprzedających towar ćpunom, bo obie te grupy przesiadywały przy boisku i oglądały nasze mecze. W tamtych czasach wszyscy gracze byli spoko. Do momentu, aż coś im się stało. Wtedy spotykali się z hejtem, a ich szansa na sukces znikała. Potem spędzali czas, oceniając moje umiejętności, krytykując mnie, podczas gdy ja i moi rywale wypruwaliśmy sobie flaki, by zyskać ich uznanie. Tak wygląda zachodnie Baltimore.
To miejsce, w którym najlepsi koszykarze mają w zanadrzu tyle samo historyjek związanych z ulicą, co tych dotyczących sportu. Można tu spotkać wysokich, szczupłych graczy wybranych w drafcie – takich jak ja – albo napakowanych nastolatków gotowych na podbój NFL, zaaferowanych rozmową na temat tego, kto dostał kulkę, kto donosi, a kto ma na widoku sporą kasę. Życie sprawiło, iż tacy się staliśmy, bo choć wysoko oceniano nasze szanse na sukces w sporcie, wiedzieliśmy, iż może nam się nie udać stamtąd wyrwać. W przeciwieństwie do większości miejsc w Baltimore status czołowego sportowca ci nie pomoże. Tu choćby najlepsi ginęli w strzelaninach, nim mieli okazję pokazać się na stadionie NFL czy uścisnąć dłoń Davida Sterna.
Dla dzieciaka z Baltimore, takiego jak ja, dostanie się do NBA oznacza, iż jesteś jednym z 453 najlepszych graczy na świecie. Z mniej więcej 541 tysięcy sportowców ze szkół średnich, 166 tysięcy grających w AAU i 32 tysięcy z amerykańskiej ligi akademickiej. A liczby te idą w miliony, jeżeli pomyśli się o całym świecie. Wielki sukces trzeba osiągnąć wbrew statystyce i jednocześnie nie dać się zabić. Moja droga nie polegała jedynie na dryblowaniu pomiędzy większymi defensorami i twardszymi graczami. W moim środowisku codziennością były bieda, uzależnienia, strzelaniny i ból, na który nie było lekarstwa. Musiałem pokonać demony przeszłości i traumy trapiące moją rodzinę. W porównaniu z przetrwaniem w Red Hook i Baltimore gra w koszykówkę była łatwizną. Udało się. Dotarłem do tego momentu. Bez chodzenia na skróty, sprzedawania rzewnych historii czy pomocy bogatego ojca. Tylko ja, moja rodzina, moi ludzie. Brown mógł sobie wybrać, kogo chciał. Po drodze do tego punktu pokonałem więcej przeszkód, niż którykolwiek z tych trenerów mógł sobie wyobrazić. Udało mi się – odetchnąłem – to moje miejsce.
Stern wszedł na podium. „Z trzecim numerem w Drafcie NBA 2003 Denver Nuggets wybierają Carmelo Anthony’ego z Uniwersytetu Syracuse”.

O książce:
Z nizin społecznych do koszykarskiego raju. Inspirująca droga Carmelo Anthony’ego do NBA.
Dorastał na Brooklynie, w dzielnicy nazywanej w latach 80. „amerykańską stolicą cracku”. Jako dziecko codziennie z okna mieszkania obserwował, jak jego bracia i kuzyn Luck toczą boje na boisku. Ale ze względu na środowisko, w którym się wychowywał, zawodowa gra w koszykówkę wydawała mu się niedosięgłym marzeniem. Nie lepiej było po przeprowadzce do Baltimore, gdzie królowały przemoc, narkotyki i bezprawie. Wyrwanie się z takiego miejsca graniczyło z cudem. Jemu się udało.
Mimo przedwczesnej śmierci ukochanych osób, problemów w liceum, w którym miał przeciwko sobie dyrektora, przetrwał i dołączył do koszykarskiej elity. Swoje wysiłki spuentował mocnymi słowami: „Wielki sukces trzeba osiągnąć wbrew statystyce i jednocześnie nie dać się zabić”.
Wielokrotnie odarty z godności i pozbawiony nadziei na lepsze jutro Carmelo Anthony dostał się do NBA w tym samym czasie, co m.in. LeBron James, Dwyane Wade i Chris Bosh. Dokonał tego na własnych warunkach. W Bez obietnic opowiada o pokonywaniu przeciwności losu, o kozłowaniu między większymi i silniejszymi rywalami oraz unikaniu błędów ojczyma, kuzyna i rówieśników, uzależnionych od heroiny i alkoholu.
Koszykówka okazała się dla „Melo” azylem i trampoliną do lepszego świata. A on sam stał się inspiracją dla milionów dzieciaków.
Książka „Carmelo Anthony. Bez obietnic. Autobiografia” jest dostępna na: https://bit.ly/probasket-carmelo
