Oj dużo się działo w sierpniu. Zdecydowanie był to aktywny miesiąc, w którym pierwszy raz przebiegłem półmaraton, dużo jeździłem na rowerze i pływałem, trochę biegałem i zaopatrzyłem się w nowy, fajny sprzęt.
Wyniki sierpnia
Sierpień w liczbach:
- przebiegłem 73,8 km (w tym pierwszy w życiu dystans półmaratonu)
- przepłynąłem ponad 27 km (zarówno w jeziorze, w Niegocinie, jak i w morzu bałtyckim)
- dynamicznie przeszedłem tym razem tylko 42,3 km
- w plenerze przejechałem 630,4 km
- miałem w sumie 3850 m przewyższenia
W “naszym” przeliczeniu, dało mi to 1742,99 km. Całkiem sporo. Jestem bardzo zadowolony z wyników sierpnia.
To był miesiąc zdecydowanie „pływający”. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie pływałem takich dystansów na otwartych akwenach. I muszę Wam powiedzieć, iż to jest dla mnie totalne odkrycie. Podoba mi się. Zostałem choćby „zatrzymany” przez Policję płynąc w Niegocinie – policjant na skuterze wodnym chciał się upewnić, iż wiem co robię. W sumie dość miłe, iż można mieć świadomość, iż ktoś interesuje się tym co robisz.
W sierpniu, w ramach mojego RowerowegoSPA, z kolegami (oraz tym razem też jedną koleżanką) przejechaliśmy dwie fajne trasy – ~90km z Helu do Gdyni i stamtąd promem na Hel. Fajne kółeczko. Specjalnie nie wyłączyliśmy liczników w rowerach gdy płynęliśmy promem, żeby na Strawie wyszła fajna trasa. Druga, to kaszubski tour. ~160 km, z obiadem w kultowej „Ewa zaprasza” i zaskakującymi przewyższeniami na poziomie 1100 m.
Bardzo przyjemnie pojeździłem też w okolicy Giżycka i Niegocina. Przygotowałem sobie 5 bardzo przyjemnych tras, każda ~50-60 km.
Zdecydowanie gravelowych, o czym nie wiedziałem wcześniej, ale szczęśliwie, całkowicie podświadomie, zabrałem ze sobą odpowiedni rower „w teren”.
Pierwszy półmaraton na urodziny
Tak. Udało się. Udało mi się zrealizować postanowienie i zrobić sobie „prezent” na urodziny. Pierwszy raz w życiu przebiegłem dystans półmaratonu. Zbierałem się do tego od dłuższego czasu. W końcu przełamałem się i pobiegłem idealnie dobraną pod dystans trasą w mojej okolicy. Wcześniej biegałem już kilkukrotnie po ~15 km i zakładałem, iż skoro nie było to dla mnie problem, to i 22 km nie będą. Tymczasem faktycznie, ~15 km były na totalnym luzie, z równym tempem na poziomie 5:30/1 km. Jednak po 15-tym kilometrze jakby ktoś mi prąd wyłączył.
Tempo spadło mi dramatycznie o 1-1,5 minuty i ledwo dociągnąłem pozostałą trasę. choćby specjalny żel energetyczny kilka pomógł. Najlepiej to widać na mapie ze Stravy. Nie mniej satysfakcja ogromna.
Nowy sprzęt
W sierpniu zaopatrzyłem się w kilka nowych sprzętów. To jest bardzo fajne „gadżeciarstwo”, bo faktycznie się przydaje i dużo zmienia. Pomaga, ułatwia. Nie to co tradycyjna forma, będąca zwykłą pogonią za króliczkiem, który rzadko jest nam de facto potrzebny, a przede wszystkim łechce tylko nasze ego.
Ponieważ wiedziałem, iż będę dużo pływać na otwartych wodach postanowiłem zaopatrzyć się w nadmuchiwaną bojkę. Jest to świetna opcja. Człowiek jest widoczny z daleka, jednocześnie gdyby się zmęczył, albo dostał skurczu, może złapać bojkę i się na niej utrzymać. Safety first. Teraz wiem, iż to absolutny „must-have”, jednocześnie kilka kosztujący – czyli same zalety. Ja za swoją w dużym, niebieskim sklepie sportowym zapłaciłem około 100 PLN i jestem więcej niż zadowolony. Polecam.
Absolutnym odkryciem dla mnie jest radar rowerowy. Od żony na urodziny dostałem Garmin Varia RTL 515 – czyli tylne światło połączone z radarem. Opisywaliśmy go w iMagazine, chłopaki (Napoleon i Adalbert) od dawna mi polecali, ale dopiero teraz go mam. Nie mogę zrozumieć dlaczego wcześniej nie przekonałem się. To urządzenie kompletnie zmienia jazdę na rowerze. Podnosi poczucie bezpieczeństwa i wygody podczas jazdy. Co więcej, jadąc w grupie, można jeden radar dodawać do kilku liczników (Garmina czy Wahoo) jednocześnie. Dzięki takiemu zabiegowi wszyscy uczestnicy „peletonu” dostają powiadomienie na swoje liczniki, iż zbliża się jakiś pojazd za nami. Mój młody, odkąd dołączyłem mu do licznika radar, pięknie pilnuje się prawej strony i nie wyjeżdża na środek – tylko dla takiego zachowania podopiecznych warto zaopatrzyć się w taki sprzęt.
Ostatnim gadżetem są karbonowe koła. Również w ich przypadku bardzo długo się zastanawiałem. I ponownie muszę powiedzieć, iż absolutnie warto było. Nie wiem dlaczego zwlekałem, choć podobnie jak w przypadku radaru Adalbert od razu mówił mi aby zainwestować w takie koła do szosy. Jazda na kołach karbonowych bardzo podnosi komfort jazdy, bo rower jest z jednej strony sztywniejszy, a z drugiej dużo lepiej tłumi nierówności na drodze. Po drugie wyższy stożek (ja zdecydowałem się na 50 mm) powoduje, iż jesteśmy bardziej opływowi i w szczególności przy wyższych prędkościach łatwiej i szybciej się nam jedzie. To jest fenomenalne odczucie. Średnia prędkość na treningach wzrosła mi średnio o ~5km/h. To jest odczuwalne.
Zdrowie
Podsumowanie w tym miesiącu zakończę kwestiami zdrowotnymi.
Wysiadła mi kostka… Zaczęła boleć i lekko spuchła. Jednocześnie jestem pewien, iż nigdzie nie stanąłem źle, nie uderzyłem się czy naciągnąłem. Nic z tych rzeczy. Wygląda na to, iż po prostu przetrenowałem się. Musiałem zrobić chwilę przerwy od bardziej intensywnych treningów. Odpadło bieganie i wstrzymałem rower. Głównie pływałem. Jednak, co ciekawe, okazało się, iż rower był mniej obciążający niż pływanie. Po około 1,5 tygodnia przeszło mi i wróciłem do „normalnych” treningów. Niemniej ta „przygoda” nauczyła mnie, iż nie należy przesadzać. Trzeba uważać i obserwować swój organizm, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
Druga sprawa, to bardziej z kategorii ciekawostek. Otóż spadło mi tętno spoczynkowe do 45-49 bps, co przekłada się na… ciągłe alerty z Apple Watch. Muszę pozmieniać ustawienia. Wcześniej tętno spoczynkowe miałem na poziomie 52-55 bps. To wszystko kwestia uprawiania sportu jak powiedział mi znajomy lekarz. Ufff. interesujące tylko, iż dopiero po ośmiu miesiącach do tego doszedłem.
Polecam wszystkim raz w roku zrobić sobie badania, taki solidny przegląd stanu zdrowia, a już tym bardziej gdy coś trenujemy, bo zdrowie jest najważniejsze.
No i ostatnia rzecz – osiągnąłem mega wynik jeżeli chodzi o wagę! Startowałem czelendż z wagą dobiegającą do 98 kg. 1 sierpnia zanotowałem… 84,2 kg. Kompletnie tego nie planowałem. Chciałem dojść do 86-87 kg, bo to była moja waga do tej pory “najniższa”, przy której najlepiej się czułem. Teraz, kompletnie nie kontrolując, zszedłem do 84 kg. Kosmos. I to przy jedzeniu 2-3x tyle co wcześniej. Ale matematyki nie oszukamy, jeżeli spalam tyle kalorii, to mogę i wręcz muszę jeść, bo jestem zwyczajnie głodny. Jedyne wyrzeczenie, które tak na prawdę nie jest wyrzeczeniem, to jest kwestia nie jedzenia po 18:00 i przed 10:00.