Już w trakcie Wimbledonu, wraz z coraz lepszą postawą Igi Świątek i awansami do kolejnych rund, pojawiało się sporo głosów, jakoby kryzys polskiej tenisistki był tylko zjawiskiem wykreowanym przez media. Taka narracja została wzmocniona ostatecznym triumfem Świątek w Londynie, ale nasuwają się dość istotne pytania. Czy fakt, iż Polka wróciła do swojej najlepszej dyspozycji i odzyskała euforia z gry, powinien wpływać na postrzeganie jej w poprzednich miesiącach? Jednak mówiliśmy o ponad roku bez finału WTA Tour. Dla takiej zawodniczki jak Świątek, która przyzwyczaiła do konsekwencji i solidności, to było coś bardzo nietypowego.
REKLAMA
Zobacz wideo "Nie dostał pracy za nazwisko". Syn Czesława Michniewicza poszedł w ślady ojca
Bez kryzysu triumf Świątek w Wimbledonie nie byłby możliwy
W analizach zwycięstwa 24-latki na Wimbledonie i ogromnym rozwoju jej gry na trawie podkreślane jest zdecydowanie lepsze poruszanie się. Świątek zdołała przełożyć intensywność oraz dominację fizyczną z innych nawierzchni na trawę. Lepiej odnajdywała się także w akcjach ofensywnych. W skrócie: zyskała komfort i euforia gry.
Nasuwa się pytanie - co się zmieniło, co się wydarzyło, iż stało się to teraz? Świątek przez lata całkowicie zdominowała grę na mączce. To najbardziej intensywny czas sezonu. Polka w półtora miesiąca rozgrywała turnieje w Stuttgarcie (WTA 500), Madrycie (WTA 1000), Rzymie (WTA 1000) oraz w końcu wielkoszlemowy Roland Garros. Tylko tak perfekcyjnie przygotowana fizycznie zawodniczka jak Świątek, mogła wytrzymać taką intensywność, a w 2024 roku nasza tenisistka wygrała Madryt, Rzym i Paryż - to mówi samo za siebie. Pod względem fizycznym i mentalnym to zawsze był dla Świątek najbardziej wymagający czas w sezonie. To na ukochaną mączkę szykowała szczytową formę, co przynosiło spektakularne wyniki, ale skutkowało także późniejszą koniecznością odpoczynku. A sezon tenisowy nie czeka. Gdy Świątek musiała odpocząć po mączce, rywalki już szlifowały formę na trawie. Ta różnica w przygotowaniach oraz ograniu na tej nawierzchni była później widoczna na Wimbledonie.
W tym sezonie sytuacja potoczyła się zupełnie inaczej. Nasza tenisistka notowała zdecydowanie gorsze wyniki na ziemi. Ćwierćfinał w Stuttgarcie, półfinały w Madrycie i Paryżu, tylko trzecia runda w Rzymie. Nie była to dawka gry, po której Świątek musiała dodatkowo odpoczywać. Mogła wręcz odczuwać głód tenisa, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby od razu przeskoczyć na trawę. Odbyła dłuższe przygotowania na Majorce, co - jak sama przyznała - było najważniejsze dla jej komfortu i pewności siebie na trawie. A gdy Świątek jest "wolna" mentalnie i przekonana o własnych możliwościach, mało kto potrafi ją powstrzymać, co widzieliśmy w Wimbledonie. Nagle problemem przestał być niestabilny forehand, a serwis stał się wielkim atutem. Do tego doszedł bardzo udany występ w Bad Homburg, gdzie Polka dotarła do finału. To umocniło jej przekonanie, iż i na tej nawierzchni może osiągać sukcesy. A to przekonanie samej Świątek zawsze było najważniejsze. Daria Abramowicz czy Wim Fissette mogli spełniać swoją rolę, ale na koniec to u Polki musiała zajść największa przemiana. To ona musiała przekonać się do możliwości zwycięstwa na Wimbledonu.
Te okoliczności nie mogłyby zostać spełnione, gdyby nie problemy byłej liderki w pierwszej części sezonu, zwłaszcza na mączce. Nie ma więc co obrażać się, iż debatowano o kryzysie Polki. Bez niego nie byłoby naszej euforii z tego wielkiego triumfu na Wimbledonie.