Ci, którzy oglądali Igę Świątek trzy tygodnie temu w 3. rundzie w Rzymie, a potem dopiero w ćwierćfinale Roland Garros, musieli w pierwszym secie we wtorek przecierać oczy ze zdumienia. Bo zamiast zagubionej i nerwowej Polki zobaczyli wreszcie cierpliwą i pewną siebie. Czyli taką, do jakiej przyzwyczailiśmy się w Paryżu, ale jakiej jeszcze niedawno nie było. I taką, która chwilowo zniknęła w pojedynku z Eliną Switoliną.
REKLAMA
Zobacz wideo Kamery są prawie wszędzie. "Świątek będzie musiała się tłumaczyć"
Jednego przed piątym w karierze pojedynkiem Świątek i Switoliny można było być pewnym - iż po żadnej stronie kortu nie zabraknie serca do walki. Obie w poprzedniej rundzie pokazały, iż nigdy nie można ich skreślać. Pierwsza wygrała trzysetową batalię w 1/8 finału z Jeleną Rybakiną, w której było już 1:6, 0:2. Druga zaliczyła jeszcze bardziej efektowny powrót. Na tablicy wyników było bowiem już 4:6, 3:5, ale obroniła trzy piłki meczowe i zakończyła serię zwycięstw Jasmine Paolini (Włoszka triumfowała wcześniej w Rzymie).
W przeszłości Ukrainka pokazała wiele razy, iż powrót z tenisowych zaświatów nie jest jej obcy, ale gdy mierzysz się ze Świątek w Roland Garros, to choćby największa waleczność nie wystarczy. Bo na paryskiej mączce czterokrotna triumfatorka tego turnieju zamienia się w bestię, która tłamsi rywalki podczas wymian fizycznie i tak też było tym razem. Bo być może i od strony mentalnej Switolinę pojedynek z Paolini wzmocnił, ale w pewnym momencie pierwszego seta wtorkowego meczu słynąca z wielkiej regularności mama niespełna trzyletniej Skai zaczęła się jak na siebie zaskakująco często mylić.
O brutalnej sytuacji komentujący to spotkanie w Eurosporcie Marek Furjan Dawid Celt mówili po pierwszym secie. Wygranym przez Polkę w 43 minuty. Trudno było się spodziewać, iż ta straci wtedy tylko jednego gema, bo w pierwszej części tej partii to ona miała większe kłopoty z utrzymaniem podania, a o krok od jego straty była już na samym początku. Do tego poza rywalką kłopoty sprawiał jej wtedy także wiatr.
Switolina próbowała agresywnych returnów i nietypowych jak na nią rozwiązań. W szóstym gemie - przy prowadzeniu Polki 4:1 - po jednym z returnów od razu ruszyła do siatki. A mówimy o zawodniczce, która najpewniej czuje się na linii końcowej. - Tenisowe szaleństwo pokazała Ukrainka - stwierdził Furjan.
Ten manewr jednak jej nie pomógł, choć walczyła nadal. Polka z ulgą mogła odetchnąć, gdy prawie 31-letnia zawodniczka z Odessy przestrzeliła nieznacznie chwilę później. Ale ostatecznie wtedy - po ponad 12 minutach walki - to młodsza o siedem lat Świątek wyszła z opresji.
Sama co jakiś czas błyszczała kolejnymi dobrymi zagraniami. Celt chwalił ją za "genialne przejście z obrony do ataku", potem za kolejny świetny forhend. - Olala - rzucili tylko komentatorzy po jednym z takich zagrań.
To właśnie na znaczenie tego uderzenia w pojedynku z Rybakiną zwracał uwagę w rozmowie ze Sport.pl Wojciech Fibak.
- Powrócił forhend Igi. Prawie rok na to czekaliśmy, bo poprzednio tak naprawdę funkcjonował on podczas Roland Garros 2024. Potem cały czas był chwiejny i przez to było tyle porażek. A dziś był fenomenalny. Tak jak za najlepszych czasów i oby tak zostało. Jak on dobrze funkcjonuje, to żadna dziewczyna z Igą nie wygra w Roland Garros - podkreślał finalista paryskiej imprezy w deblu z 1977 roku.
I w pierwszym secie meczu ze Switoliną ten forhend znów był dostarczycielem wielu punktów. A Świątek po każdym z nich zaciskała pięść po kolejny zdobytym punkcie. A po wygraniu przez nią tej partii usłyszeliśmy z jej usta słynne "Jazda".
Switolina po raz piąty zameldowała się w ćwierćfinale Roland Garros, ale nigdy wcześniej nie przeszła tego etapu. Jej bilans w pojedynkach z młodszą o siedem lat Polką też nie napawał przed wtorkową konfrontacją optymizmem. Wygrała zaledwie raz na cztery podejścia - w ćwierćfinale Wimbledonu 2023. Tyle iż wiedzą powszechną jest, iż Świątek nie jest po drodze z londyńską trawą, a paryska mączka to jej królestwo.
I dlatego też nie brakowało osób, które przed wtorkowym meczem z przekonaniem dopisywały na konto 24-latki 26. zwycięstwo z rzędu w Roland Garros i 40. w karierze w tej imprezie wielkoszlemowej (jej bilans to 40-2).
Ale na początku drugiego seta 14. na światowej liście Ukrainka przypomniała, iż nie przez przypadek w tym sezonie na kortach ziemnych miała przed wtorkowym spotkaniem bilans 18-2. Choć uczciwie trzeba przyznać, iż w chwilowym odbudowaniu się w drugiej partii pomogła jej Świątek, która zanotowała kryzysowy moment, a kłopoty Polki zaczęły się od słabego pierwszego podania.
- Nie, nie, nie - rzucił jeden z komentatorów po kolejny z błędów obrończyni tytułu. Ta najpierw zaliczyła błąd serwisowy, potem pomyliła się przy drive-woleju, a następnie zepsuła bekhend i przegrywała już 1:3.
Ale faworytka nie pozwoliła Switolinie odskoczyć i od razu odrobiła stratę przełamania. Ta też wciąż nie weszła na najwyższe obroty, czego dowodem był choćby źle zagrany skrót, do którego bez większych problemów dobiegła Świątek i która po chwili skończyła akcję. Ogółem w dalszej części tej partii to jej wychodziło znów niemal wszystko, a Ukraince utrzymanie się w grze przychodziło z dużo większymi trudnościami. najważniejsze okazało się przełamanie, które Polka zaliczyła przy stanie 5:5.
Po chwili domknęła ten mecz i kontynuuje rewelacyjną serię na kortach Roland Garros. Jej 26. zwycięstwo z rzędu w tym turnieju oznacza, iż została samodzielną rekordzistką pod tym względem w Open Erze.
Świątek dzieli już tylko jeden mecz od pierwszego od roku i bardzo wyczekiwanego występu w finale. Ale o zrobienie tego ostatniego kroku nie będzie łatwo. W czwartek zagra bowiem o awans z będącą w świetnej formie Białorusinką Aryną Sabalenką. Liderka światowego rankingu we wtorek pokonała Qinwen Zheng. Tym samym Polka nie będzie miała szansy zrewanżować się Chince za przegrany półfinał ubiegłorocznych igrzysk, który rozgrywany był właśnie na korcie centralnym jej paryskiego królestwa.