Akurat polski superstrzelec może spać spokojnie. Lewandowski jest nie do ruszenia. Owszem, gdyby dostał i przyjął ofertę z Arabii Saudyjskiej, nikt w katalońskim klubie by nie płakał. Wręcz przeciwnie, kwota za Polaka byłaby ważnym czynnikiem przynoszącym ulgę. Na razie jednak takiego tematu nie ma, bo najlepszy strzelec drużyny jasno deklaruje, iż chce zostać w Hiszpanii do końca kontraktu. Z drugiej strony wydaje się, iż Barcelona też już nie szuka nowego strzelca w miejsce Polaka. Jasno zadeklarował to w ubiegłym tygodniu Deco. Dyrektor sportowy Barcy powiedział w wywiadzie dla portugalskiego dziennika "A Bola": "Mamy Lewandowskiego, więc nikogo w jego miejsce nie szukamy".
REKLAMA
Zobacz wideo
Mieli posadzić Lewandowskiego na ławce, ale ich nie będzie
Tu warto przypomnieć, ile miejsca poświęcała wiosną cała hiszpańska prasa ewentualnemu transferowi napastnika, który posadziłby Polaka na ławce. Można wymienić całą litanię nazwisk, które pojawiały się jako potencjalne cele transferowe. Tak naprawdę jednak były to "newsy" bez żadnej realnej podstawy.
Barcelona, choćby jeśliby chciałaby zastąpić Lewandowskiego, to nie ma pieniędzy na taki duży transfer. A jeśliby choćby takie pieniądze znalazła, to trener Hansi Flick ma inną listę priorytetów niż posadzenie na ławce Lewandowskiego.
Na pierwszy ogień w Katalonii poszła kwestia bramkarza. Klub postanowił sprowadzić Joana Garcię. Bramkarz Espanyolu wyróżnia się nie tylko pożądanymi przez Flicka umiejętnościami, ale jeszcze kusi promocyjną ceną. 25 mln euro, które ma zapisane w kontrakcie jako tzw. klauzulę wykupu, jest znacznie poniżej jego rynkowej wartości.
W środę hiszpańska prasa napisała, iż Garcia wyraził zgodę na transfer do Barcelony. Kibice w Katalonii się cieszą, ale może to być euforia przedwczesna. Problemem Barcelony jest wciąż to, iż nie spełnia kryteriów dyscypliny finansowej, którą na kluby nakłada na La Liga. jeżeli mistrz kraju z tym się nie upora, to Garcii nie będzie mógł zarejestrować.
UEFA ukaże Barcelonę jeszcze surowiej niż poprzednio
A w środę okazało się, iż kłopoty Barcelony mogą się jeszcze pogłębić. Według brytyjskiego dziennika "The Times" UEFA ma zamiar ukarać mistrza Hiszpanii za recydywę w nieprzestrzeganiu zasad finansowego fair play.
Chodzi o słynne dźwignie finansowe prezydenta klubu Joana Laporty. Szef Barcelony w latach 2022-23 "wyprzedawał" przyszłe dochody klubu z tytułu praw telewizyjnych za mecze w lidze hiszpańskiej. Pozyskał w ten sposób 250 mln dol., aby zrównoważyć budżet klubu. Jednak to, co przyjęły władze ligi hiszpańskiej, uznano za naruszenie reguł w UEFA.
w uproszczeniu chodzi o to, iż pieniądze pozyskane z dźwigni to według europejskich audytorów nie jest przychód klubu w jego budżecie. Nie można więc go zaksięgować tak, jak to chciała zrobić Barcelona. W efekcie tego klub nie spełnił norm określonych w finansowym fair play, bo wydatki przekroczyły ustalone przez UEFA limity. Za to dwa lata temu Barcelona została ukarana grzywną w wysokości 500 tys. euro. Odwołania do trybunału arbitrażowego do spraw sportu nic nie dały.
Teraz UEFA podnosi tę samą kwestię. W kolejnym sezonie bowiem Barcelona znów zapisała sobie pieniądze z dźwigni jako przychód. I znów klub nie spełnił norm określonej dyscypliny finansowej, którą nakazuje UEFA. Tym razem jednak kara będzie dużo surowsza, bo to recydywa. W grę wchodzi nie tylko grzywna, ale także ujemne punkty w fazie ligowej Ligi Mistrzów lub zmniejszenie liczby zawodników, którzy mogą być zgłoszeni do gry w rozgrywkach pod egidą UEFA. Wydaje się, iż tym razem Barcelona stoi na straconej pozycji, bo chodzi o to samo, co dwa lata temu i choćby odwołanie się do trybunału arbitrażowego nie ma sensu.
Barcelona wciąż nie ma prawa rejestrować nowych piłkarzy
Kłopoty z UEFA to też jasny sygnał dla La Ligi, która dyscyplinę finansową Barcelony przed nadchodzącym sezonem dopiero będzie badać. Na dziś wygląda to tak, iż w limicie wydatków, który liga hiszpańska nakłada na zadłużone kluby, Barcelona nie ma miejsca na rejestrację nowych graczy.
Kwota 100 mln euro ze sprzedaży miejsc VIP na przebudowanym stadionie Camp Nou, która miała zrównoważyć budżet, została odrzucona przez niezależny audyt. Powód był prozaiczny. Tych miejsc na stadionie jeszcze wtedy nie było. Fizycznie nie zostały zbudowane. Teraz trwa więc wyścig z czasem, ale już wiadomo, iż Camp Nou nie zostanie oddane do użytku na start nowego sezonu. Zresztą nie wiadomo, czy przychód 100 mln euro za sprzedaż miejsc VIP zostanie potraktowany jak jednorazowe zasilenie budżetu. Są przecieki, iż niezależny audyt zaleca, aby te pieniądze księgować proporcjonalnie w kolejnych latach obowiązywania umowy. Oznaczałoby to, iż w tym roku klub Lewandowskiego mógłby sobie dopisać jedynie 4 mln euro jako przychód z tego tytułu.
La Liga ma więc mocne argumenty w ręku, aby nie dopuścić w Barcelonie rejestracji nowych zawodników. Już raz klub wystrychnął ją na dudka w przypadku Daniego Olmo, który został zatwierdzony do gry wbrew regułom ligi hiszpańskiej, dzięki interwencji Wyższej Rady ds. Sportu. Urzędnicy państwowi orzekli, iż w tym wypadku trzeba zastosować prawo pracy, ale ich decyzja obowiązuje tylko do 30 czerwca 2025 roku.
Barcelona nie ma adekwatnie kogo sprzedać
Aby zrównoważyć budżet, Barcelona musi więc uzyskać dodatkowe dochody z oddania piłkarzy, ale z tym też idzie kiepsko. Po pierwsze dlatego, iż drużyna i tak ma szczupłe zasoby kadrowe, jeżeli o zawodników pierwszego składu i nie może sobie pozwolić na większe osłabienia. A po drugie zawodnicy, których klub chciałby się pozbyć albo nie chcą odejść, albo są mało atrakcyjni na rynku.
Wobec pozyskania Garcii klub chętnie pozbyłby się na przykład Marca-Andre ter Stegena. Jednak niemiecki bramkarz, choć wie, co się święci, na lewo i prawo rozpowiada, iż nie ma zamiaru ruszać się z Katalonii. Ma kontrakt jeszcze trzy lata (do czerwca 2028) i doskonale zdaje sobie sprawę, iż nikt nie zapewni mu lepszej pensji niż ta, którą ma w Barcelonie.
Pod znakiem zapytania stoją też oszczędności, które miała osiągnąć Barcelona po wypożyczeniu Ansu Fatiego do Monaco. Niespełniona nadzieja katalońskiego klubu ma gigantyczną pensję 15 mln euro i klub z Ligue 1 nie ma zamiaru płacić zawodnikowi takich pieniędzy. Monaco domaga się, żeby część wynagrodzenia wzięła na siebie Barcelona. To z kolei stawia pod znakiem zapytania sens całej operacji. Przecież po to mistrz Hiszpanii chce wypożyczyć tego zawodnika, by jego pensja nie obciążała finansów klubu.
Wygląda więc na to, iż kibice Barcelony będą przeżywać wielkie emocje, choćby gdy piłkarze będą na wakacjach. Znów będziemy świadkami walki o rejestrację nowych zawodników i gimnastykę zarządu, by domknąć budżet.