Solidna porcja gwizdów pożegnała piłkarzy Legii Warszawa po zakończeniu meczu z Jagiellonią Białystok. Meczu, który drużyna Edwarda Iordanescu miała wygrać, by poprawić swoją sytuację w tabeli. I meczu, który niestety Legia tylko zremisowała, mimo iż w drugiej połowie mogła naprawdę się podobać.
REKLAMA
Zobacz wideo Mendy podbije Ekstraklasę? Rzeźniczak: Pytanie, czy będzie mu się w ogóle chciało?
Zawód jest spory, też na trybunach, bo gra nie wyglądała najgorzej, ale kompletu punktów znowu brak. "Tylko mistrzostwo" - skandowali kibice Legii do piłkarzy, gdy ci podeszli po meczu pod Żyletę. Ale przy tak kiepskim punktowaniu to mistrzostwo wydaje się - znów - coraz mniej prawdopodobne.
Legia w coraz trudniejszej sytuacji
jeżeli ktoś w tym meczu zasłużył na zwycięstwo, to zdecydowanie była to Legia. O ile w pierwszej połowie piłkarze Iordanescu dwukrotnie poważnie zagrozili bramce, o tyle po przerwie warszawiacy byli dużo lepsi i groźniejsi. Dość wspomnieć o sytuacji Juergena Elitima, który w sytuacji sam na sam z bramkarzem trafił w słupek lub doskonałej okazji Milety Rajovicia.
Legia - szczególnie w drugiej połowie - mogła się podobać. Podobnie jak w poprzednich meczach możemy pochwalić pewnego w obronie Kamila Piątkowskiego, fundamenty w środku pola w postaci Elitima i Damiana Szymańskiego czy Kacpra Urbańskiego, który w przerwie zmienił Petara Stojanovicia.
Temu ostatniemu należy się kilka dodatkowych słów, bo trudno oprzeć się wrażeniu, iż to właśnie były piłkarz Bolonii ożywił grę Legii. Urbański był bardzo aktywny na lewej stronie, często pokazywał się do gry, wygrywał pojedynki. Tak jak w 56. minucie, kiedy w jednej akcji ograł dwóch rywali, ośmieszając Norberta Wojtuszka.
Problem w tym, iż to wszystko za mało. Mimo iż drużyna Iordanescu zagrała lepiej niż w sobotę przeciwko Rakowowi (1:1), mimo iż w środę miała kilka okazji bramkowych, to znów nie wygrała i jej sytuacja w ekstraklasie staje się coraz mniej optymistyczna. Mistrzostwo Polski, które - znów - jest priorytetem warszawiaków, ponownie zdaje się oddalać.
Legia zajmuje dopiero 7. miejsce w tabeli ekstraklasy i do prowadzącego Górnika traci sześć punktów. Do Jagiellonii pięć. Mimo zaległego meczu to wciąż sporo. Iordanescu na konferencjach może robić dobrą minę do złej gry i opowiadać, jak cieszą go postępy, ale fakty są takie, iż warszawiacy coraz mocniej przyciskani są do ściany.
Bluzgi w trakcie Chopina
Była 20:45, kiedy na stadionie przy Łazienkowskiej zgasły światła. Ale spokojnie, nie była to żadna awaria, tylko początek kolejnego efektownego pokazu świateł na stadionie Legii. Podobne wydarzenia miały miejsce przy Łazienkowskiej już w poprzednich sezonach, ale tym razem był to pokaz wyjątkowy i był on poświęcony Fryderykowi Chopinowi.
Wybór osoby nie był przypadkowy, bo już 2 października w Warszawie rozpocznie się XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina. "Dla pianistów nagrody zdobyte podczas rywalizacji konkursowej są trampoliną do międzynarodowej kariery" - przypominała Legia w oficjalnym komunikacie, który zapowiadał pokaz.
"Nigdy wcześniej na stadionie Legii nie zabrzmiała muzyka Chopina – kompozytora, którego Warszawa ukształtowała i którego twórczość do dziś zachwyca świat. Tak jak Konkurs Chopinowski jest areną artystycznej rywalizacji i wielkich emocji, tak stadionowe trybuny znane są z pasji i siły wspólnego przeżywania piłkarskich spotkań" - dodawała.
I trzeba przyznać, iż pokaz zrobił bardzo duże wrażenie. Na zaciemnionej murawie pojawiły się zielone światła, które co chwilę zmieniały się w albo w wizerunek Chopina, albo związane z nim i jego muzyką motywy. Wszystko to było okraszone najbardziej znanymi utworami kompozytora.
Nie wszyscy jednak byli zainteresowani i - co najważniejsze - uszanowali pokaz poświęcony Chopinowi. W jego trakcie kibice Jagiellonii nie tylko zaczęli śpiewać piosenki wspierające swoją drużynę, ale też te wulgarne, ubliżające Legii.
"Dziękuję! Zwłaszcza tym, którzy potrafili uszanować piękną tradycję polskiej muzyki" - powiedział zaraz po pokazie legijny spiker Łukasz "Juras" Jurkowski, wbijając szpilkę kibicom z Białegostoku.
Nerwy Iordanescu
- Powinniśmy prowadzić do przerwy. Z całym szacunkiem do Rakowa, ale w pierwszej połowie na boisku istniała tylko jedna drużyna. Przez trzy miesiące nie wypowiadałem się na temat pracy sędziów i postaram się, by w przyszłości było podobnie. Ale powinniśmy tu wygrać, ta sytuacja miała wielkie znaczenie - grzmiał Iordanescu po sobotnim meczu z Rakowem Częstochowa (1:1).
Meczu, który zdominowała kontrowersyjna sytuacja z zagraniem ręką Petara Stojanovicia. Sytuacja, która od soboty została przeanalizowana na wszystkie możliwe sposoby. I z tych analiz wypłynął jeden, mało konkretny wniosek: nikt nie był w stu procentach stwierdzić, czy Rakowowi należał się rzut karny, czy nie.
Iordanescu był wściekły po spotkaniu w Częstochowie, a w środę reagował równie nerwowo. Rumun od pierwszej minuty szalał przy linii, podpowiadając swoim zawodnikom i wskazując im ich błędy i korygując ustawienie. Ale też znów irytował się na pracę sędziego - Damiana Sylwestrzaka.
Rumun kontestował niemal każdą decyzję arbitra, która była niekorzystna dla Legii. Miał wielkie pretensje zwłaszcza przy okazji drobnych przewinień i prawie za każdym razem sugerował, iż piłkarze Jagiellonii symulowali.
Najbardziej Iordanescu wściekł się jednak w pierwszej połowie, kiedy jego drużyna domagała się rzutu karnego. Po zagraniu Arkadiusza Recy - Taras Romanczuk rzeczywiście dotknął piłki ręką, ale o przewinieniu mowy nie było. Romanczuk dotknął bowiem piłki w trakcie wykonywania wślizgu i to ręką, którą się podpierał.
Zgodnie z przepisami należy to traktować jako naturalne ułożenie ręki i w takich sytuacjach rzutów karnych się nie dyktuje. Nie był to jednak jedyny moment skrajnej irytacji Iordanescu. Kiedy w 49. minucie w polu karnym Jagiellonii padł Rajović, Rumun wściekle machnął ręką i schował się na ławce rezerwowych, by samemu raz jeszcze obejrzeć tę sytuację.
Tobiasz uspokajał Żyletę
Denerwował się jednak nie tylko trener Legii, ale też jej piłkarze i kibice. W efekcie pod koniec pierwszej połowy doszło do starcia zawodników obu zespołów. Wszystko zaczęło się w momencie, w którym goście zdobyli bramkę na 1:0. Bramkę, która ostatecznie nie została uznana z powodu spalonego.
Kiedy goście cieszyli się z gola, sędzia asystent już pokazywał, iż zawodnik Jagiellonii znajdował się na niedozwolonej pozycji. Gdy piłkarze Siemieńca wrócili na murawę, doskoczył do nich Stojanović, który rzucił kilka słów i gestów w kierunku Afimico Pululu.
To rozjuszyło napastnika Jagiellonii, który ruszył w kierunku legionisty. Po krótkiej przepychance między zawodnikami na miejscu pojawiło się po kilku piłkarzy obu drużyn. Do większego starcia nie doszło m.in. dzięki Kamilowi Piątkowskiemu, który rozdzielał zwaśnione strony.
O ile sytuacja na trybunach się uspokoiła, o tyle goręcej zrobiło się na trybunach. Kibice Legii ubliżali gościom choćby po zakończeniu pierwszej połowy, fanów starał się choćby uspokoić Kacper Tobiasz. Bramkarz Legii wykonywał wymowne gesty w kierunku Żylety, starając się załagodzić sytuację.
Ale to mu się nie udało. Wychodzących na drugą połowę gości przywitały donośne gwizdy i bluzgi. Chwilę później indywidualnie atakowany był Pululu, któremu kibice Legii uprzykrzali życie już do końca spotkania. Spotkania, po którym - w minimalnym stopniu - zadowolona mogła być tylko Jagiellonia. Legia okazję na zdobycie w końcu kompletu punktów będzie mieć już w niedzielę, kiedy do Warszawy przyjedzie Pogoń Szczecin. Początek spotkania o 17.30.