Jak wygrać seta granego do 25, gdy przegrywasz już 20:24? Instruktaż dali w czwartek polscy siatkarze. Pierwsza partia ich meczu z Japonią była niezwykła. I ona, i arcynerwowa końcówka całego meczu, pokazała, jaką siłą dysponuje nasza kadra, choćby gdy brakuje w niej 13 z 13 wicemistrzów olimpijskich.
REKLAMA
Zobacz wideo To już oficjalne! Mamy historyczny rekord frekwencji w PlusLidze. Komentuje Kewin Sasak
W środę Xi’an reprezentacja Polski rozpoczęła oficjalne granie w 2025 roku. W swoim pierwszym meczu Ligi Narodów nasz zespół pokonał Holandię 3:1. Na turniej do Chin trener Nikola Grbić nie zabrał żadnego z bohaterów poprzedniego sezonu. Z 13 siatkarzy, którzy wywalczyli srebrny medal igrzysk w Paryżu, w tym roku pięciu dostało wolne od kadry (Marcin Janusz, Grzegorz Łomacz, Mateusz Bieniek, Paweł Zatorski i Łukasz Kaczmarek). A z pozostałych nasz szkoleniowiec chce korzystać w dalszej części tego sezonu, zwłaszcza na wrześniowych MŚ. Teraz postawił na wielu debiutantów.
Bohaterowie wezwani na pomoc
Kewin Sasak, już 28-letni atakujący, to jeden z nich. W meczu z Holandią był najlepszy na boisku. Zdobył 19 punktów. Tyle samo punktów miał w tamtym spotkaniu na koncie Artur Szalpuk. Dzień po tym jak pociągnęli Polskę do zwycięstwa, obaj mieli chyba odpocząć. Grbić nie wstawił ich w wyjściowym składzie na spotkanie z Japonią. Ale obu wprowadził do gry jeszcze w pierwszym secie.
Tę partię przegrywaliśmy od początku prawie do końca. Przy stanie 8:11 Grbić już poprosił o przerwę i konkretnie przemawiał do swoich zawodników. Powtarzał słowo "push" – trudno zgadywać czy bardziej oczekiwał naciskania na rywala, czy może zarzucał swym graczom, iż pchają piłkę w ataku, zamiast czysto uderzać. W każdym razie polscy siatkarze chyba nie do końca rozumieli, co mają robić. Przy wyniku 11:16 Grbić wziął kolejny czas. Zachowywał spokój, ale trochę podniesionym tonem próbował trafić do graczy.
Na pewno trafił zmianami. Szalpuk wszedł za Michała Gierżota, a Sasak – za Aleksieja Nasewicza. Jeszcze przy wyniku 20:23 wydawało się, iż pierwszy set jest nie do odwrócenia. Wtedy Sasak miał w górze piłkę, ale zaatakował w aut. Przegrywaliśmy 20:24, rywale mieli aż cztery setbole. I wtedy Polacy ruszyli! Wynik 20:24 zamieniliśmy na 25:24. I w końcu w grze na przewagi wyszarpaliśmy seta, wygrywając 27:25. Prowadzący Japonię Laurent Tillie próbował przerwać naszą serię, biorąc czas przy prowadzeniu jego drużyny 24:22. Ale byliśmy w takim uderzeniu, iż Francuz nas nie zatrzymał.
Japończycy rozbili się o polską ścianę
W drugiej partii kontynuowaliśmy już dobre granie, mimo iż zaczęliśmy od niepokojącego urazu Szalpuka. Po jednej z pierwszych akcji przyjmujący złapał się za dłoń, a sztab medyczny zabandażował mu palce. Na szczęście mistrz świata z 2018 roku wrócił do gry. Z nim, z Sasakiem i z wciąż pewnymi środkowymi (w pierwszym secie Jakub Nowak miał w ataku bilans 4/4, a Szymon Jakubiszak 3/3) długo biliśmy się z Japończykami punkt za punkt.
Decydujący o zwycięstwie Polaków w tej partii był chyba kapitalny blok Nowaka na 18:16. Po tej akcji Tillie poprosił o czas, ale znowu nic nie wskórał. Rozpędzona Polska po powrocie na parkiet podwyższyła prowadzenie na 19:16 po kontrze Sasaka.
Przy prowadzeniu 21:18 za Sasaka i Firleja Grbić wprowadził Nasewicza i Kozuba. Zmiana atakującego i rozgrywającego była dowodem, iż nasz trener chce sprawdzać wszystkich i wszystkim daje szanse. Serb ma ten komfort, iż choćby jeżeli Nasewicz nie mógł się dobić do boiska (1/5 po dwóch setach), to na kontry rywali kapitalnie reagowaliśmy blokiem. Punkt na 23:20 zdobył nim Jakubiszak. W tamtym momencie w bloku Polska wygrywała z Japonią aż 9:0!
Błędów dużo za dużo
Prowadząc z Japonią 2:0 w setach, Polacy do poprawienia i zamknięcia meczu mieli tak naprawdę jedną rzecz. Powinni ograniczyć liczbę błędów. No, dobrze – do poprawy były dwie rzeczy. Bo z 18 własnych błędów aż 14 popełniliśmy w polu serwisowym. I nie zaserwowaliśmy ani jednego asa. Podsumowując błędy – w dwa sety my oddaliśmy Japończykom aż 18 punktów, a oni nam za darmo podarowali 12 punktów.
Wielkiej różnicy nie było w grze w obronie. Japończycy, którzy słyną z podbijania niemal wszystkiego, mieli po dwóch partiach 38 obron, a Polacy – 31. Prym wiedli u nas Szalpuk, który podbił pięć piłek i libero Kuba Hawryluk, który podbił cztery piłki.
W trzeciej partii Japończycy pracowali jeszcze mocniej w obronie, a w ataku grali odważniej, wiedząc, iż bez tego będą wciąż zatrzymywani przez polską ścianę. Rywale wypracowali sobie przewagę (8:5) i utrzymywali ją (10:7), grając konsekwentnie, a choćby zaczęli powiększać. Gdy dzięki ofiarnym obronom skończyli długą wymianę na 13:9, Grbić poprosił o przerwę.
Niestety, zamiast polskiego pościgu oglądaliśmy dalszy odjazd Japończyków. Na 15:10 wyszli po pierwszym punkcie zdobytym blokiem – zatrzymali Sasaka. Wyglądało na to, iż zmiennicy, których wprowadził Tillie, wyciągnęli wnioski z tego, co oglądali przez dwa sety, stojąc w kwadracie dla rezerwowych. A do tego nasi zawodnicy nie przestali popełniać prostych błędów. Po złym zagraniu Szymury w ataku przegrywaliśmy już 13:19. I Grbić znów próbował coś zmienić, biorąc czas na żądanie.
Sasak nokautował piłką
W końcówce trzeciego seta marzenia o powtórce zwycięskiego pościgu z końcówki pierwszej partii asami serwisowymi wybił nam z głowy Masato Kai. Jego punkty na 21:14 i 22:14 były czwartym i piątym asem serwisowym dla Japonii w meczu. My wciąż pozostawaliśmy bez asa.
W trzecim secie nie zdobyliśmy też ani jednego punktu blokiem. Do tego nie kończyliśmy ataków w pierwsze tempo. Generalnie obniżyliśmy poziom tak, iż wynik 18:25 był jak najbardziej zasłużony.
Ale od początku czwartej partii wróciliśmy do porządnego grania. Zaczęliśmy pewnym atakiem Nowaka ze środka, czego w poprzednim secie brakowało, a co przecież świetnie działało w pierwszej i drugiej partii. Punkty dołożyli też Szymura i Sasak ze skrzydeł i prowadziliśmy 4:1.
Japońscy zmiennicy cały czas bili z całych sił na zagrywce i co jakiś czas podbijali niemożliwe zdawałoby się do podbicia piłki po naszych atakach. Ale my po przypomnieniu sobie o atakach ze środka przypomnieliśmy sobie też o punktowaniu blokiem (potrójny na 7:3 i jeszcze raz potrójny na 8:4). I tylko soczystych, punktowych zagrywek wciąż brakowało.
Mimo to budowaliśmy przewagę (14:9 i 18:11), m.in. dzięki potężnym zbiciom Sasaka (20 pkt w meczu - najwięcej). Gdy mający aż 208 cm atakujący trafiał na pełnym zasięgu, to rywale mogli świetnie się ustawiać i znaleźć się na linii strzału, ale nie byli w stanie tych strzałów skontrolować. Po kontakcie z jedną z takich piłek od Sasaka Kai padł jak po bokserskim nokaucie – ciosem na korpus.
Zatrważająca końcówka. Było 18:11, a decydowała powtórka wideo
Trudno zrozumieć, jak to się stało, iż w końcówce czwartego seta Polacy roztrwonili wysokie prowadzenie. Im bliżej było końca, tym bardziej Japończycy się do nas zbliżali. Przy wyniku 24:23 Szalpuk zaatakował i przez moment mieliśmy wynik 3:1, 25:23 w ostatniej partii. Ale Tillie zażądał wideoweryfikacji, okazało się, iż po japońskim bloku piłka spadając w aut jeszcze otarła się o Szalpuka, a zatem wynik zmieniono na 24:24 i trzeba było grać dalej!
Brawa dla naszych siatkarzy za to, iż w zażartej walce na przewagi wreszcie wykorzystali dziesiątego meczbola i wygrali seta 39:37! Uff! Koniec końców Japonię Polska pokonała w takim samym stosunku jak Holandię – 3:1, czyli za trzy punkty.
W piątek Polacy mają dzień przerwy. W sobotę zagrają z Turcją (o godzinie 13 naszego czasu), a w niedzielę – z Serbią (też o godzinie 13).