Była 99. minuta. Wystarczyło spojrzeć na Szczęsnego. Rozpacz

3 godzin temu
Dla Wojciecha Szczęsnego to pewnie jedna z najbardziej dotkliwych i frustrujących porażek w karierze. Mimo iż we wtorek wieczorem w Mediolanie Polak rozegrał dobry mecz, to Barcelona w niesamowity sposób przegrała po dogrywce z Interem 3:4 i nie zagra w finale Ligi Mistrzów. Szczęsnemu koło nosa przeszła więc szansa na pierwszy sukces w tych rozgrywkach.
Po ostatnim gwizdku Szymona Marciniaka piłkarze Interu Mediolan rzucili się sobie w ramiona, a zawodnicy Barcelony z niedowierzaniem padli na murawę. Chwilę później gospodarze pocieszali rywali, a realizator pokazywał rozmowy Piotra Zielińskiego z Wojciechem Szczęsnym i Robertem Lewandowskim. Dla graczy Barcelony była to wyjątkowo szokująca i trudna do zniesienia porażka.


REKLAMA


Zobacz wideo Duet Szczęsny - Krychowiak powraca! Co tam się działo


Jeszcze trzy minuty przed końcem spotkania wydawało się, iż Barcelona szczęśliwie zakończy kolejny emocjonalny rollercoaster w tym sezonie Ligi Mistrzów. Po wygranej 5:4 z Benficą w styczniu i zeszłotygodniowym remisie z Interem 3:3 piłkarze Hansiego Flicka byli o krok od jeszcze większego powrotu.
A to dlatego, iż po pierwszej połowie wtorkowego rewanżu Katalończycy przegrywali 0:2, praktycznie nie istniejąc na boisku. W przerwie wydawało się niemal niemożliwe, by Barcelona mogła odwrócić losy meczu. A jednak to jej się udało i chwilę przed końcem meczu prowadziła 3:2. Mimo to nie zagra w finale Ligi Mistrzów.
W doliczonym czasie drugiej połowy pierwszy cios gościom zadał Francesco Acerbi, w 99. minucie, już w dogrywce, dobił ich Davide Frattesi. Wystarczyło tylko spojrzeć na Szczęsnego, by zobaczyć w jego oczach rozpacz. To pewnie jedna z najbardziej frustrujących i dotkliwych porażek Polaka w karierze. Szczęsny w Mediolanie zagrał co najmniej dobrze, ale boisko mógł opuszczać zły i bezradny, bo przy żadnym golu nie mógł zrobić nic więcej. To boli tym bardziej, iż nasz bramkarz był o krok od pierwszego w karierze finału Ligi Mistrzów.
Inter nie dał Szczęsnemu szans
Po pierwszej połowie na Stadio Giuseppe Meazza Szczęsny mógł tylko bezradnie westchnąć. Do przerwy w Mediolanie prowadziła drużyna wyraźnie lepsza, a Polak nie mógł zrobić wiele, by pomóc swoim kolegom. Inter może nie stworzył wielu okazji bramkowych, ale kiedy już je miał, nie pozostawiał Szczęsnemu cienia nadziei.


Tak było w 21. minucie, kiedy po podaniu Denzela Dumfriesa do pustej bramki strzelał Lautaro Martinez. Tak było też przed przerwą, kiedy w doliczonym czasie do pierwszej połowy rzut karny bardzo pewnie wykorzystał Hakan Calhanoglu. Uderzenie Turka było tak precyzyjne, iż choćby gdyby Szczęsny rzucił się w odpowiednią stronę, miałby niewielkie szanse na interwencję.


W pierwszej połowie Polak był pewnie jedynym zawodnikiem Barcelony, do którego ani Flick, ani kibice nie mogli mieć żadnych pretensji. Ale nie dlatego, iż Szczęsny w pozostałych sytuacjach bronił doskonale, a dlatego, iż Katalończycy na boisku po prostu nie istnieli.
A Polak robił swoje. Kiedy w pierwszych minutach jedni i drudzy siłowali się w kolejnych pojedynkach, Szczęsny imponował siłą spokoju. W 13. minucie zatrzymał Marcusa Thurama w sytuacji sam na sam. Chociaż Francuz był wtedy na spalonym, to Szczęsny i tak zasłużył na brawa, bo napastnik Interu chciał tę sytuację wykończyć efektownym dryblingiem, a nasz bramkarz wybił mu piłkę spod nóg.
Chwilę później Szczęsny spokojnie uprzedził Federico Dimarco, wychodząc daleko poza własne pole karne. Tuż przed golem Martineza na raty złapał strzał Nicolo Barelli, ale w pierwszej połowie miał też trochę szczęścia, bo minimalnie obok bramki strzelali Henrikh Mkhitaryan i Calhanoglu.


Wyjątkowo dotkliwa porażka Barcelony
To, co działo się w Mediolanie po przerwie, przeszło do historii Ligi Mistrzów. Najpierw z niedowierzaniem klaskaliśmy Barcelonie, która w kilka minut odrobiła straty, a w 87. minucie wyszła na prowadzenie 3:2. Wtedy wydawało się, iż drużynie Flicka nic nie zabierze finału, a jeżeli media będą wspominać o bramkarzach, to tylko o Sommerze, który jeszcze przy stanie 2:1 popisał się interwencją sezonu w Lidze Mistrzów, a później odbił jeszcze kilka groźnych strzałów. Ostatecznie to szwajcarski bramkarz okazał się bohaterem.
Bo gol Raphinhi nie był końcem rywalizacji. Sześć minut później swoją pierwszą bramkę w Lidze Mistrzów - w wieku 37 lat - zdobył Francesco Acerbi. I to było najlepsze podsumowanie szalonych 180 minut tej rywalizacji, a Szczęsny po raz kolejny mógł tylko załamać ręce. W sytuacji, po której padł gol na 3:3, znów nic nie mógł poradzić, bo Acerbi - po kolejnej asyście Dumfriesa - z bliskiej odległości uderzył pod poprzeczkę.
Wcześniej Polak robił to, co do niego należało. W 56. minucie odbił strzał Barelli, a tuż przed golem Raphinhi znów skutecznie interweniował poza polem karnym, uprzedzając Thurama. Szczęsny we wtorek zagrał naprawdę przyzwoity mecz, nikt nie może mieć do niego żadnych pretensji, a i tak nasz bramkarz opuszczał boisko sfrustrowany, zły i rozczarowany.


Bo jak mogłoby być inaczej, skoro Barcelona przegrała z Interem 3:4, a i przy decydującym golu Polak nie miał szans? jeżeli kogoś winić za trafienie Davide Frattesiego to tylko obrońców, którzy nie pierwszy raz zachowali się pasywnie, pozostawiając Włochowi mnóstwo miejsca na oddanie strzału z pola karnego. Szczęsny znów mógł tylko odprowadzać piłkę wzrokiem po uderzeniu w dalszy róg bramki.


Mimo to Polak do końca utrzymywał koncentrację i Barcelonę w grze. W 109. minucie Szczęsny w kapitalny sposób odbił strzał Frattesiego z linii pola karnego. Wszystko na nic, bo po ponad 200 minutach jednej z najlepszych pucharowych rywalizacji w historii Ligi Mistrzów, Barcelona przegrała z Interem 6:7.
Dla Szczęsnego to porażka wyjątkowo bolesna, bo do tej pory jego powrót z emerytury zapowiadał się na baśniową opowieść. Polak zdobył już z Barceloną Superpuchar i Puchar Hiszpanii. Niedługo może do tego dorzucić mistrzostwo kraju, a wisienką na torcie miała być Liga Mistrzów, na którą w Barcelonie czekają już dekadę.
I jeszcze poczekają. Też poczeka Szczęsny, który Ligi Mistrzów jeszcze nigdy nie wygrał, bo przecież jeszcze nie wszystko stracone. Marzenie o Pucharze Europy to kolejny powód, dla którego Polak powinien przedłużyć swój kontrakt z Barceloną.
Idź do oryginalnego materiału