Burza wokół Sochana po meczu. "Pan w ogóle oglądał?"

2 dni temu
Zdjęcie: Fot. Dominik Gajda / Agencja Wyborcza.pl


Choć przegraliśmy z Bahamami, z występu Jeremy'ego Sochana możemy być zadowoleni. Tym większe było zdziwienie, gdy końcówkę tego zaciętego meczu gracz San Antonio Spurs oglądał z ławki. To wywołało dyskusję mediów z trenerem reprezentacji koszykarzy - pisze z Walencji Piotr Wesołowicz, dziennikarz Sport.pl.
Na start turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk przegraliśmy z Bahamami 81:90. Polacy zagrali słabo, ale gdyby prezentowali się przez cały mecz tak, jak w samej końcówce – pełnej nieustępliwości, celnych trójek i fantastycznej obrony – powinniśmy spokojnie wygrać.
REKLAMA


Zobacz wideo Żelazny: Kojarzył się z "drewniakiem", a teraz jest absolutnie najważniejszym piłkarzem


– Jestem dumny z moich zawodników. Rywale trafili już na początku kilka trójek [cztery w pierwszych trzech minutach, sześć w pierwszej kwarcie - red.] i kompletnie wybili nas z rytmu. Nie byliśmy w stanie na to zareagować – tłumaczył po meczu selekcjoner Igor Milicić.
Sochan musiał zrzucić rdzę. Ale gdy już to zrobił...
Co ciekawe, w ostatnich minutach, kiedy zbliżyliśmy się na sześć punktów i wygrana wydawała się w zasięgu, na parkiecie brakowało Mateusza Ponitki i Jeremy'ego Sochana. Obaj przyglądali się grze z ławki. To zrodziło naturalne pytanie, czemu trener zrezygnował w zaciętej końcówce ze swoich liderów?
W meczu z Bahamami naturalnie wszystkie oczy były skierowane na Sochana. To on miał być "pierwiastkiem X", który poniesie Biało-Czerwonych na jeszcze wyższy poziom. Po latach wrócił do kadry, w Sport.pl pisaliśmy choćby o rozpoczynającej się w Polsce "sochanomanii".


Czytaj także:


Tak wygląda tabela kwalifikacji olimpijskich po porażce Polski. Na to musimy liczyć


Przed turniejem w Walencji Sochan zagrał w dwóch sparingach, ale to była rozgrzewka. Gracz San Antonio Spurs wyszedł w nich na parkiet po raz pierwszy od trzech miesięcy, było widać, iż musi złapać swój rytm.


Jak więc wypadł przeciwko Bahamom? jeżeli mielibyśmy podsumować ten występ krótko i zwięźle, śmiało możemy napisać, iż co najmniej przyzwoicie. 16 punktów i 10 zbiórek to pokaźne double-double, choć w oczy kłują straty, których Polak zaliczył aż sześć.
Ale po kolei. Sochan mecz zaczął w pierwszej piątce i – nie ma co kryć – musiał nieco zrzucić rdzy. Co innego sparingi, a co innego rywalizacja "o coś". Zwłaszcza gdy "to coś" jest potężnie ważne – w Walencji walka toczy się o bilety do Paryża.
Sochan zaczął niemrawo, nie brał ciężaru akcji dla siebie. Widać było, iż potrzebuje więcej pewności siebie w starciach z twardymi i naprawdę potężnie zbudowanymi przeciwnikami, Buddym Hieldem i Erikiem Gordonem. Kiedy indziej dopraszał się o piłkę, ale jej nie dostawał.
Do przerwy Sochan uzbierał pięć punktów – choć trudno uznać, iż to były akcje zadedykowane właśnie jemu, wynikały raczej z przypadkowości. Dwa zdobył po dobitce, trafił także trójkę. Choć oczywiście chwała za to, iż – mimo iż nie jest snajperem dystansowym – zdecydował się rzucić, widząc nadbiegającego z blokiem Deandre Aytona. Sporo za to dawał w obronie (potężny blok na Lourawlsie Nairnim!), naciskał na kozłujących rywali, choć w pierwszej połowie – w niecałe 15 minut – miał już na koncie trzy straty.


Do przerwy przegrywaliśmy 38:50, ale na trzecią kwartę wyszliśmy odmienieni. I Jeremy także! Zaczął od zbiórki w ataku i celnego rzutu spod kosza, po chwili dorzucił kolejne dwa punkty i zaraz kolejne. Słowem – w końcu był koszykarzem, który atakuje tablice, dobija rzuty kolegów, bierze na siebie odpowiedzialność. A do tego świetnie broni. Jego nacisk na piłkę zmuszał rywali do złych decyzji i strat, kilka razy w strefie dla prasy łapaliśmy się za głowy, widząc, jak potrafi powstrzymać sfrustrowanych przeciwników.
Zanim Sochan rozkręcił się w drugiej połowie, w przerwie spytaliśmy o niego Chauncey'a Billupsa. Trener Portland Trail Blazers oglądał mecz z trybun, najpewniej przyglądał się Deandre Aytonowi, z którym pracuje w Blazers. O Sochanie wypowiedział się jednak ładnie. – To znakomity gracz, "all-around player". A do tego doskonały obrońca, nastawiony na rywalizację. Świetnie się go ogląda – powiedział.
Dyskusja Milicicia z dziennikarzem. "Nie rozumiem"
Tym większa było zaskoczenie, iż na finiszu Milicić z niego zrezygnował. To prawda – zryw w czwartej kwarcie zawdzięczaliśmy rezerwowym – m.in. Michałowi Michalakowi czy Przemysławowi Żołnierewiczowi – ale ostatnie cztery minuty i 36 sekund meczu Sochan oglądał z ławki.


Czytaj także:


Polscy koszykarze przegrali pierwszy mecz o igrzyska olimpijskie w Paryżu [ZAPIS RELACJI]


Spytał o to na pomeczowej konferencji dziennikarz Karol Śliwa. – Nie wiem, czy pan w ogóle oglądał mecz? – odparł mu selekcjoner. – Mamy 12 zawodników i 200 minut do rozegrania. Nasz "run" zaliczyliśmy akurat innym składem. Zostawiłem zespół, który pozwolił nam wrócić do gry. Nie rozumiem – dodał Milicić.


Uzupełnił jednak, iż jest dumny z postawy Sochana. – Wiemy, co może nam dać. I dziś także bardzo, bardzo nam pomógł. Ale nasz zespół to nie tylko Jeremy, Olek Balcerowski, czy Mateusz Ponitka. Naszą siłą jest zespół – skończył trener.
Ten zespół w czwartek zagra o wszystko z Finlandią. Porażka odbierze nam marzenia o igrzyskach. Start o 20.30. Transmisja w TVP Sport, relacja na żywo w Sport.pl.
Idź do oryginalnego materiału