![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27405125/ecfb5cda866e344bf988abc3b36b5cff.jpg)
Tomasz Mateusiak, dziennikarz Onet: Panowie, może was zaskoczę, ale nie pamiętacie czasem, czy w latach 90. wasi rodzice nie gościli przypadkiem w swoim domu rodziny Golec? Chodzi mi o członków tej znanej kapeli.
Paweł Dziubasik: (śmiech) Trudno powiedzieć, a dlaczego pan pyta?
Siedzimy w pięknym gabinecie zlokalizowanym w przepięknych hotelu. Za oknem tysiące narciarzy bawi się na stokach Bani i Kotelnicy. 100 m dalej setki turystów pluskają się w gorącej wodzie waszego kompleksu basenów termalnych. Wasza rodzina w zaledwie dwa pokolenia zbudowała wspaniały turystyczny kurort. Ale 30 lat temu nie było tu jeszcze zbyt wiele. Niczym w piosence wspomnianej grupy „Golec uOrkiestra” w której oni śpiewają „tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”.
Paweł Dziubasik: interesujące spostrzeżenie. Faktycznie. Tu gdzie dziś siedzimy, gdzie jest nasz hotel, stok i termy jeszcze ponad 30 lat temu nie było dosłownie niczego. Ale jedno prostuję, my jesteśmy nie drugim, a trzecim pokoleniem Dziubasików, które tutaj buduje.
Pierwszy nie był wasz tata Józef Dziubasik?
Paweł Dziubasik: Tata i mama — Janina Dziubasik — faktycznie byli pierwszymi, którzy zobaczyli ogromny potencjał w turystyce i z tym związali swoje życie. Ale naszej rodziny nie byłoby na Bani, gdyby tej ziemi nie kupił nasz dziadek Karol. On w 1955 r. kupił w tym miejscu ziemię — 3,5 hektara. Zrobił to z myślą o tym, by uprawiać tę ziemię. Ale gdyby nie on, to w tym miejscu nigdy, by nic takiego nie powstało.
Piotr Dziubasik: Dziadek przez lata kosi i uprawiał łąki oraz pola, na których dziś jest stok Bania, Terma Bania czy Hotel Bania. W swoim domu gościł już wówczas turystów, ale to była zupełnie inna turystyka, niż dziś. Wówczas na ludzi z miasta, którzy przyjeżdżali w góry na wieś, mówiło się „letnicy”. Często faktycznie spędzali tu całe lato, dziadek wynajmował im pokój i karmił swoim serem, ziemniakami, dawał mleko. Pieniądze z tego pewnie go cieszyły, ale nie był to żaden majątek.
Kilkanaście lat temu miałem okazję rozmawiać z panem Karolem. Miał już wówczas ponad 90 lat, ale był krzepkim seniorem. Siedział na dopiero co wybudowanej przez waszego tatę kolejce linowej i kręcił głową. Mówił, iż on był za gazdówką (po góralsku — rolnictwem), ale jego syn Józek poszedł w biznes i on koniec końców bardzo się z tego cieszył.
Paweł Dziubasik: Nasz tata — Józef Dziubasik — to człowiek naprawdę wielu talentów. Nie bał się nigdy ciężkiej pracy i miał wiele pomysłów na życie. Mało kto wie, iż kilka brakowało, aby został górnikiem. Wichry historii w ostatniej chwili sprawiły też, iż nie przeniósł się na stałe do USA, co w latach 80. było bardzo popularne w tych stronach. Tata niemalże w dniu wybuchu stanu wojennego był już w Niemczech. Miał stamtąd lecieć do Chicago i po pewnym czasie ściągnąć nas tam z mamą. Ale przez wydarzenia z grudnia 1981 r. wrócił i postanowił jednak jakoś zbudować dla naszej rodziny lepsze życie w Polsce.
Lepsze życie dla dzieci. Marzenie większości rodziców w Polsce lat 80.
Paweł Dziubasik: Pan też jest z Podhala, więc rozumie. Ale nie każdy musi, dlatego wyjaśnię. Jeszcze te trzy dekady temu w górach była bieda. U nas w domu też nie było lekko.
Piotr Dziubasik: Nie było może tak źle, iż nie mieliśmy co jeść, czy w co się ubrać, ale mam w głowie taki obraz, który sporo mówi o tamtych czasach. Do rodziców przyszła paczka od krewnych z Ameryki. Były w niej amerykańskie kredki dla nas i takie ich mocne żółte ołówki. Dziś są one w każdym polskim sklepie papierniczym, ale wówczas to było coś! Wie pan, jaka to była dla nas dzieci euforia dostać coś takiego?
Wiem. Miałem ciotkę w Holandii. Taki prezent był lepszy niż dziś radość, gdy człowiek kupi sobie nowego iPhone.
Piotr Dziubasik: Właśnie.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27405125/d51340ca19a9a05a3bb87bcd0a4e6a75.jpg)
Paweł Dziubasik
Ostatecznie wasz tata i wasza mama jednak mocno parli do przodu…
Paweł Dziubasik: Otworzyli budkę z małą gastronomią, zbudowali dom, w którym mieli pokoje na wynajem. Nazywał się on „Janina” na cześć naszej mamy. Później tata własnoręcznie i metodami chałupniczymi skonstruował kilka wyciągów narciarskich, które postawił na naszym rodzinnym polu — Bani lub sprzedał na okoliczne pagórki. Pieniądze cięgle inwestował, więc kilka lat później pojawił się Pensjonat Bania, który dziś wielokrotnie rozbudowany jest już adekwatnie Hotelem Bania. Nasz rodzinny stok około 20 lat temu doczekał się własnej kolei krzesełkowej. W 2011 r. otwarto tutaj Termy Bania.
No i jest też Kotelnica Białczańska.
Piotr Dziubasik: Owszem jest. To duma tej miejscowości.
Część ludzi tego nie rozumie, więc spróbujmy wyjaśnić. Ośrodek Narciarski Bania jest w całości własnością rodziny Dziubasików. A Kotelnica, która znajduje się po sąsiedzku to inicjatywa i własność spółki założonej przez całą wieś?
Paweł Dziubasik: W dużym skrócie tak właśnie jest. Nasz tata był jednym z inicjatorów powołania do życia Ośrodek Narciarski Kotelnica i mamy w tym spory udział. Kilku bardzo mądrym Białczanom udało się wraz z tatą przekonać sąsiadów, iż jeżeli razem zbudujemy coś dużego, to cała Białka zarobi, bo stacja narciarska przyciągnie tylu turystów, iż każdy zbuduje pensjonat i będzie miał pełno gości. Spółka została założona przez 50 udziałowców.
I sen się spełnił?
Piotr Dziubasik: Patrząc na to, ile ludzi jest dziś na stoku i ile samochodów stoi przed większością budynków w naszej rodzinnej wsi, teraz kiedy trwa sezon, to się nie tylko spełnił, ale też efekt przerósł wszystkie początkowe oczekiwania.
Supersnow pokonuje stereotypy
Historię mamy już omówioną. Pan Józef i pani Janina cieszą się z emerytury. Dalej budować kazali wam.
Paweł Dziubasik: Czy kazali? Rodzice, przekazując nam stery nad swoją spuścizną, nie zostawili wraz z nią listy zadań do wykonania. Zaufali nam.
To jest piętno przejmować coś zbudowanego od zera do tak dużych rozmiarów?
Paweł Dziubasik: W moim przypadku nie. To nie jest piętno, raczej fascynujące wyzwanie.
Piotr Dziubasik: Mogę powiedzieć dokładnie to samo.
Jeśli dobrze cię Piotrze rozumiem, to, iż kontynuujesz rozwój rodzinnego imperium, nie było jednak takie oczywiste. Wasz tata wielokrotnie powtarzał w różnych wywiadach, iż poszedł pan inną drogą. Jego zdaniem bardzo trudną, bo za taką uważał budowę armatek śnieżnych.
Piotr Dziubasik: Jestem założycielem firmy Supersnow, czyli producenta już choćby nie tylko samych armatek śnieżnych, choć takie były nasze początki, ale całych systemów naśnieżania stoków, które dziś projektujemy i budujemy…
…na całym świecie. To wy „naśnieżyliście” m.in. ośrodek olimpijski w koreańskim Piongczangu podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2018 r.
Piotr Dziubasik: Tak. Udało się nam nawiązać kontakt z Koreańczykami i mieliśmy w tej olimpiadzie swój mały udział. Firma cały czas się rozwija. Zaczynałem od remontowania używanych armatek śnieżnych, jakie tata kupował w latach 90. dla naszego ośrodka na Bani. On się zawsze śmiał, iż poszedłem w to, bo mi się uczyć nie chciało. Coś w tym jest. Jako dziecko, czy nastolatek, zamiast iść do szkoły, wolałem chwycić za klucz, czy wsiąść na ratrak i ubijać trasy narciarskie w Białce. To dawało mi radość. Kiedyś podczas naprawy armatki śnieżnej pomyślałem sobie: dlaczego nie miałbym zbudować własnej? Wydawało mi się to wówczas proste.
Oczywiście absolutnie takie nie było, ale młodość ma to do siebie, iż lubimy porywać się na rzeczy trudne. I ja faktycznie te armatki zacząłem budować. Najpierw w blaszaku — garażu, jaki stał w miejscu, gdzie dziś jest jedno ze skrzydeł naszego rodzinnego hotelu. Teraz mamy dużą i nowoczesną fabrykę nad Jeziorem Czorsztyńskim. Kilka lat temu jako biznesowy partner dołączył do mnie Polski Fundusz Rozwoju (PFR).
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27405125/c29afdb107ccf4f9f57bcc19a2f593a7.jpg)
Damian Piotr Dziubasik
Z garażu na salony. Historia choćby firmy Apple jest identyczna. Z dużym partnerem jest łatwiej podbić narciarski świat?
Piotr Dziubasik: Zauważam, iż od kiedy PFR jest ze mną, niektóre rozmowy, zwłaszcza z zachodnimi klientami idą łatwiej. Ubolewam nad tym, ale dla Austriaków, Włochów, Francuzów, Niemców, czyli narodów, które mają dostęp do największego „narciarskiego świata” jakim są Alpy, my Polacy dalej jesteśmy ci „ze Wschodu”. Choć moja oferta jest często na takim samym lub lepszym poziomie jakości jak u konkurencji, a do tego tańsza, ośrodki w Alpach wolą kupować od swoich rodzimych producentów. Partnerstwo z PFR pozwala to przełamać, bo druga strona widzi, iż skoro stoi za mną poważna państwowa instytucja, to jest to gwarancja, iż zrealizujemy podpisane kontrakty.
Nie miałem pojęcia, iż w biznesie obecne są takie stereotypy.
Piotr Dziubasik: Niestety, czasem dalej są.
To o tyle dziwna, iż twoja firma dosłownie zadziwiła świat. Przez dobrych kilka lat to właśnie dzięki wam Polska, a dokładnie Wisła miała na swojej skoczni inaugurację Pucharu Świata w skokach narciarskich. W połowie listopada, gdy większość Europy była jeszcze „zielona”, potrafiliście innowatorską maszyną własnej konstrukcji wyprodukować „w kontenerze” tyle śniegu, iż perfekcyjnie przygotowywaliście skocznię im. Adama Małysza do zawodów. Śnieg produkowaliście, choćby gdy temperatura wynosiła kilkanaście stopni na plusie.
Piotr Dziubasik: To, iż to się udawało, i to kilka lat z rzędu, było i jest moją wielką dumą. Pokazaliśmy, iż polska firma potrafi zrobić coś, czego nie potrafi praktycznie nikt inny na całym świecie.
Gdy jedna góra to zbyt mało. Litwinka musi stać się drugą Banią
W tym czasie gdy brat tracił młodość w warsztacie, Pawle wraz z ojcem zaczynasz myśleć o górnictwie?
Paweł Dziubasik: (śmiech). Bania (Banya) to w języku starowęgierskim kopalnia, ale węgla czy złota szukać tutaj nigdy nie planowaliśmy. Blisko 20 lat temu faktycznie rozpoczęliśmy jednak wielki projekt, jakim była budowa w Białce Tatrzańskiej kompleksu basenów termalnych. Na Podhalu działa Geotermia Podhalańska. W latach 70. były badania w całym regionie. Wiedzieliśmy więc, iż pod ziemią jest ciepła woda. Nie byliśmy jednak pewni, jak głęboko się ona znajduje pod samą Białką oraz czy jej parametry będą na tyle dobre, iż uda się nią zasilić kompleks basenów.
To było kolejne duże biznesowe ryzyko, do którego mój tata namówił kilku partnerów. Cel był jeden: zbudować atrakcję turystyczną, która sprawi, iż do Białki ludzie zaczną przyjeżdżać nie tylko zimą na narty, ale też przez pozostałe miesiące w roku. Kompleks basenów pozwolił nam tych gości latem, wiosną i jesienią ściągnąć, znów nie tylko dla siebie — do naszego hotelu, ale do całej wsi.
W tym biznesie trzeba być elastycznym?
Paweł Dziubasik: W turystyce trzeba być otwartym na wszystko i cieszyć się zarówno z dużych, jak i małych rzeczy. Naszymi gośćmi są rodziny z dziećmi, dla których mamy sporo atrakcji. Oprócz term i nart, to także fajny duży plac zabaw pod gołym niebem latem. Ale staramy się przyciągać do siebie także klienta biznesowego. Dlatego nasz hotel został rozbudowany o duże centrum konferencyjne. Bardzo serdecznie zapraszamy też do siebie przyszłe pary młode. Mamy wspaniałe możliwości organizacji u nas wesel. Zarówno w hotelu, jak i nowooddanej karczmie. To nasze najmłodsze „dziecko”. Karczma ma dach, który można rozsunąć i bawić się przez pewien czas pod gołym niebem z widokiem na Banie.
Siedzimy u was w gabinecie. Na jednej ze ścian jest tu wielkie kalendarium. Widać na nim linię czasu, na której zaznaczone są już inwestycje, które powstały w tym miejscu przez ostatnie 30 lat. Widać jednak także dwa kolejne punkty z… przyszłości. Na jeszcze kolejne jest sporo miejsca.
Paweł Dziubasik: Plany mamy na wiele lat do przodu. Część jest już bardzo realna, bo ruszamy niedługo z pracami, część jest w sferze przygotowań, a kolejne w sferze marzeń.
Te pierwsze to?
Paweł Dziubasik: Zamierzamy rozbudować kompleks termalny. Nie będzie to powiększenie ich o dodatkowe baseny, ale o strefę suchą. Chcemy umiejscowić tam całoroczną galerię zabaw dla dzieci i młodzieży, tym samym powiększyć ofertę naszego kompleksu dla rodzin przez całe 12 miesięcy w roku. W dobudowanym do budynku term skrzydle znajdą się też wielopoziomowe parkingi. Brak miejsc do parkowania to palący problem całej Białki. Dostępna będzie przestrzeń usługowo-handlowa. Wielu gości mówi nam, iż lubi robić zakupy podczas urlopu i uważają to za formę odpoczynku. Damy im tę możliwość.
To wszystko?
Paweł Dziubasik: Nie, stosunkowo zaawansowane są też plany dalszej rozbudowy hotelu. Chodzi o jego dzisiejsze najstarsze skrzydło, czyli coś, co nasi rodzice wybudowali jako Pensjonat Bania, który rozrósł się w dzisiejszy hotel. To dla nas z bratem sprawa trudna. Ten budynek jest dla nas sentymentalny. Dalej piękny i funkcjonalny, ale już jednak w nieco mniej nowoczesnym standardzie. Goście dziś oczekują czegoś więcej, więc rozbiórka tego skrzydła i postawienie na nim nowej części hotelu jest koniecznością.
A z typowo narciarskich inwestycji?
Piotr Dziubasik: Na Bani w Białce już więcej chyba nie zmieścimy. Kotelnica natomiast będzie się dynamicznie rozwijać, ale to już trzeba pytać władze tej spółki w którym kierunku.
Panowie, ale przecież wiadomo, iż wy już wyszliście z Białki
Piotr Dziubasik: Wyszliśmy, ale niedaleko. Dosłownie do sąsiedztwa.
Do Czarnej Góry, czyli wsi z drugiej strony rzeki Białki?
Piotr Dziubasik: Tak. Tu istnieje ośrodek GrapaSki na górze zwanej przez miejscowych Grapą lub Litwinką. Tak się złożyło, iż kilka lat temu stałem się udziałowcem spółki, która prowadziła tu już wcześniej ośrodek narciarski. Mam plany jego rozbudowy, ale na razie za wcześnie o nich mówić.
„Metro” w Białce Tatrzańskiej
Od kilkunastu miesięcy wiadomo już jednak, iż chcecie połączyć Białkę z Czarną Górą. Jakiś czas temu świat zobaczył plany budowy kolejki mocno przypominającej tę na Kasprowy Wierch. Miałaby ona mieć stację początkową na Bani, zostać zwieszona na wielkiej wieży stojącej w środku Białki i kończyć się właśnie na Litwince. Wiele osób widząc zwłaszcza tę wieżę, mówiło, iż to będzie coś na kształt polskiej wieży Eiffla.
Piotr Dziubasik: Te plany są zarówno aktualne, jak i nieaktualne. To znaczy, cały czas pracujemy nad połączeniem Białki Tatrzańskiej, ze znajdującą się po drugiej stronie rzeki Białki Czarną Górą. W perspektywie wielu kolejnych lat być może także z innymi stacjami narciarskimi w pobliskich miejscowościach. Chodzi o to by narciarz, przemieszczając się z wyciągu na wyciąg, nie musiał odpinać nart, zmieniać butów, wsiadać w auto i jechać nim w inne miejsce. Na Kotelnicy tak już jest. Wsiadając tu na pierwszy wyciąg od strony północy można systemem sześciu kolejek narciarskich dojechać do Ośrodka Narciarskiego Kaniówka. Ale nasze plany odnośnie do tej kolei, o której pan wspomniał, zostały zweryfikowane lokalnymi uwarunkowaniami i przepisami. Nie uda nam się tego zbudować w tej formie. Dlatego mamy inny pomysł. Nieco zmodyfikowany i nad nim teraz ostro pracujemy.
Obecnie zakładamy, iż w centrum Białki Tatrzańskiej zostanie zbudowana dolna stacja kolei narciarskiej — gondolowej. Ona wywiezie chętnych w górę na Litwinkę. Z kolei narciarzy z terenu stacji na Bani i Kotelnicy dowiezie w to miejsce inna kolej. To będzie taki minipociąg czy mówiąc fachowo wagoniki na szynie typu monorail. Tor ma być nad ziemią na betonowych słupach.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27405125/18c83b8fe813f011f3f45de1d4f35500.jpg)
Kolej typu monorail w Las Vegas. Podobną w Białce Tatrzańskiej chce zbudować rodzina Dziubasików
Monorail? Przecież to jest system, w którym niektóre miasta na świecie budują swoje metro? Chcecie zbudować metro w Białce?
Piotr Dziubasik: Metro to za duże słowo, ale chcemy zbudować system, za pomocą którego narciarze bez ściągania butów narciarskich będą mogli przenieść się z Bani i Kotelnicy na stoki po drugiej stronie rzeki. To standard w Alpach i chcemy go u nas.
Da się na tym zarobić?
Paweł Dziubasik: (śmiech) Pewnie pana zaskoczę, ale na samej kolejce to nie zarobimy pewnie nigdy. To jednak nie o to chodzi, by ona zarabiała sama. Mamy zarabiać w całości jako ośrodek i właśnie po to cały czas chcemy inwestować, budować coś nowego, by turystów u nas — w sensie na Podhalu — nie tylko zatrzymać, ale przede wszystkim zwiększać atrakcyjność.
„Polska potrzebuje prawa śniegu”
To ostatnie pewnie nie będzie trudne. Są statystyki pokazujące jaki procent społeczeństwa na zachodzie Europy jeździ na nartach. W Polsce jest on dużo mniejszy. Też uważacie, iż w tym sporcie jest potencjał na duży rozwój w naszym kraju?
Paweł Dziubasik: Tu odpowiedź brzmi: to zależy. Bo z jednej strony oczywiście, tak. Polacy się jako naród bogacą i większą liczbę osób stać dziś na zimowe wyjazdy w góry. Ale z drugiej strony my nie jesteśmy oderwani od rzeczywistości i wiemy, ile to wszystko kosztuje. Niestety, narty stają się coraz droższym sportem. Noclegi w górach, wyciągi, wypożyczenie sprzętu, gastronomia… to wszystko kosztuje. Ceny karnetów w ostatnich latach wzrosły, choć zarówno my, jak i inne stacje robimy, co możemy, by ten wzrost był najniższy. Pewnych kwestii jednak nie przeskoczymy.
Cen prądu?
Piotr Dziubasik: Między innymi ich.
To może branża narciarska w Polsce, która w dużej mierze jest jednak kapitałem polskim — rodzinnym, powinna lobbować w Warszawie, by taryfy na energię dla wyciągów były jednak niższe niż dla innych przedsiębiorców — np. fabryk?
Paweł Dziubasik: Myślę, iż to nie przejdzie. Nikt nie będzie dzielił przedsiębiorców na tych bardziej uprzywilejowanych i tych mniej. Sam bym tego nie chciał, choćby gdybyśmy mieli się znaleźć w tej pierwszej grupie. Ale naszym zdaniem faktycznie jest coś, w czym rząd mógłby branży pomóc.
Zdradzi Pan, co to jest?
Paweł Dziubasik: To uchwalenie przez parlament „prawa śniegu” czy przepisów podobnych. My przedsiębiorcy potrafimy liczyć. Ceny prądu są dużym kosztem, ale większość wyciągów potrafi ten koszt skalkulować, by wyjść na swoje. Dziś większe zagrożenie niż w cenach energii widzę jednak w rosnących oczekiwaniach właścicieli ziem, na których leżą trasy narciarskie. Na Bani tego problemu nie ma, bo to nasz teren. Ale już ośrodek Kotelnica i inne ośrodki narciarskie na Podhalu leżą na ziemi należącej do kilkuset osób. Część tych ludzi wniosło te gruntu aportem do spółek prowadzących wyciągi. Większość jednak po prostu je dzierżawi. Za określone pieniądze według umów podpisywanych najczęściej na wiele lat — choćby 30.
Piotr Dziubasik: Niestety coraz częściej ośrodki narciarskie mają do czynienia z sytuacją, gdy któryś właściciel gruntu nagle chce zerwać umowę lub ta się kończy i trudno podpisać nową dzierżawę. Zdarzają się osoby, które oczekują stawkę kilkukrotnie wyższą niż inni dzierżawcy. To powoduje ogromne ryzyko, iż piękne stoki, po których dziś jeździ tysiące narciarzy, kiedyś zostaną zamknięte, a w poprzek ich staną płoty.
Casus Gubałówki w Zakopanem czy Butorowego Wierchu w Kościelisku?
Paweł Dziubasik: Dokładnie tak. Dlatego prawo śniegu pozwoliłoby branży narciarskiej się przynajmniej utrzymać. Łatwiej, by się z właścicielami rozmawiało. Nie chodzi o to, by ich wywłaszczać z własności. Absolutnie nie! Przecież stacje narciarskie chcą za tę dzierżawę płacić i to rynkowe stawki. Takie przepisy obowiązują w większości, jeżeli nie wszystkich krajach alpejskich.
Innym problemem jest pewnie aura. Choć armatki pana Piotra są na pewno sprawniejsze niż te sprzed 20 lat, to przy obecnych warunkach pogodowych stoki zaśnieżyć jest trudniej?
Piotr Dziubasik: Tu też trafił pan w sedno. To, iż klimat w Polsce się ociepla to być może za dużo powiedziane, ale na pewno ten klimat mocno się zmienia. Odczuwamy to w ostatnich latach. Naturalnych opadów śniegu jest mało. Nie można na nich polegać. Dlatego stoki trzeba zaśnieżać, co jest naprawdę kosztowne i odbija się później także na cenie skipassów. Dlatego nowe inwestycje narciarskie zarówno my, jak i nasi koledzy z branży wykonujemy, już nie tylko patrząc na to, czy dana góra ma odpowiednie nachylenie i długość, ale też, a może przede wszystkim na to, w którą stronę dany stok jest zwrócony. jeżeli wzniesienia są położone tak, iż słońce ogrzewa je mocno przez cały dzień to dziś inwestycja na takim zboczu, będzie bardzo ryzykowna. Wymaga bowiem olbrzymich nakładów na śnieżenie.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27405125/81f5fcb91b480a2fed6a642bcdb2675e.jpg)
Na pierwszym planie stok, karczma i hotel w Resorcie Bania w Białce Tatrzańskiej. Na drugim widać górę Liwinkę w Czarnej Górze. To z nią rodzina Dziubasików chce połączyć Białkę tatrzańską systemem nowych kolei — w tym monorail
Pesymistyczna wizja dla miłośników śnieżnego szaleństwa.
Paweł Dziubasik: Znowu powiem: i tak i nie. Klimat zmienia się bowiem w całej Europie. To, o czym mówimy, może spowodować, iż część ośrodków np. w Alpach się zamknie. Nie mają one bowiem oferty całorocznej i nie wytrzymają kosztów prowadzenia tego biznesu. jeżeli do tego dojdzie, to wówczas na rynku może się pojawić dużo używanych, ale dalej przyzwoitych wyciągów narciarskich, które będzie można kupić, przenieść, wyremontować i zainstalować w nowym miejscu — np. na Podhalu.