Gdy dekadę temu zaczynałem swoją przygodę kolarstwem, jazda po asfaltach w okolicach Grójca groziła poważnym wstrząśnieniem mózgu. Dziś to jednak zupełnie inna bajka. Bajka to zresztą dobre słowo, bo szosowe wypady w tych okolicach takie właśnie bywają. Za dowód niech posłuży niniejsza trasa.
Oczywiście, bywalcy tej strony dobrze wiedzą, iż już nie raz sugerowałem wycieczkę w te rejony. Bodaj najbardziej emblematyczna jest trasa pod hasłem „Jabłkowo-kolarskie szaleństwo”, która pozwala przez niemal 100 km jechać przyjemnymi szosami przez niekończące się sady. Ale na blogu ukazało się tu też kilka innych tras, które – jak dotychczas myślałem – wszystkie razem pozwalają zwiedzić wszystkie najciekawsze zakątki tej części Mazowsza.
Z błędu wyprowadziła mnie jednak trasa na Stravie jednego z moich znajomych, ewidentnie zaplanowana przez kogoś, kto zna tutejsze asfalty jak własną kieszeń. Przede wszystkim zafrapowało mnie to, iż ślad wiedzie przez wiele nieznanych mi miejsc, po drogach, które wg dostępnych mi map nie zawsze są asfaltowe. Gdy jednak otrzymałem zapewnienie, iż o jakość i ciągłość nawierzchni bitumicznej nie mam co się bać, ruszyłem z kopyta w tę trasę. Czym się wyróżnia względem innych okołogrójeckich propozycji?
- Na pewno bardziej urozmaiconymi krajobrazami. Oprócz sadów będziemy tu bowiem mijać też zagajniki, stawy rybne, łąki czy pola rzepaku.
- Trasa jest też bardziej pofalowana, warto więc wybrać się tu ze „świeżą nogą”
- No i last but not least… asfalty są tu zdecydowanie bardziej kameralne.
To jak? Zachęciłem? Zatem ruszamy w trasę!
Opis zaczynam od jebutnego centrum wystawienniczego pod wdzięczną nazwą Ptak Warsaw Expo (co ma wspólnego z ptakiem czy dość odległą jednak Warszawą, nie bardzo wiadomo). Miejsce o krótkiej, choć dość bogatej historii, bo oprócz wielu różnorodnych targów pełniło kilka innych funkcji. W 2022 przez pewien czas służyło za schronienie uchodźcom z Ukrainy, a nieco wcześniej – podczas słusznie minionej pandemii – planowano tu choćby zlokalizować prowizoryczny szpital dla chorych na covida.
Po chwili mijamy Nadarzyn, słynny na całą Polskę jako krajowe centrum Świadków Jechowy (będziemy je mieć po naszej prawej). Po przejechaniu pod ekspresówką S8 zgiełk przedmieść powoli ustępować będzie spokojnym i sielskim polom i zagajniczkom z drobnymi wtrąceniami willowej zabudowy willowo-łanowej. Oto wkraczamy do krainy zwanej Wysoczyzną Rawską, która będzie nam towarzyszyć przez większość wyprawy. Nazwa regionu może i mało romantyczna, ale kolarsko – ze swoimi przyjemnymi widokowo pagórkami – z pewnością godna lepszego poznania.
Jednym z charakterystycznych elementów owej wysoczyzny jest Tarczyn – małe, choć przyjemne miasteczko będące – obok Grójca i Warki – jednym z centrów mazowieckiego rejonu sadowniczego. A o tym, iż wkraczamy w region upraw owoców najpierw poinformuje nas pomnik jabłka na kameralnym tarczyńskim rynku, no a potem ciągnące się kilometrami drzewa i krzewy owocowe. Nim jednak je ujrzymy, czeka nas jeden z fajniejszych na Mazowszu kolarskich podjazdów. Niby tylko niecałe 30 metrów do góry, ale nieźle daje w kość. Wysiłek wynagrodzą nam jednak piękne widoki, jakie zaczną się roztaczać na kolejnych kilometrach – krągłe pagóreczki porośnięte sadami jabłkowymi i poprzecinane równiutkimi asfaltami.
Na trasie tej nie ma jednak mowy o żadnej sadowniczej monotonii. Pierwszym urozmaiceniem będzie kameralna dolina rzeki Jeziorki. Głęboko wcięta, z nienahalną wiejską zabudową oraz dającymi chłód zagajnikami i stawami rybnymi sprawa wrażenie, jakbyśmy na chwilę trafili w zupełnie inny region kraju.
Kolejny mocny podjazdy i hop, jesteśmy z powrotem wśród sadów, których ciągi przerywane będą przez mniejsze lub większe miejscowości. Z cyklu tych większych jest chociażby miasteczko Błędów. Przywita nas tu całkiem spory rynek, na którym miłośnicy architektury mogą poczuć się jak w pod samiuśkimi Tatrami. W I połowie XX wieku wybudowano tu bowiem kościół ewidentnie inspirowany architekturą zakopiańską.
Inną przerwą od sadów będzie Mogielnica. Niby niepozorna miejscowość, a jednak o bardzo bogatej historii sięgającej aż XIV wieku. Ongiś gród ten miał całkiem sporą rangę, bo leżał na głównym trakcie łączącym Kraków z Warszawą. Natomiast z kolarskiego punktu widzenia interesujące jest położenie miejscowości w dość głęboko wciętej jak na Mazowsze dolince (ponad 40 metrów), co też odczujemy we własnych nogach przy opuszczaniu miejscowości.
Jeśli zmęczyły was już nieco widoki sadów, to czeka nas chwila odpoczynku – oto bowiem kilkakrotnie zjeżdżać będziemy do rozległej doliny Pilicy, gdzie zamiast drzewek owocowych uświadczmy wilgotne lasy bagienne lub soczyście zielone łąki. Na marginesie warto wspomnieć, iż w czasach średniowiecza rzeka ta traktowana była jako granica między Mazowszem a Małopolską.
Zostawiając za plecami Pilicę, powoli kierujemy się z powrotem do Warszawy. jeżeli czujemy nieco zmęczenia w nogach, warto zatrzymać się w urokliwym Goszczynie, gdzie oprócz spożywczaków (czynnych także w niedziele) uświadczymy też cukiernię. Zajadając tu ciacho, warto sobie uświadomić, iż jeszcze przed potopem szwedzkim było to jedno z dynamiczniej rozwijających się miast Mazowsza!
Po dotarciu do dość ruchliwej drogi wojewódzkiej 729 czeka nas wyjątkowa atrakcja… zapachowa. Oto bowiem miniemy fabrykę firmy Ferrero, zatem przy sprzyjającym wietrze niechybnie poczujemy w nozdrzach przyjemny zapach Rafaello, Ferrero Rocher albo innych łakoci.
Mając już w nogach całkiem sporo kilometrów przez sady, prędzej czy później zacznie nas zastanawiać, dlaczego to właśnie tu powstało jedno z najważniejszych w Polsce (a choćby w Europie) centrów uprawy owoców. Odpowiedź czeka na nas w Małej Wsi. To właśnie tam pod koniec XVIII wieku powstał rozległy teren pałacowy, gdzie już po odzyskaniu niepodległości wprowadził się arystokrata i przedsiębiorca z Wielkopolski, niejaki Tadeusz Morawski. To właśnie on wpadł na pomysł, by zrobić tu biznes na uprawie jabłoni – na przestrzeni kolejnych dekad jego pomysł podchwyciło całkiem spore grono sąsiadów i tak mamy dziś tak rozległy obszar sadowniczy. Na marginesie warto odnotować, iż po wielu burzliwych perypetiach w pałacu tym działa w tej chwili hotel i ponoć (wg Roberta Makłowicza) całkiem wykwintna restauracja. Ale czy wpuszczają do niej w kolarskich gaciach, tego jeszcze nie sprawdzałem.
Kolejna ciekawostka czeka na nas tuż za owym pałacem. Oto naszym oczom ukaże się lasek. Ale nie byle jaki, bo rezerwat przyrody, zwany Modrzewina. Już sama nazwa zdradza, dlaczego jest ciekawy. To bowiem ponoć jednej z najbardziej wysuniętych na północ w Polsce zwartych kompleksów modrzewia – chojaka o tyle ciekawego, iż zrzucającego igły na zimę.
Gdy w okolicach Grójca dojedziemy do ekspresówki S7, to znak, iż stopniowo kończyć się będą pagórki i tereny sadownicze. Ciekawą atrakcją, która spotka nas na deser, jest Wólka Kosowska, znana w całym kraju jako zagłębie handlu azjatyckiego. Nie sposób przegapić to miejsce – nasz wzrok przykuwać będą liczne kolorowe szyldy w różnych językach, a nos pobudzą charakterystyczne zapachy tamtejszych kuchni.
Azjatyckie klimaty skończą się jednak równie gwałtownie jak się zaczęły, bo oto nagle wjedziemy w sielskie wioskowe klimaty doliny Utraty. Chwila moment, miniemy Las Sękociński i okoliczne stawy, i tak znajdziemy się w punkcie startowym.
Wujek dobra rada
- Jakość asfaltów jest generalnie dobra w porywach do bardzo dobrej, choć jest też kilka krótkich odcinków, gdzie trochę wytrzepie nam mózg.
- Ruch na trasie jest generalnie bardzo spokojny – jedyny wyjątek to krótki odcinek DW 729.
- Nie spodziewajmy się po drodze zbyt wielu punktów aprowizacyjnych. Dobrym miejscem na odpoczynek mogą być miasteczka: Błędów, Mogielnica, Goszczyn. Wszędzie tam znajdziemy sklepy otwarte również w niedziele.