Bartosz Kurek ma za sobą niezwykle intensywny rok. Pod koniec marca rozstał się z japońska ekipę Wolf Dogs Nagoya, po czym związał się z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Do Polski wrócił po sześciu latach spędzonych w zagranicznych klubach. Zanim jednak wyszedł na parkiet w nowych barwach, wraz z reprezentacją Polski sięgnął po srebrny medal olimpijski w Paryżu. W rozmowie z RMF FM podsumował najważniejsze wydarzenia z ostatnich miesięcy.
REKLAMA
Zobacz wideo Pięć brązowych medali i liczne rekordy polskich pływaków na MŚ. Trener Paweł Wołkow: Byli głodni startów
Kurek wrócił do igrzysk w Paryżu. "Przez tyle czasu zaklinaliśmy..."
Oczywiście sportowo najważniejszym wydarzeniem były dla niego igrzyska olimpijskie. W finale ekipa Nikoli Grbicia przegrała 0:3 z Francją, wcześniej zaś w dramatycznych okolicznościach ograła w półfinale USA 3:2. Kurek podkreślał jednak przede wszystkim wagę ćwierćfinału ze Słowenią (3:1). - Przełamaliśmy tę klątwę ćwierćfinału, bo teraz już możemy sobie mówić, iż to była klątwa. Przez tyle czasu zaklinaliśmy, iż nie ma nic takiego, a jednak z jakiegoś powodu przez tyle lat nie byliśmy w stanie przejść tej fazy turnieju. adekwatnie to nigdy nie przeszliśmy tej fazy turnieju. To jest ciekawe, bo choćby kiedy nasi mistrzowie zdobyli złoto, to nie było ćwierćfinału - zauważył.
Po zdobyciu medalu kibice wręcz nie mogli się naczekać powrotu Kurka na polskie parkiety. Niestety w Plus Lidze nasz atakujący nie pograł zbyt wiele. Już w połowie września przytrafiło mu się ogromne nieszczęście. W meczu z Projektem Warszawa doznał kontuzji oka, która wykluczyła go z gry na wiele tygodni. - To był niesamowicie zły zbieg okoliczności. Zawsze jednak staram się patrzeć na takie przypadki pozytywnie. Mogłem więc trochę z boku poobserwować chłopaków. Mogłem też nabrać jeszcze więcej zapału do pracy, trochę więcej głodu siatkówki - wspominał i podkreślał, iż w tej chwili z jego zdrowiem jest już w porządku.
Dwa wielkie nieszczęścia w jednym czasie. Kurek wyjaśnia: "Ponieśliśmy starty"
Jakby tego było mało, niedługo później południową Polskę nawiedziła powódź. Woda zalała także dom siatkarza Nysie. - Na szczęście nasz dom nie ucierpiał aż tak bardzo. Wiadomo, iż jakieś tam straty ponieśliśmy, ale są one nieporównywalne do tego, z czym musieli mierzyć się inni mieszkańcy Nysy i innych miast na południu kraju - przyznał Kurek.
Ważnym wydarzeniem dla rodziny Kurka był powrót do siatkówki jego żony Anny. Od tego sezonu została zawodniczką NTSK PANS Komunalnik Nysa. Już niedługo spędzi z nią pierwsze od dawna święta w Polsce. A czego sobie życzy na kolejny rok? - Chciałbym troszeczkę dystansu złapać do swojej pracy. To jest jednak kluczowe, kiedy jesteśmy w takim natłoku meczów, treningów i kiedy presja rośnie. Wydawało się, iż po igrzyskach już nie może być wyżej, ale jednak. Dla mnie powrót tutaj do naszej rodzimej ligi też niesie ze sobą jakąś dawkę stresu - podsumował.