Andrzej Gołota "nadzieją białych"! Minęło 28 lat od od pierwszej walki z Riddickiem Bowe

nabialoczerwonym.com 3 miesięcy temu
BOKS. Polski boks zawodowy, jakkolwiek dziś go nie oceniamy, być może nie rozwinąłby się w takim stopniu, gdyby nie ta pamiętna walka Andrzej Gołoty z Riddickiem Bowe. Pierwsza, bo druga odbyła się pięć miesięcy później. Obie kończyły się identycznie. Andrew, bo tak nazywali go Amerykanie, uderzał "Wielkiego tatusia" poniżej pasa i przegrywał przez dyskwalifikację. Paradoksalnie te dwa starcia dały mu miejsce w historii polskiego boksu ale i w ogóle sportu.
Andrzej Gołota (z prawej) i Riddick Bowe spotkali się 27 lat po swoich słynnych walkach. Fot. Tik Tok/riddickbowe.

Sportowy rok AD 1996

Jest lipiec 1996 roku, mam szesnaście lat i żyję sportem. Grywam z chłopakami na klepisku pod lasem, trochę pomagam w gospodarstwie, wieczorami oglądam transmisje sportowe. To był jeszcze czas przed Letnimi Igrzyskami Olimpijskimi w Atlancie. Dla naszej reprezentacyjnej piłki nożnej czas "nijaki", po słabych wynikach (m.in. 0:5 z Japonią) funkcję selekcjonera reprezentacji Polski traci Władysław Stachurski, zastępuje go Antoni Piechniczek, który do pracy z kadrą wraca po dziesięciu latach, już w nowych czasach i z innym pokoleniem piłkarzy. On też jednak w debiucie przegrywa na wyjeździe z Rosją 0:2 i to nie napawa jakimś szczególnym optymizmem. Jest lato'96, więc jeszcze nie mogę wiedzieć o tym, iż pod jego wodzą reprezentacja nie zakwalifikuje się do finałów mundialu we Francji...
Tak samo jeszcze nie mogę wiedzieć, iż polscy olimpijczycy zanotują niezły występ w Atlancie, przywiozą z nich siedemnaście medali, z czego aż pięć sami zapaśnicy. W ogóle jeszcze wtedy liczymy się w sportach walki. Na matach zapaśniczych trzy złote krążki zdobędą: Ryszard Wolny, Andrzej Wroński i Włodzimierz Zawadzki, srebrny Jacek Fafiński, brązowy Józef Tracz, złoto dołoży także judoka Paweł Nastula. Świetne to było, jeszcze nie mogłem wiedzieć, iż w XXI wieku już takiego wyniku na żadnej olimpiadzie nie powtórzymy.

Gołota, "Tygrys" i inni

Sławę zyskuje tymczasem były olimpijczyk, ale ten z Seulu z 1988 roku, osiem lat później już pięściarz zawodowy Andrzej Gołota. Od kiedy wyjechał do USA i zaczął pracować jako kierowca ciężarówki, wielu kibiców boksu znad Wisły jakby straciło zainteresowanie jego osobą. Bardziej śledzili losy czołowych wtedy polskich amatorów - Wojciecha Bartnika, Tomasza Borowskiego, Jacka Bielskiego czy jeszcze wielu innych.
W Niemczech zawodowo walczył już Dariusz "Tygrys" Michalczewski, rówieśnik Gołoty, ale to były inne czasy - mniej kanałów telewizyjnych, bez internetu, nie mówiąc już o mediach społecznościowych. Wiedzę sportową czerpało się z telewizji publicznej, gazet czy... telegazety! Nie do każdego docierały sukcesy Michalczewskiego. Zresztą, gdzieś tam polscy działacze bokserski mieli w stosunku do niego jeszcze jakąś "zadrę", po tym, jak w 1988 roku uciekł ze zgrupowania polskich pięściarzy do Republiki Federalnej Niemiec. Przyjął tamtejsze obywatelstwo, w naszym kraju - choć dziś może to mocno dziwić - dla wielu osób był "skończony". Jako Polak i sportowiec. Cóż, takie mieliśmy czasy, jeszcze bez otwartych granic.

Bójka w "Zazamczu" i ucieczka do USA

Gołota także uciekł z kraju, choć w innych okolicznościach. W 1990 roku pobił jednego z gości w lokalu "Zazamcze" we Włocławku. W obawie przed problemami z wymiarem sprawiedliwości wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie już przebywała jego żona, prawniczka Mariola. Dla wielu kibiców czas od ucieczki Gołoty do jego pierwszych pojedynków z Riddickiem Bowe, był taką czarną dziurą w pamięci, bo o zawodowych poczynaniach pięściarza za Atlantykiem też wiedziała może garstka sympatyków ringowych zmagań.
Jako amator Andrzej Gołota stoczył 114 walk, 99 wygrał, dwie zremisował i trzynaście przegrał. Reprezentował Legię Warszawa (w latach 1986-90), zdobył brązowy medal olimpijski w Seulu i taki sam w seniorskich Mistrzostwach Europy w Atenach. Oba krążki wywalczył w prestiżowej wadze ciężkiej.

Skrót walki Andrzej Gołoty w półfinale turnieju olimpijskiego w Seulu w 1988 roku.

Andrzej emigrował i w Ameryce musiał zaczynać wszystko od nowa, przez pewien czas choćby zerwał z boksem, pierwsze lata w USA nie były dla niego różami usłane. Dopiero w 1992 roku zaczął walczyć na zawodowym ringu, radził sobie coraz lepiej, choć nazwiska pierwszych rywali przeciętnego kibica (tym bardziej tego w Polsce) na pewno nie powalały na kolana. Andrew musiał cierpliwie i mozolnie budować swoją pozycję, trwało to ładnych kilka lat. Gołota zasłynął m.in. z pojedynków z Sampsonem Pouhą (w klinczu ugryzł olbrzyma w szyję, co jednak umknęło uwadze sędziego) z Danellem Nicholsonem (Polak uderzył go głową, stracił punkt, ale i tak rozstrzygnął to starcie na swoją korzyść przed czasem).

"Big daddy" dał szansę Polakowi

Po latach starań Gołota zyskiwał coraz większe uznanie, aż wreszcie dostał szansę skrzyżowania rękawic z Riddickiem Bowe, pieszczotliwie nazywanym "Big daddy" czyli "Wielki tatuś". Pochodzący z nowojorskiego Brooklynu pięściarz miał już wtedy w dorobku tytuły mistrza świata federacji WBC< WBA oraz IBF. W pierwszej połowie lat 90. należał do czołowych zawodowych bokserów wagi ciężkiej na globie. Nie było czego ukrywać, to on cieszył się mianem faworyta przed pierwszym pojedynkiem z Gołotą w słynnej Arenie Madison Square Garden w Nowym Jorku.
Dla Polonii amerykańskiej czy wiernych kibiców w kraju Andrew był "nadzieją białych". Wielu uważało to określenie na wyrost, zważywszy na to, iż dla polskiego pięściarza dopiero właśnie Bowe był rywalem z tej najwyższej półki. Ten sam Bowe, który w latach 90. wygrywał przecież ze słynnym Evanderem Hollyfieldem.

Ten dzień zmienił wiele...

Nadszedł 11 lipca 1996 roku. Ważący 114 kilogramów "Big daddy" przekonał się, iż Gołoty nie wolno jednak lekceważyć. Pojedynek ostatecznie zakontraktowano na dwanaście rund (początkowo miało być ich dziesięć) Polak od początku walki punktował Bowe'a swoim słynnym lewym prostym. Kiedy następowała wymiana ciosów, Gołota także radził sobie dobrze, podobnie w starciach w narożnikach. Riddick nie był w stanie znaleźć antidotum na przełamanie Polaka. W trzeciej rundzie, kiedy między pięściarzami doszło do ostrej wymiany, Andrew po raz pierwszy dostał od sędziego ostrzeżenie za cios poniżej pasa. Z drugiej strony trzeba podkreślić, iż Amerykanin też potrafił wychodzić z opresji, nawet, kiedy inkasował mocniejsze ciosy od Gołoty, nie padał na deski.

Skrót pierwszej walki Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe 11 lipca 1996 roku.

Budzą się "demony" Gołoty

Publiczność w Madison Square Garden emocjonowała się coraz bardziej. Polaka zaczęły jednak prześladować jego - tak to nazywam - osobiste demony. W czwartej rundzie ponownie uderzył przeciwnika poniżej pasa i stracił tym samym jeden punkt. 26-letni wówczas Gołota coraz bardziej denerwował się tym, iż nie może posłać Riddicka na deski, choć cel był w zasięgu. Nowojorczyk za każdym razem unikał jednak nokautującego ciosu, lądował na linach, groźnie kontrował i walka trwała w najlepsze.
W szóstej rundzie Polak znów bije go zbyt nisko, ponownie traci punkt. prawdopodobnie już wtedy miał świadomość, iż jeszcze jeden taki "wyczyn" i czeka go dyskwalifikacja. Niestety, taki scenariusz nastąpił na pół minuty przed końcem siódmej rundy. Gołota raz jeszcze uderza poniżej pasa i wtedy już przegrywa pojedynek przez dyskwalifikację...

Bijatyka w Madison Square Garden

Emocji nie wytrzymują kibice oraz sztab Bowe'a. Jeden z sekundantów Amerykanina, tuż po zakończeniu pojedynku dopada do Gołoty i kilka razy uderza go w głowę telefonem komórkowym! Polak broni się, wyprowadza na ślepo ciosy w kierunku atakujących go współpracowników Riddicka. Ataku serca doznał w czasie zamieszania sędziwy Lou Douva, trener Gołoty. Na szczęście nie doszło do tragedii... Bijatyka między kibicami obu pięściarzy rozpętała się na dobre na trybunach MSG, sytuację musiała dopiero opanować jednostka specjalna policji!

Ranny Gołota musiał mieć szytą skórę w części głowy, gdzie otrzymał ciosy telefonem. Można powiedzieć - takie rzeczy tylko w Ameryce! Polak, mimo przegranej, zyskał sławę i popularność - zarówno w USA jak i w ojczyźnie. Kibice przypomnieli sobie o pięściarzu, który musiał uciekać za ocean po zdarzeniu we Włocławku, jego historią interesowali się kolejni dziennikarze. Ten dzień, 11 lipca 1996 roku, dał Andrzejowi przepustkę na prawdziwe zawodowe ringi, nie podrzędne, mniej znaczące gale.

Boks zawodowy w Polsce zaczął się od Gołoty

Dziś, z perspektywy 28 lat, można przyznać, iż to był szczególny dzień chyba także dla nieistniejącego jeszcze wtedy boksu zawodowego w Polsce. Gdyby nie pierwsze i potem drugie starcie Gołoty z Bowem (w grudniu tego samego roku), w Polsce pewnie znacznie mniej chłopaków (a później i dziewczyn) zainteresowałoby się zawodowym pięściarstwem, prawdopodobnie nie doszłoby do organizacji pierwszych zawodowych gal w naszym kraju, nie byłoby tej otoczki. Śmiem twierdzić, iż być może gdyby nie tamte starcia sprzed 28 lat, nie pojawiłoby się też MMA, gale KSW i tym podobne imprezy. Ich poziom sportowy to już osobny temat, ale akurat to niego Gołota ma niewielki wpływ.
Zobaczcie! Spotkanie Gołota - Bowe po latach (listopad 2023).
@riddickbowe_ Me and Andrew Golata 2 great fights between us 🥊👊🏾💯 #boxing🥊 #sports #🥊 #fyp #foryou #riddickbowe #bigdaddy #boxing #fight #ufc #mma #andrewgolota ♬ original sound - Riddick Bowe
Dla mnie i ówczesnej młodzieży Andrzej (Andrew) był idolem, gościem, który wkroczył na wielki ring, dotąd zarezerwowany głównie tylko dla czarnoskórych, facetem, łamiącym pewne sportowe bariery. Tak było. Druga porażka z Riddickiem, o zgrozo także przez dyskwalifikację z powodu ciosu poniżej pasa, paradoksalnie przysporzyła Polakowi jeszcze większą sławę. Czegoś podobnego nie doświadczył chyba żaden polski sportowiec.

Tego nikt mu nie odbierze

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak potoczą się późniejsze losy Gołoty w ringu, jak wielki zawód niejednokrotnie sprawi kibicom, iż dojdzie do sytuacji, kiedy będzie też wyśmiewany i wyszydzany czy też stanie się bohaterem kabaretowego skeczu (autorstwa Marcina Dańca). Przegrane walki z Lennoxem Lewisem, Mikiem Tysonem, Michaelem Grantem czy Lamonem Brewsterem to już temat na kolejne opowieści. Andrzej nie poradził sobie z tymi swoimi ringowymi demonami, ale tego, co zrobił dla polskiego boksu, szczególnie zawodowego, nikt mu już nie odbierze.
PIOTR STAŃCZAK

POLECAM:
  • Legendarny wojownik przekazał rękawice na licytację. Celem jest pomoc dla weteranów!
  • Stanisław Krzesiński, słynny trener polskich zapaśników obezwładnił terrorystę! To było 40 lat temu
  • Fabian Urbański ze Szczecina pierwszym Polakiem z tytułem Mistrza Świata Kadetów!
  • Rafał Kubacki, mistrz świata w judo o walce z bykiem na planie "Quo vadis": Opatrzność czuwała!
Idź do oryginalnego materiału