W debiutanckim sezonie w Eurolidze – najważniejszych rozgrywkach Starego Kontynentu, które stają się konkurencyjne dla NBA – paryżanie zachwycają. Seria 10 zwycięstw z rzędu, 11 wygranych w pierwszych 14 meczach, zwycięstwa nad Barceloną, Olympiakosem czy Anadolu Efesem – to wynik wręcz kosmiczny.
REKLAMA
Zobacz wideo Roman Kosecki żartuje z Roberta Lewandowskiego: No trudno Robert, trudno
Przez chwilę byli choćby liderem, a dziś – po 22 meczach sezonu regularnego – wciąż są w najlepszej piątce stawki. Do tego paryżanie są zespołem, na który nikt z potentatów nie będzie chciał wpaść w play-off. – Nasz sufit nie istnieje – mówi trener Tiago Splitter.
Drużyna ze stolicy Francji nie tylko zwycięża, ale gra przy tym bezczelnie widowiskową koszykówkę. Jej mecze przyciągają tłumy. Dostać bilet do ośmiotysięcznej Adidas Areny graniczy z cudem. Na trybunach tu bywają były piłkarz Lilian Thuram, aktor Omar Sy, czy najpopularniejszy we Francji youtuber Mister V. "Na koszykarski Paryż zrobiła się moda" – pisze "Le Parisien", dodając, iż celebryci przed meczem rozmawiają z koszykarzami, przybijają piątki i żartują. "Na meczach piłkarskiego Paris Saint-Germain to niemożliwe" – dodaje francuski dziennik.
Ani drużyny, ani graczy, ani hali
Aż trudno uwierzyć, iż do niedawna Paryż był koszykarską pustynią. Zgadza się – to pod Wieżą Eiffla odbywa się coroczny Quai 54, czyli najważniejszy streetballowy turniej pod patronatem Michaela Jordana. To pod Paryżem, w Levallois-Perret, grają Metropolitans, którzy w 2019 r. wchłonęli Paris Basket Racing – potęgę lat 50., która zniknęła jednak z koszykarskiej mapy w 2007 r. Ale sam Paryż – mimo setek boisk do gry ulicznej – był pustkowiem, jeżeli chodzi o profesjonalne drużyny. Aż do 2018 r.
Żeby w stolicy Francji zbudować poważną koszykówkę, musiało się spotkać dwóch Amerykanów – Eric Schwarz oraz David Kahn. Pierwszy z nich – nowojorski biznesmen i inwestor, mający za sobą lata pracy na Wall Street – przyniósł pieniądze i pasję. Drugi – pochodzący z Oregonu były dziennikarz, a przede wszystkim prezydent klubu z NBA Minnesota Timberwolves – oprócz tego wniósł też know-how.
– Założyć drużynę w Europie było czymś, o czym myślałem od dekad – mówi Kahn w dokumencie na Euroleague TV. Materiał nazywa się "No team, no players, no arena", czyli "Ani drużyny, ani graczy, ani hali".
Nie ma w tym tytule cienia przesady. Gdy w kwietniu 2018 r. Schwarz i Kahn zapłacili 50 tys. dol. za drugoligową licencję, nie mieli nic – oprócz wielkich planów. Obaj od początku przyznawali, iż chcą zrobić na drużynie biznes, a jej celem jest awans do Euroligi.
Czytaj także:
Skandal na Pucharze Świata. Trener nie wytrzymał i uderzył w FIS
Ale na początku nie mieli niczego. – Na nasz pierwszy mecz przyszło siedem osób. Nikt o nas nie wiedział – wspomina Kahn. Znany on jest ze stoickiego spokoju. Kiedy w zeszłym sezonie Paris Basketball wygrali rozgrywki Eurocup, drugie w hierarchii po Eurolidze, Kahnowi nie drgnęła choćby powieka. – Nie jestem z tych, którzy skaczą i się cieszą. Napawałem się tym, iż radują się inni – mówił.
Paryżanie wzięli Eurocup szturmem – do finału zanotowali 21 zwycięstw i jedną porażkę, wygrywając 15 meczów z rzędu. W finale dołożyli 22. wygraną. Najważniejszą, bo dającą trofeum, ale także bilet do ziemi obiecanej – czyli do Euroligi.
Z realizacją swojego celu Schwarz i Kahn uwinęli się w pięć lat. Paryżanie w okresie 2018-19 zadebiutowali w Pro B, czyli na drugim poziomie rozgrywek, kupując wcześniej licencję od HTV Basket za 50 tys. euro i spłatę jego długów. W 2021 r. byli już w elicie. A w ostatnim sezonie, po trzech latach w Pro A, zdobyli wicemistrzostwo (po finałowym boju z doświadczonym i okropnie bogatym Monaco) i prestiżowy Leaders Cup. Dodajmy – po drodze wygrywając aż 25 meczów z rzędu.
"Koszykarski mastermind" i boiskowy mikrus
Jak doszło do tego, iż Paryż tak gwałtownie wdrapał się na szczyt? Właściciele we właściwym momencie powierzyli drużynę osobie, o której niedługo usłyszy koszykarski świat. W zasadzie to już się dzieje. Chodzi o fińskiego trenera młodego pokolenia – 42-letniego Tuomasa Iisalo.
Renomowany serwis Basket News pisze o nim, iż to coach, który "naprawi koszykówkę" i "odkrył kody" w grze. Inni specjaliści mówią o nim, iż to "geniusz" i "koszykarski mastermind". Faktem jest, iż czego się do tej pory nie dotknął, zamieniał to w złoto.
Jego pierwszym klubem na wysokim poziomie byli niemieccy Crailsheim Merlins. To tam szlifował swoje rewolucyjne i genialne w prostocie pomysły, oraz… poznał T.J.-a Shortsa. Ale o tym za chwilę.
Iisalo nie tylko wprowadził ekipę z Crailsheim do Bundesligi, ale też pierwszy raz w historii pomógł jej dostać się do play-off. Kolejnym krokiem był Telekom Baskets Bonn, z którym dwukrotnie zdobył statuetkę Trenera Roku, doszedł do finału ligi, oraz przede wszystkim wygrał Ligę Mistrzów w 2023 r.
Wtedy dostał ofertę z Paryża. Pierwszym jego krokiem było sprowadzenie T.J.-a Shortsa oraz pięciu innych graczy Telekomu. Nie dlatego, iż byli gwiazdami, ale dlatego, iż rozumieli jego trenerską ideę.
Gdyby ją opisać w telegraficznym skrócie, napisalibyśmy – chaos. Gdyby słuchał tego trener Iisalo, sam doprecyzowałby, iż chodzi o chaos kontrolowany. Chaos, dzięki którego rewolucjonizuje koszykówkę.
Filozofia, która przynosi Finowi sukcesy, jest piękna w swej prostocie – chodzi o jeszcze większe przyspieszenie gry. Pod jego wodzą Paris Basketball potrafili trafić do kosza – i to po straconych punktach, czyli biegnąc przez cały parkiet – w cztery sekundy.
Koszykarscy puryści, którzy narzekają na bieganinę i szalone rzucanie za trzy w dzisiejszej NBA, pewnie łapią się teraz za głowy. Ale spokojnie – Iisalo nie chodzi tylko o tempo. On chce, żeby jego koszykarze wykonywali przygotowane zagrywki, ale dwa razy szybciej od rywali.
– To może wygląda jak chaos, ale on jest zorganizowany. Wiemy, co robimy. Drużyna, która lepiej odnajdzie się w chaosie, wygra – mówi jego sukcesor w Paryżu Tiago Splitter. Szybkie ścięcia do kosza, udawane zasłony, szukanie słabych stron po stronie rywala – to w teorii brzmi banalnie, ale Iisalo i Splitter opanowali tę taktykę do perfekcji. Dowody? Iisalo, który po zdobyciu z Paris Basketball trofeum w Eurocup odszedł do NBA i jest dziś asystentem w Memphis Grizzlies. Odpowiada za atak "Niedźwiadków". I z najgorszej pod tym względem drużyny, uczynił ją czwartą najlepszą w całej lidze.
Czytaj także:
O 13:18 nadeszły wieści od Igi Świątek. Polka przerwała milczenie
Dowodem są także estetyczne doznania z oglądania Paris Basketball. Gracze, którzy do tej pory byli solidnymi koszykarzami, ale z pewnością nie gwiazdami, dziś tworzą najciekawszą drużynę w Europie. I biją rekordy. W meczu z Albą Berlin oddali aż 52 rzuty za trzy. 20 z nich trafili i oczywiście wygrali.
Wyjątkiem w Paryżu jest T.J. Shorts, o którym mówi się, iż ma szansę na statuetkę MVP Euroligi – czyli nagrodę dla najbardziej wartościowego gracza. 30-letni Amerykanin zdobywa średnio 18,4 punktu, a do tego dokłada ponad siedem asyst, osiągając ponad 50 proc. skuteczności za dwa i 43 proc. za trzy.
A to wszystko mając 175 cm w kapeluszu. – Od zawsze noszę na koszulce numer "0", bo to pułap, z którego startowałem. Kiedy skończyłem liceum, miałem zero propozycji stypendium od szkół wyższych. Numer na koszulce przypomina mi, jak wysoko zaszedłem – mówi dziś Shorts.
Kieszonkowy Amerykanin może powiedzieć o sobie, iż jest koszykarskim synem Iisalo. Był z nim w Crailsheim, Bonn i Paryżu. I pod wodzą tego trenera zgarnia wszystkie indywidualne nagrody - był już MVP Bundesligi, MVP Ligi Mistrzów, MVP Eurocup, a dziś jest kandydatem do MVP Euroligi.
Co ciekawe, po debiutanckim sezonie 2019-20 w łotewskim Ventspils T.J. Shorts był proponowany polskim klubom. Ale żaden na zatrudnienie filigranowego rozgrywającego się nie zdecydował. Reszta jest historią.
Shorts jest taki sam, jak drużyna z Paryża – wymykający się stereotypom. Koszykarze ze stolicy Francji przed meczami nie czekają w skupieniu na pierwszą syrenę. Przeciwnie – wspólnie tańczą (dosłownie), rapują, wygłupiają się. – Chemia jest wszystkim – tłumaczy krótko T.J. Shorts.
PSG powinno przyjść tu po nauki
Drugą gwiazdą Paryża jest Nadir Hifi. To 22-latek, który jest wcieleniem filozofii Iisalo i Splittera. To on trafił decydującą trójkę w finale Eurocup przeciwko innej francuskiej drużynie Bourg. – Urodziłem się, aby trafiać takie rzuty – mówił buńczucznie.
Wracając do trenera – właściciele ekipy z Paryża znów nie pomylili się, szukając następcy dla Iisalo. Brazylijczyk Tiago Splitter – mistrz NBA w barwach San Antonio Spurs i stawiający pierwsze kroki w nowej roli czeladnik Gregga Popovicha oraz Steve'a Kerra – to wybór idealny. Jego idee fix też jest chaos.
Paris Basketball to dziś najbardziej seksowna drużyna w Europie, ale – jak przystało na świetnie zaplanowany startup – wcale nie wydaje kroci. Zupełnie inaczej niż sąsiedzi-futboliści z PSG. Napisać, iż rządzący klubem z Parc de Princes Katarczycy wydają majątek, to nie napisać nic. Zainwestowane miliardy tymczasem idą w błoto – nie przyniosły do tej pory choćby upragnionego triumfu w Lidze Mistrzów.
Czytaj także:
Flick podjął decyzję w sprawie Szczęsnego na mecz Ligi Mistrzów
Tymczasem serwis Basket Europe opublikował niedawno budżet klubu ze stolicy Francji. To 18 mln euro, z czego nieco ponad pięć idzie na pensje graczy i trenerów. Najwięcej – 450 tys. dol. rocznie – zarabiają T.J. Shorts, Maodo Lo i Kevarrius Hayes. Dla porównania – Sasza Vezenkow w Olympiakosie Pireus zarabia ponad 4 mln dol., Shane Larkin w Anadolu Efesie Stambuł zgarnia 3,75 mln euro, a Kevin Punter w Barcelonie – 2,6 mln dol.
Domyślacie się finiszu tego tekstu – Paryż pokonał te wszystkie trzy ekipy. I nie chce się zatrzymywać.