Choć Oklahoma City Thunder byli wielkimi faworytami do zwycięstwa w finałach NBA, to zawodnicy Indiana Pacers jako pierwsi zaznaczyli swoją obecność. Ekipa prowadzona przez Ricka Carlisle'a wygrała pierwszy mecz serii, potem trzeci i wydawała się być na dobrej drodze do zdobycia pierwszego mistrzostwa w swojej 50-letniej historii w najlepszej lidze świata. Jak się jednak okazało: drużyna z Konferencji Zachodniej nie zamierzała się łatwo poddać.
REKLAMA
Zobacz wideo Kosecki: Patrząc na poziom polskiej piłki głupio mi się nazywać piłkarzem
Oklahoma City Thunder - Indiana Pacers
Thunder wyszarpali czwarty mecz Finałów, mimo tego, iż grali na wyjeździe i przed czwartą kwartą przegrywali siedmioma oczkami. To był pokaz charakteru godny najlepszej drużyny sezonu zasadniczego NBA. Znakomicie spisał się wówczas Shai Gilgeous-Alexander - który nie zawiódł również dzisiaj w nocy. Tym razem największym bohaterem w ekipie "Grzmotów" był jednak ktoś inny. 24-letni Jalen Williams rozegrał być może swoje najlepsze spotkanie w karierze.
ZOBACZ TEŻ: Co za finał w NBA! Bohater był tylko jeden. Szalona końcówka
Aktywny był już od pierwszej kwarty. Zanotował w niej 6 punktów oraz 3 asysty, a z czasem się tylko rozkręcał, podobnie zresztą jak cały zespół Thunder. Gospodarze poniedziałkowego spotkania do przerwy prowadzili 59:45. Mając jednak w pamięci liczne "powroty", jakie w ostatnich dwóch miesiącach zanotowali Pacers, zawodnicy Marka Daigneaulta zdecydowanie nie mogli być pewni swego.
Otrzymali od przeciwników jednak dość spory prezent. Bo dawno nie oglądaliśmy tak słabego spotkania ich największej gwiazdy, czyli Tyrese'a Haliburtona. Mistrz olimpijski z Paryża od czasu do czasu notuje spokojniejsze występy, w których pozwala na ciągnięcie ofensywy swoim kolegom z zespołu. Ale statystyki rzędu 4 punktów, 6 zbiórek i 7 asyst w finałach NBA mu po prostu nie przystoją. Dość powiedzieć, iż 25-latek nie trafił żadnego rzutu z gry! Trafiał wyłącznie z linii rzutów osobistych.
Mimo fatalnej postawy Haliburtona Pacers w drugiej połowie nie złożyli broni, zmniejszając stratę do jednocyfrowej liczby oczek, ale nie grali w ataku tak dobrze, jak nas do tego przyzwyczaili. No i przede wszystkim: nie mieli w składzie Williamsa. Ten dalej robił, co chciał, zdobywając punkty na różne sposoby - czy to wjazdami pod kosz, czy to rzutami za trzy, czy to choćby rzutami z odchylenia w stylu Michaela Jordana. Z czasem stało się jasne, iż Thunder tego meczu nie przegrają.
W tym miejscu warto podkreślić, iż wspomniany 24-latek nie był w tegorocznym play-offs bezbłędny. W trakcie półfinałów konferencji zachodniej z Denver Nuggets grał na zaledwie 37.5 procentach skuteczności. Teraz już nikt tego jednak nie pamięta, bo w najważniejszych meczach kariery Williams daje radę. A Thunder są już tylko jedno zwycięstwo od upragnionego mistrzostwa NBA.
Oklahoma City Thunder - Indiana Pacers 120:109 (32:22, 27:23, 28:34, 33:30)
Thunder: Williams 40, Gilgeous-Alexander 31, Wiggins 14, Wallace 11, Dort 9, Holmgren 9, Hartenstein 4, Caruso 2.
Pacers: Siakam 28, McConnell 18, Nesmith 14, Turner 13, Toppin 12, Mathurin 7, Nembhard 7, Bradley 4, Haliburton 4, Furphy 2.