Szczucie jednych na drugich, afery i skandale, kłamstwa i półprawdy, przecieki i podszepty, dziesiątki wersji jednej historii, żadnych faktycznych wyjaśnień, tanie chwyty pod publiczkę i ostra walka o przywództwo - to nie podsumowanie kampanii prezydenckiej, a czerwcowego zgrupowania reprezentacji Polski, które przecież powinno być od tej politycznej młócki odskocznią. Ludzie mieli obejrzeć meczyk z Mołdawią, później drugi z Finlandią i nieco odetchnąć. Tymczasem wszystko, co w polityce najgorsze, zainfekowało też polską piłkę. W prezydenckiej kampanii padło choćby zdanie, które doskonale maluje też obraz po tym zgrupowaniu: "Nie tylko nie ma światełka w tunelu, nie ma choćby tunelu".
REKLAMA
Karykaturalne zgrupowanie. Polska piłka do kwadratu
To zgrupowanie pokazało całą polską piłkę w karykaturalnym ujęciu. Postaci, które wystąpiły na nim w rolach głównych, zachowywały się wręcz, jakby były celowo przerysowane. Michał Probierz był więc Michałem Probierzem do kwadratu - znalazł wroga już nie w pierwszym lepszym ligowcu, ale w Robercie Lewandowskim, odpalił bombę dwa dni przed najważniejszym meczem eliminacji, skonfliktował się z najlepszym strzelcem w dziejach reprezentacji i doprowadził do jego rezygnacji z gry dla kadry, następnie przewiesił opaskę na ramię Piotra Zielińskiego, który i tak w tym meczu nie zagrał, a na koniec - już po porażce z Finlandią - szedł w zaparte i stwierdził, iż była to dobra decyzja.
Robert Lewandowski też był Robertem Lewandowskim do kwadratu - w końcu tak zmęczył się całym tym bałaganem wokół kadry, iż postanowił nie zaciskać dłużej zębów, nie tłumaczyć się za innych, nie utyskiwać więcej na trenerów i kolegów, tylko w ogóle nie przylatywać na to zgrupowanie. Ale komunikacyjnie rozegrał to wszystko tak, iż nagle musiał wsiadać w prywatny odrzutowiec, by na pożegnalnym meczu Kamila Grosickiego ratować własny wizerunek. A gdy dwa dni później Probierz odebrał mu opaskę, udzielił wywiadu Sportowym Faktom, w którym najwyraźniej ponaciągał pewne fakty korzystanie dla siebie. Mówił choćby, iż PZPN już chwilę po jego rozmowie z selekcjonerem opublikował oficjalny komunikat o odebraniu mu opaski. Tymczasem w wersji Probierza, który niemal podzielił się na konferencji prasowej billingami swoich połączeń i rzucał dokładnymi godzinami, rozmowy były dwie, dzieliła je niemal godzina, a Lewandowski na koniec proponował jeszcze, by przestawić tę historię tak, iż to on z opaski zrezygnował, a nie został jej pozbawiony. I raczej nie podawał wtedy ręki federacji, tylko próbował uniknąć poniżenia.
Cezary Kulesza też był Cezarym Kuleszą do kwadratu, więc gdy wszystko w jego firmie płonęło, a selekcjoner szarpał się z kapitanem, najpierw to przemilczał, a później - zaczepiony pod hotelem przez dziennikarzy - jak zwykle stwierdził, iż nie zna szczegółów rozmowy Probierza z Lewandowskim i nie miał jeszcze okazji spotkać się z selekcjonerem, bo są w Helsinkach w dwóch różnych hotelach. Na koniec napisał w oświadczeniu, iż nigdy nie ingeruje w decyzje trenerskie. Co z tego, iż selekcjoner biegał z kanistrem benzyny i wywoływał gigantyczny wizerunkowy i sportowy pożar - on się nie wtrąca, i już. Największa gwiazda reprezentacji, jej absolutna legenda i bezsprzecznie najlepszy zawodnik w ostatnich latach, za pomocą którego federacja zarabia pieniądze, rezygnuje z gry, dopóki nie zmieni się selekcjoner? Prezes w to wszystko nie ingeruje. Człowiek z zasadami. Co więc adekwatnie robi?
No i na koniec - reprezentanci Polski, tak pewni siebie, charakterni, zawsze robiący wszystko dla dobra drużyny, którzy długo byli na tym zgrupowaniu tylko tłem. Gdy w końcu wyszli na scenę, zostali opędzlowani przez Finów, którzy z ostatnich dziesięciu meczów przegrali siedem. Jakoś nie wzięli odpowiedzialności, chociaż zawsze na zgrupowaniach bez Lewandowskiego powtarzają, iż za chwilę ją wezmą. A później oni też okazali się reprezentantami do kwadratu. Często po porażkach przechodzili przez mixed zonę, w której zobowiązani są krótko porozmawiać z dziennikarzami, z naciągniętymi na głowy kapturami albo ze wzrokiem wbitym w podłogę. Ale w Helsinkach w ogóle się w niej nie pojawili. Wyszli innym wyjściem. Kapitanowie. Nie chodzi o dziennikarzy - im choćby mogło to być na rękę, bo szybciej pojechali do hotelu. Chodzi o kibiców, którzy chcieli przeczytać i wysłuchać, co mają do powiedzenia po tak tragicznym zgrupowaniu. Przed kamerami TVP wcześniej stanęli tylko Jan Bednarek, rozprawiający o podzielonym narodzie i wyrażający przekonanie, iż gorzej już być nie może, Jakub Kiwior, który drżącym głosem tłumaczył, co by było gdyby, a także Jakub Moder, który przyznał, iż chryja rozpętana przed meczem jednak miała na nich wpływ.
Reprezentacji na zgrupowaniu z dwoma meczami udało się ponieść jakieś dziesięć porażek
Piękna była też ta plotka, według której Robert Lewandowski po jednym ze słabych poprzednich meczów usłyszał, jak selekcjoner przekonuje, iż reprezentacja robi drobne postępy, więc w autobusie poczęstował go piosenką Sylwii Grzeszczak, w której śpiewa, by cieszyć się z małych rzeczy. Nieważne nawet, czy Probierza faktycznie to dotknęło, czy - jak twierdzi on sam - nie miał z tym żadnego problemu, bo lubi polską muzykę. Najważniejsze, iż piosenka, która obśmiewała marcowe zgrupowanie, po czerwcowym jest już niewystarczająca. Nie ma bowiem choćby małych rzeczy, które się udały i mogłyby popchnąć kadrę naprzód. Ani na boisku, ani w szatni, ani w gabinetach. Na zgrupowaniu z dwoma meczami udało się reprezentacji ponieść jakieś dziesięć porażek.
Kompromitacja jest wielopoziomowa. Porażki na boisku przeplatały się z porażkami wizerunkowymi, komunikacyjnymi, zarządczymi i strategicznymi. Jak w ogóle Michał Probierz wpadł na pomysł, by pozbawić Lewandowskiego opaski dwa dni przed kluczowym meczem eliminacji? Sam tego nie wytłumaczył, a jedynie powtarzał, iż był to moment najlepszy. Nie przemyślał, jakie zrodzi to konsekwencje i jak wielką wywoła burzę? A może właśnie szukał takiego wstrząsu? Może widział w tym ten reset, o którym po meczu mówił Bednarek? W każdym razie - nie wyszło. Bomba, którą zdetonował, wybuchła mu tuż za plecami. Kibice są na niego wściekli, co wyrażali podczas meczu skandowaniem wulgarnych haseł, a piłkarze - co z jego perspektywy jeszcze gorsze - po konferencji prasowej, oglądanej zresztą namiętnie w każdym hotelowym pokoju, poczuli się niesprawiedliwe wciągnięci w nieswoją rozgrywkę. Chodziło o to, iż na spotkaniu z dziennikarzami Probierz kilkukrotnie zaznaczył, iż przed odebraniem Lewandowskiemu opaski rozmawiał o tym z różnymi piłkarzami, a następnie "Przegląd Sportowy" napisał konkretnie, iż chodziło o zawodników z rady drużyny. Późnym wieczorem zawodnicy wędrowali więc po pokojach i w końcu dotarli też do pokoju selekcjonera, by domagać się sprostowania. Probierz dzwonił więc do dziennikarza "Przeglądu", a PZPN po godz. 23 publikował kolejne oświadczenie. Kto myślał wtedy o taktyce i przygotowaniu do meczu? Faktycznie, moment na podjęcie takiej decyzji, był wręcz kapitalny.
Ale to i tak nie usprawiedliwia porażki z Finlandią, 69. drużyną w rankingu FIFA, która dopiero co z kompletem sześciu porażek spadła do dywizji C Ligi Narodów. To był 21. mecz Probierza w roli selekcjonera, a nie widać choćby drobnego postępu. Ba! Rok temu reprezentacja grała w piłkę lepiej niż dziś, mimo iż naprzeciwko miała znacznie silniejszych rywali. Przecież Finowie schodzili na przerwę, mając 60 proc. posiadania piłki i ocierali się o swój rekordowy wynik. Gdzie więc ta proaktywność, o której Probierz rozprawiał przed zeszłorocznym Euro? Gdzie ta ofensywna gra? To żałosne, iż bronią Polaków na mecz z tak kiepskim rywalem były dalekie wrzuty z autu, niezbyt dokładne dośrodkowania i modlitwa do Nikoli Zalewskiego, by wymyślił coś innego. Nie ma więc zapowiadanej zmiany w stylu gry, nie ma zapowiadanego odmłodzenia kadry, nie ma też w tej drużynie charakteru i sportowej postawy, która każe zareagować na otrzymany znienacka cios. Polacy po stracie bramki długo nie mogli się otrząsnąć. Nie ma więc sensu tracić więcej czasu.
"Czarek, ty nie jesteś prezydent, żeby cię ludzie musieli lubić. My cię wybieramy"
Jeden z moich znajomych, zaglądający do futbolowego światka z doskoku, najczęściej przy okazji reprezentacyjnej przerwy, przyglądając się temu całemu zamieszaniu, całkiem zdroworozsądkowo zapytał, dlaczego w tej sytuacji nikt nie pogoni Kuleszy. Przecież to on wybrał Probierza na selekcjonera. Przecież to on rzekomo nie wtrącał się, gdy Probierz zechciał pozbawić Lewandowskiego funkcji kapitana. Przecież ocena jego kadencji wśród kibiców i ekspertów jest fatalna. Przecież jego rządy kojarzą się głównie z aferami i biesiadowo-wizerunkowymi wpadkami. Przecież piłkarze też mają do niego całą listę zarzutów, którą blisko dwa lata temu wyartykułował - z zaciągniętym i tak hamulcem - Lewandowski. Przecież niezadowolonych z tego, jak kieruje federacją, jest również wielu prezesów i działaczy. Przecież oni też wielokrotnie czuli zażenowanie, obserwując to wszystko z boku.
Ale Cezary Kulesza nie tylko wciąż jest prezesem PZPN. Będzie nim jeszcze przez cztery lata, bo do wyborów, które odbędą się pod koniec czerwca, zgłosił się tylko on. I może to jest praprzyczyna tego całego upadku. Jeden z najbliższych współpracowników prezesa zwykł przecież pocieszać go w chwilach kryzysu: "Czarek, ty nie jesteś prezydent, żeby cię ludzie musieli lubić. My cię wybieramy". Gorzkie, smutne, ale prawdziwe, bo prezesa nie wybiera się w wyborach powszechnych. Baronowie, prezesi i rozmaici działacze robią to we własnym gronie. A jest to grono, które w znakomitej większości ponad dobro polskiej piłki, stawia dobro własne. Zajęcia stołka jest celem nadrzędnym, pozwalającym znosić wszelkie upokorzenia i - jak się okazało - uniemożlwiającym choćby zawiązanie opozycji i wystawienie jakiegokolwiek kontrkandydata. To dopiero porażka! Ale kto mówi dziś, iż po takim zgrupowaniu rywal Kuleszy miałby prostą drogę do wygranej, zwyczajnie nie zna tego środowiska. Tamtejsze układy i sojusze, scementowane obietnicami prezesa, przetrwają niemal każdy huragan. A to, co dzieje się na boisku, zwykle nie jest choćby wiaterkiem.
I właśnie dlatego dotarliśmy w polskiej piłce do tego momentu, w którym niemal wszyscy zgadzają się, iż dłuższe trwanie z Michałem Probierzem jako selekcjonerem kompletnie nie ma sensu. choćby dotychczasowym zwolennikom selekcjonera trudno znaleźć jakiekolwiek argumenty "za". Ale jednocześnie nikt nie ma przekonania, iż Probierz, choć został wezwany przez prezesa na dywanik, faktycznie zostanie zwolniony. Istnieje bowiem jeden, ale niepodważalny argument, który może go ocalić: otóż Kulesza zna go kopę lat i lubi. Dokładnie z tych samych powodów w ogóle nominował go przecież selekcjonerem. A presja w mediach? Niezadowolenie kibiców? Niosące się po stadionie w Helsinkach "Je*** PZPN"? Nie jest prezydentem, żeby go wszyscy lubili. I nie zapominajmy: jeżeli choćby tę kadencję zakończy zwolnieniem selekcjonera, to kolejną rozpocznie poszukiwaniem nowego. I to nie jest dobra wiadomość.