Maja Chwalińska w Meridzie była na najlepszej drodze do dokonania rzeczy przełomowej. Efektownie pokonała w eliminacjach turnieju WTA 250 Marię Kononową 6:2, 6:0, w drugiej rundzie prowadziła z Amerykanką Sophie Chang 6:0, 5:2 i miała piłkę meczową. Na awans do głównej drabinki, pierwszy raz po 15 miesiącach. I wtedy nagle... lunęło. Przypomniały się sceny sprzed roku z oddalonego o 300 km Cancun, także na Jukatanie. A gdy organizatorzy po przerwie wysuszyli kort, znów lunęło. Na wygranie tej jednej piłki Polka wciąż więc czeka.