121. minuta El Clasico i Szczęsny robi coś takiego. "35 lat"

8 godzin temu
Łatwo nie było, ale Wojciech Szczęsny i FC Barcelona zdobyli drugie w tym sezonie trofeum. Dla takich meczów, jak ten z Realem Madryt, zawraca się z emerytury i odstawia leżak. To sedno bycia piłkarzem: Klasyk, wielka rywalizacja, jupitery, zwroty akcji, kontrowersje, dogrywka, zmęczenie, piękne gole, wspaniałe interwencje, wielka radość. I jeszcze ten sprawdzian w ostatniej minucie.
121. minuta, ostatni zryw Realu Madryt, akcja lewą stroną, zagranie z głębi pola za plecy obrońców Barcelony, prosto do rozpędzonego Kyliana Mbappe. Wojciech Szczęsny wybiega przed pole karne, pierwszy dopada do piłki i wybija ją w trybuny. Uff, można odetchnąć - jego zespołowi nic już się nie stanie, utrzyma wyszarpane w ostatniej chwili prowadzenie 3:2. W kluczowym momencie zadziałało więc to, co polski bramkarz w bólach wypracowywał, gdy na początku roku wskakiwał do bramki Barcelony. Gra z tak wysoko ustawionymi obrońcami i konieczność wychodzenia daleko przed bramkę w pierwszych meczach sprawiały mu problemy, a Barcelona płaciła za to czerwonymi kartkami, kraksami, rzutami karnymi i traconymi golami. Dość powiedzieć, iż ostatnie takie spotkanie Szczęsnego z Mbappe w finale Superpucharu skończyło się faulem Polaka i osłabieniem Barcelony. Ale Hansi Flick choćby wtedy nie marudził. Od początku wliczał te błędy w koszty i przygotowywał Szczęsnego na najważniejsze mecze. W sobotę kilkukrotnie mógł pomyśleć: było warto.

REKLAMA







Zobacz wideo



Od emeryta do zwycięzcy. Hiszpanie zachwyceni historią Szczęsnego
"El Pais" jeszcze przed spotkaniem z Realem wypchnęło Szczęsnego na pierwszy plan i zachwycało się jego historią - uniwersalną opowieścią o tym, jak nieprzewidywalne jest życie, jak szczodrze rozdaje drugie szanse i jak ważne bywa znalezienie się we adekwatnym miejscu we adekwatnym czasie. Szczęsny był już przecież na emeryturze - zmęczony i nasycony futbolem, może i nie do końca zadowolony ze sposobu, w jaki zakończył karierę w Juventusie, ale jednocześnie tak spragniony odpoczynku i chwil z rodziną, iż nie rozpamiętywał tego przy każdej okazji. Smakował życie. Gdy zadzwonił telefon z Barcelony, był z synem na polu golfowym w Marbelli. I umówmy się: nie mógł przypuszczać, iż to, co wieczorem żyło jako internetowy żart, bawiący głównie polskich kibiców i dziennikarzy, którzy widząc kontuzję Marca-Andre ter Stegena, od razu napisali, iż zaraz Lewandowski zadzwoni do Szczęsnego i wezwie go na pomoc, już kilka dni później stanie się rzeczywistością. Dalej hiszpański dziennik ekscytuje się drogą polskiego bramkarza - "od emeryta do półfinalisty Ligi Mistrzów (a może choćby zwycięzcy), od emeryta do lidera LaLiga (a może choćby zwycięzcy), od emeryta do finalisty Pucharu Króla (a może choćby zwycięzcy)". W tym przypadku wiemy już na pewno - od emeryta do zwycięzcy.


Hiszpanie widzą w nim zupełnie nieoczekiwanego bohatera tego sezonu, który nagle zastąpił w bramce kontuzjowanego kapitana zespołu i przez ponad dwadzieścia meczów nie zszedł z boiska pokonany. Doceniają jego spokój, normalność na co dzień i szczerość w wywiadach. Nie przeoczyli, iż najpierw cierpliwie czekał na szansę, później potrafił zażartować z własnych błędów, aż w końcu popełniał ich coraz mniej i w najważniejszych meczach - jak z Benfiką w Lidze Mistrzów - ratował swój zespół. Kibice i dziennikarze gwałtownie dostrzegli też jego charyzmę, która choćby niechlubne palenie papierosów wydaje się zamieniać w atut: ot, normalny gość, żaden heros, jeden z nas, wreszcie ktoś bez wypolerowanego wizerunku. Ale dla nas, Polaków, ta historia ma jeszcze jeden wymiar: po "polskiej Borussii" sprzed przeszło dekady, doczekaliśmy Barcelony z dwoma rodakami w składzie, którzy na koniec wielkich karier spotkali się w najmniej spodziewanych okolicznościach i podbijają wszystkie rozgrywki.
Zdjęcie, które zrobili sobie Lewandowski ze Szczęsnym zaraz po finale, już z medalami na szyjach i z miniaturowymi pucharami w rękach, puentuje te kilkanaście ostatnich lat, podczas których przebijali sufity i udowadniali, iż polski piłkarz może być wzorem prowadzenia się, iż może zarażać innych pewnością siebie i spokojem, iż może wygrywać najważniejsze trofea i choćby gwiazdy Realu spychać na dalszy plan. Że może osiągnąć w klubowej piłce niemal wszystko.
Arcyciekawy mecz. Akcja Szczęsnego robi furorę
To zdjęcie powstało późno, grubo po północy, bo do wyłonienia zwycięzcy w finale Pucharu Króla potrzebna była dogrywka. Ba, od serii rzutów karnych dzieliły nas raptem cztery minuty. A ile po drodze było zwrotów akcji! Był to zdecydowanie najbardziej wyrównany i emocjonujący Klasyk w tym sezonie. Widowisko, spektakl, dreszczowiec. Mecz pełen zwrotów akcji i zaskakujących momentów. Z pięknymi golami z dystansu - Pedriego na 1:0, wyrównującego Kyliana Mbappe z rzutu wolnego i rozstrzygającego Julesa Kounde.



Barcelona była znakomita przed przerwą i tłamsiła Real, ale wejście Mbappe z ławki rezerwowych pomogło jego zespołowi wyrwać się spod kontroli. I doprawdy trudno było wtedy przewidzieć, co wydarzy się za chwilę. Real świetnie atakował, ale nagle to Barcelona miała dwie okazje, by podwyższyć prowadzenie. Niespodziewanie zawodził jednak Raphinha, któremu w tym sezonie udaje się prawie wszystko. Ale minęła chwila, a na prowadzeniu już był Real, dopisując kolejny rozdział do obszernej opowieści o "remontadach", czyli zamienianiu przegranych meczów w zwycięskie, co w ostatnich latach weszło mu w krew. W samej końcówce to Barcelona strzeliła jednak gola. I to takiego, który pasowałby do Realu - po długim zagraniu za linię obrony, z minięciem bramkarza tuż przed oddaniem strzału do pustej bramki. Później choćby sędzia wpisał się w ten chaos, gdy tuż przed dogrywką sprawdzał na VAR błędnie odgwizdany faul na Raphinhi w polu karnym, ale chwilę wcześniej choćby nie został wezwany do monitora, gdy faktycznie faulowany był Ferran Torres. Temu meczowi nie pasowałby oczywisty bohater. Może dlatego został nim Jules Kounde, który w 116. minucie wykorzystał fatalne podanie Luki Modricia i płaskim strzałem sprzed pola karnego dał Barcelonie zwycięstwo.


Występ Szczęsnego dobrze podsumowuje grę całej Barcelony. Przed przerwą był bowiem bezrobotny, bo jego koledzy kontrolowali wszystko, co robi Real i nie dopuszczali rywali do swojej bramki. Ale już w drugiej połowie, gdy Barcelona straciła tę kontrolę, Szczęsny co chwilę musiał interweniować po strzałach Viniciusa Jr i Mbappe. W 49. minucie dwa razy w jednej akcji zatrzymywał Brazylijczyka - obronił pierwszy mocny strzał i już sekundę później dobitkę. Kibice Barcelony momentalnie wycięli tę akcję i rozpuścili w internecie, zachwycając się jego sprawnością. "35 lat" - komentowali z uznaniem.
Kilka minut później Szczęsny doskonale wybronił strzał Mbappe, który próbował trafić piłką między jego nogami. Po tej interwencji Marcin Żewłakow, komentujący mecz w TVP, stwierdził, iż Szczęsny jest jak ośmiornica, która swoimi mackami zatrzymuje wszystkie uderzenia. Dzięki polskiemu bramkarzowi Barcelona przetrwała bardzo trudny fragment meczu.
Wydaje się jednak, iż Szczęsny mógł nieco lepiej zachować się przy akcjach bramkowych Realu. Owszem, strzał Mbappe z rzutu wolnego był i silny, i bardzo precyzyjny, ale przy lepszym ustawieniu Szczęsny miałby szansę odbić piłkę. Prawdopodobnie spodziewał się jednak uderzenia nad murem, a nie w swój narożnik. Podobnie było przy rzucie rożnym, po którym gola na 2:1 strzelił Aurelien Tchouameni. Nie upilnowali go obrońcy, uderzał z bliska, ale – znów – Szczęsny przy lepszym ustawieniu dałby sobie szansę na skuteczną interwencję. Wówczas mówilibyśmy o jego absolutnym bohaterstwie. A tak mówimy o udanym finale, z kilkoma świetnymi interwencjami.



Barcelona zawsze znajduje sposób. Wojciech Szczęsny to potwierdza
- Jestem dumny z moich piłkarzy. Zawsze znajdują odpowiedź na to, co dzieje się na boisku - stwierdził po finale Hansi Flick. I jakże spójnie opowiadali o tej wygranej jego zawodnicy. Lamine Yamal stwierdził, iż nieważne, ile goli strzelają rywale, bo ostatecznie Barcelona i tak strzeli ich tyle, ile potrzebuje do odniesienia zwycięstwa. Szczęsny dodał, iż ani przez chwilę nie miał wątpliwości, iż jego drużynie uda się odrobić straty. Ale słowa to jedno. Tę wiarę w zwycięstwo było wśród piłkarzy Barcelony widać. Tydzień temu podnieśli się z Celtą Vigo - mimo iż przegrywali 1:3, zwyciężyli 4:3. Jeszcze wcześniej w dwumeczu pokonali Borussię Dortmund - przetrwali trudne chwile, chociaż w rewanżu mieli olbrzymie problemy. Udowadniają, iż nie muszą grać doskonale, by zwyciężać. Mogą być zmęczeni, może im brakować Roberta Lewandowskiego - jak choćby w meczu z Mallorką, może naprzeciwko stać Real Madryt, mecz może się nie układać, ale ostatecznie znajdują sposób, by wygrać. Dwa trofea już mają, o dwa kolejne powalczą w następnych tygodniach.
Idź do oryginalnego materiału