Żużel. Wygrał wszystko i wyjechał. Maciej Jaworek. Złoty chłopak Falubazu z Warki (WYWIAD)

2 dni temu

Bez wątpienia jest jedną z największych legend Falubazu Zielona Góra. Z żółto-biało-zielonymi w 1981 roku sięgnął po pierwsze, historyczne złoto Drużynowych Mistrzostw Polski, a w kolejnych latach dołożył jeszcze dwa. W 1986 roku nie miał sobie równych w całym kraju i został Indywidualnym Mistrzem Polski. Niedługo później… wyjechał. O niesamowitej karierze chłopaka pochodzącego z Warki, wyjątkowych momentach w historii zielonogórskiego klubu, pamiętnym finale, który dziś by się nie odbył, kontrowersyjnym wyjeździe na Zachód i powrocie rozmawiamy z bohaterem tych wszystkich wydarzeń – Maciejem Jaworkiem.

Rozmawiamy podczas Spotkania Przyjaciół Żużla w Gorzowie. Mnóstwo znanych twarzy, weteranów żużlowych torów i wielkich postaci dla dyscypliny. Jest Pan jednym z zaproszonych gości. Jak się podoba taka inicjatywa?

Nie ma wielu okazji do podobnych spotkań i każda taka inicjatywa jest warta podkreślenia. W dzisiejszym świecie człowiek za wszystkim pędzi. Dziś mamy sentymentalną imprezę. Bardzo duże grono osób związanych z naszym ukochanym sportem zgromadziło się w Gorzowie. Wspominamy, rozmawiamy. Jest mi bardzo miło. Dziękuję organizatorom, bo robią coś wspaniałego.

Żużel. Śpiewający mistrz świata, mnóstwo wspomnień i zacne grono. Żużlowi weterani znów się spotkali – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Pan tych wspaniałych wspomnień z toru ma mnóstwo. Zacznijmy jednak od samego początku. Jak to się stało, iż chłopak, który nie pochodził z Zielonej Góry stał się taką legendą klubu?

Jak pan wspomniał, nie jestem zielonogórzaninem z urodzenia. Urodziłem się i wychowywałem w Warce. Kończyłem ósmą klasę i wtedy wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się do Zielonej Góry. Na sam koniec szkoły koledzy namówili mnie na wagary. Jak na wagary, to na żużel.

Bakcyl od razu został złapany?

Właśnie nie od razu. Mi się ten żużel z początku troszeczkę się nie podobał. Było głośno, chaotycznie. Dopiero później złapało.

A w większości przypadków to jest miłość od pierwszego wejrzenia…

U mnie tak nie było. Nie wiem jak to się stało, ale rok później wylądowałem w szkółce. Obudziło się to we mnie nagle. Interesowałem się motoryzacją. W tym wieku jeździło się po polach na różnych rometach, pegazach, komarach itd. W Zielonej Górze przeprowadzano ogromny nabór. Przychodziło po 200 chłopaków. Ogromne sito. Ja poszedłem i się załapałem. Potem licencja i już poszło szybciej.

Ligowy debiut miał miejsce w 1979 roku i to od razu podczas derbów ze Stalą Gorzów. W szóstym biegu pod taśmą ustawili się: Jerzy Rembas, Andrzej Huszcza, Arkadiusz Mazurkiewicz i Pan. Można sobie wymarzyć łatwiejszy pierwszy wyścig.

Do tego to był mecz w Gorzowie, więc serce biło naprawdę mocno… Wtedy był czas rewolucji i przechodziło się na czterozaworowe silniki. Ktoś, kto jeździł na tych dwuzaworowych, to nie miał praktycznie szans. Mi ten motocykl bardzo pasował i zaczęła się ta moja żużlowa przygoda.

Bardzo gwałtownie zaczął Pan osiągać dobre wyniki. Jest też Pan jednym z współtwórców pierwszego złota Drużynowych Mistrzostw Polski dla Falubazu. Wyjątkowa chwila?

Mówiąc szczerze, Zielona Góra żyła tym długo. Nazywali nas „Złotym Falubazem”. Pierwszy tytuł, a do tego zrobiony w większości przez chłopaków z Zielonej Góry i okolic. Klub własnymi siłami doszedł do tego wszystkiego. Musiało to smakować.

O Panu, Janie Krzystyniaku oraz Andrzeju Huszczy mówiło się wtedy „Trzej Muszkieterowie”.

Jeszcze trzeba wspomnieć Henryka Olszaka, który przed odejściem też wiele dał klubowi. Było w tym coś wyjątkowego. Ludzie bardzo, chyba bardziej niż dziś, się utożsamiali z klubem. Czuli, iż to jest ekipa stąd.

Żużel. Znów błyszczał na Stadionie Olimpijskim. Cieszy go jazda w domu – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Potem były też złota w 1982 oraz 1985 roku. Które z nich smakowało najlepiej?

Chyba wskazałbym ten ostatni tytuł. Mój udział punktowy był wtedy największy, więc to jest takie złoto, w które włożyłem najwięcej pracy. Było parę kompletów, naprawdę dobra jazda. Żałuję natomiast, iż w gronie tych złotych sezonów nie ma tego z 1986 roku. Wtedy byliśmy naprawdę blisko. W tabeli było bardzo ciasno. Pamiętam minimalnie przegrany bieg w Toruniu. jeżeli wtedy byłoby złoto, to byłoby ukoronowanie moich startów.

Te wspomniane lata 1985-1986 to czas kosmicznych rezultatów w lidze. W pierwszym z tych sezonów była średnia 2,413, a rok później 2,649. Trudno było Pana złapać…

Powiem szczerze, iż cała moja kariera była taka progresywna. Te wyniki z roku na rok były coraz lepsze, ale to nie wzięło się z niczego. To był czas ciągłej pracy. Nad sprzętem, ale też nad sobą. Było dużo zaangażowania, ale też wewnętrznych przemyśleń. To kompleksowy temat. Z drugiej strony świat wtedy odjeżdżał nam strasznie pod katem technicznym. Poza naszymi granicami, naszym podwórkiem, trudno było coś znaczyć. To zdecydowanie przytłaczało. Czasem konfrontacja z zachodnimi zawodnikami wyglądała żenująco.

Często w rozmowach przewija się to, iż gdybyście Wy, starsi żużlowcy, mieli dostęp do najlepszego sprzętu, to polskie tytuły trudno byłoby dziś zliczyć.

Nie powiem, iż dziś patrzę na naszych chłopaków z zazdrością, ale wygląda to inaczej. Gdy widzę busy, sprzęt w parkingu, to zdecydowanie niczym nie odstają i pięknie, iż tak teraz jest. Za moich czasów zdecydowana większość chłopaków na rywalizację ze światową czołówką nie była sobie w stanie pozwolić. Trudno było w ogóle o tej rywalizacji mówić.

Rok 1986 to poza tym znakomitym sezonem w lidze także chyba najważniejszy moment kariery, czyli złoto indywidualnych mistrzostw Polski. To prawda, iż dziś te najważniejsze dla Pana zawody by nie pojechały?

Nie ma takiej możliwości, aby dziś takie zawody się odbyły. Dwa dni wcześniej deszcz padał bez przerwy. Powiem więcej, choćby wtedy, jak szedłem do klubu, to byłem przekonany, iż zawody się odbędą. Jeszcze ciekawsza historia z tym finałem jest taka, iż wtedy miałem wtedy zrobiony remont silnika, którego nie próbowałem. Silnik na stojaku, dotarło się go i poszło.

Żużel. Dlaczego Morris zalał tor w Gorzowie? Tak się tłumaczy – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Tytuł zdobyty w Zielonej Górze, przed swoimi kibicami, a do tego z kompletem 15 punktów. Własne ściany pomogły w zdobyciu złota?

Nie wiem czy to było dla mnie pomocne. Oczywiście wsparcie kibiców zawsze było cenne, ale pod kątem torowym, to bym nie powiedział. Powiem szczerze, iż ja nie odczuwałem czegoś takiego jak atut własnego toru. Dla mnie jazda u siebie wiązała się z pewną tremą. On też nie był zawsze taki sam. Wydaje mi się, iż statystycznie mogłem lepiej wyglądać na wyjazdach. Częściej też robiłem komplety.

foto. JAREK PABIJAN

Rozmawiamy cały czas o startach dla jednego klubu. Dziś jest to już adekwatnie niespotykane. choćby tak związani z macierzystymi zespołami Patryk Dudek czy Bartosz Zmarzlik są już gdzieś indziej. Po Pana też ktoś robił podchody?

Zawsze były podchody. adekwatnie co roku te propozycje się pojawiały.

Nawet Gorzów?

Gorzów nie. Chyba podchody z Gorzowa byłyby bezsensowne. Z prostej przyczyny. Ja byłem bardzo związany z Zieloną Górą. Myślę, iż te rozmowy kiedyś wyglądały inaczej. To były takie, jak to się mówi, luźne, pływające rozmowy. Nawet, jak wracałem do Falubazu po mojej przerwie, to włodarze wiedzieli, iż jak wrócę, to tylko do nich.

O ten okres przerwy i wyjazd, po którym niektórzy choćby określili Pana zdrajcą, chcę podpytać. Opuszczenie Polski planował Pan już wcześniej. Potem złoto IMP, świetny sezon w lidze i… wyjazd na Zachód. Co skłoniło do tego ruchu?

To jest bardzo skomplikowany temat. Żużel to był sport, który dawał mi mnóstwo satysfakcji, ale jednocześnie zabijał. Na pewno pod kątem psychologicznym jest to wytłumaczalne. Ja, jak zaczynam coś w życiu robić, to staram się robić to jak najlepiej. Tak też było z żużlem. Jedną z predyspozycji do żużla jest psychika. Zrobiłem to zatem dla spokoju głowy. Chciałem coś w życiu zmienić, bo wiele rzeczy robiło się na siłę. Niektórzy zwyczajnie sobie z tym nie radzą. Czasem trzeba nabrać dystansu do pewnych rzeczy. Wiele osób nie radzi sobie ze stresem, naciskiem samego siebie, społeczeństwa czy klubu. Ludzie uciekają do alkoholu, narkotyków, każdy szuka swojej odskoczni.

Druga kwestia jest taka, iż w sporcie cały czas podnosimy sobie poprzeczkę. W tamtym świecie, z racji na różnice technologiczne w porównaniu z areną międzynarodową, nie mogłem sobie jej wyżej ustawić. Być może w Polsce tak, ale nie na świecie.

Po wyjeździe na Zachód zablokowano Panu możliwość startów. Spodziewał się Pan takiego ruchu?

To były tradycyjne metody, więc byłem na to przygotowany. „Pies ogrodnika”. U nas nie chcesz jeździć, to gdzie indziej też nie będziesz.

Potem zdecydował się Pan jednak na powrót. Sezony 1992-1993 też Pan spędził w Falubazie.

Ten drugi to był adekwatnie tylko jeden mecz, bo przydarzyła się kontuzja. Ja wtedy pracowałem zawodowo, nie żyłem z żużla. To już była inna jazda niż wcześniej.

Po wypadku z meczu z Unią Leszno, o którym Pan wspomina, to była szybka decyzja o zakończeniu ścigania?

Zdecydowanie. Ja wtedy pracowałem. W żużlu można było zarobić już większe pieniądze niż w socjalizmie, ale nie takie, żeby zostawiać pracę zawodową. Zdecydowałem, iż takie rozwiązanie będzie najlepsze.

A co Pan robi teraz?

Jestem emerytem. Wczesnym z racji wielu kontuzji i życia zawodowego w stresie. Teraz robię to, co uwielbiałem całe życie. Jeżdżę po świecie i mam czas tylko i wyłącznie czas dla siebie oraz mojej żony. Robimy to, o czym całe życie marzyliśmy. Wcześniej miało to miejsce tylko podczas urlopów, teraz tego czasu jest więcej.

Czyli dusza podróżnika…

Ja jestem dzieckiem świata. Wszędzie lubię jeździć i wszędzie mi się podoba. Nie potrafię wybrać miejsca, które podoba mi się najbardziej. Mi smakuje wszystko, co jest nowe. Świat jest piękny, bogaty i rozmaity.

Żużel Pan śledzi?

Śledzę. Może nie jestem tak na bieżąco, iż wszystko od razu sprawdzam, ale wiem, co się dzieje. Jak wracam z podróży, to wszystko nadrabiam.

To będzie dobrze z tym Falubazem?

Myślę, iż tak. Klub z taką tradycją sobie poradzi.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA

Idź do oryginalnego materiału