Żużel. Reidar Eide. Wystartował we Wrocławiu. Sprzeciwił się władzy

3 godzin temu

Od czasu inwazji Rosji na Ukrainę toczą się dyskusje w temacie startów Artioma Łaguty i Emila Sajfutdinowa w cyklu Grand Prix. Sport zawsze winien być oddzielony od polityki. Jednak nie zawsze jest o możliwe. Żużel polityką został dotknięty również ponad pół wieku. Dał się mocno we znaki dwóm Norwegom – Raidarowi Eide i Sverre Harfeldtowi.

Obaj zawodnicy mieli wystartować w finale europejskim, który rozgrywany był 25 sierpnia na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Dziesięciu najlepszych uczestników finału miało zagwarantowany udział w finale światowym, organizowanym w Goeteborgu. O ile dla Harrfeldta, który miał na swoim koncie już tytuł wicemistrza świata wywalczony w roku 1966, byłby to kolejny finałowy wstęp, o tyle dla znajdującego się w doskonałej wówczas dyspozycji Eide byłby to debiut w najważniejszych żużlowych zawodach.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie polityka i interwencja w Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego, która rozpoczęła się 20 sierpnia, czyli zaledwie pięć dni przed planowanym finałem. W Czechosłowacji pojawiło się ponad dwa tysiące czołgów oraz blisko ćwierć miliona żołnierzy, a w wielu miejscach, między innymi na Placu Wacława, doszło do starć z mieszkańcami, które przyniosły setki zabitych i rannych.

Sekretarz Partii Komunistycznej Czechosłowacji, Aleksander Dubcek, i inni przywódcy zostali aresztowani i przewiezieni samolotem do Moskwy, gdzie zostali „zmuszeni” do podjęcia rozmów z urzędnikami tamtejszej Partii Komunistycznej. Kraje zachodnie inwazję ZSRR błyskawicznie potępiły, a Norwegia stanowiąca wówczas „strefę buforową” między Wschodem, a Zachodem wydała natychmiastowy zakaz startu swoim obu zawodnikom we wrocławskim finale. Taka też dyrektywa została przekazana obu zawodnikom przez Norweski Związek Motorowy. Obaj zawodnicy, ku zdziwieniu swoich przełożonych, w finale ostatecznie się pojawili. Jakie pobudki kierowały nimi, iż postanowili sprzeciwić się wytycznym płynącym z ich ojczyzny?

– jeżeli nie zakwalifikowałbym się do finału kończąc zawody, to pewnie bym myślał o końcu swojej kariery. Gdybym pojechał i został zawieszony, to pewnie też bym myślał o emeryturze. Co to więc była za różnica? Żadna. Eide wygrał wtedy finał skandynawski i bardzo chciał jechać w finale światowym. Inna sprawa, iż mieliśmy też nadzieję, iż wybór nie będzie konieczny. Chodziły słuchy, iż ze względu na tamte wydarzenia finał może się ostatecznie nie odbyć. Jak się okazało, iż finał się odbędzie postanowiliśmy w nim jechać. Nie wiedzieliśmy do końca jaki będzie koniec wydarzeń politycznych i czy oraz jakie konsekwencje nas spotkają – wspominał po latach Harfeldt na łamach prasy.

Po lewej Svere Harfeldt

Dla Harrfeldta ryzyko nie opłaciło się nie tylko „politycznie”. Start we Wrocławiu przypłacił groźna kontuzją. W trzecim swoim starcie, przy próbie wyprzedzenia Jancarza, upadł łamiąc łamiąc udo oraz miednicę. Groziła mu amputacja nogi. Więcej szczęścia tamtego wieczoru miał Eide. Z ośmioma punktami na koncie wywalczył awans do upragnionego finału. W starciu z najlepszymi zawodnikami świata zajął na szwedzkim Ullevi z trzema punktami na koncie czternaste miejsce. Jak pokazała historia, obaj Norwegowie nie mieli w swoich karierach więcej okazji do występu w finale światowym. Dzień po starcie Norwegów we Wrocławiu podpisano w Moskwie „protokół moskiewski” będący swoistym aktem „kapitulacji” zwolenników reform w Czechosłowacji.

– Nie było wtedy czuć jakiejś nerwowości na trybunach. Jedyną rzeczą „rzucającą” się nam w oczy były niesamowite gwizdy polskiej publiczności na zawodników radzieckich. Polacy byli zadowoleni, bo wygrał wtedy ich zawodnik (Paweł Waloszek- dop.red.) – wspominał Svere Harffeldt

Idź do oryginalnego materiału