Miało dotyczyć wyłącznie Ekstraligi i… będzie. Prawie. Zacznę od kibolstwa. Speedway ma być jak siatkówka. Gorąco. Emocje. Z fantazją. Przy tym (uwaga – trudne pojęcie) KULTURALNIE. Sielankowo i rodzinnie. „Ultrasi” GKM znowu błysnęli (dosłownie i w przenośni). Omal nie udało im się dokonać samospalenia… niezamierzonego. Pisałem o tym gdy na swoich śmieciach doprowadzili do przerwy w meczu (po… pożarze), pozbawiając drużynę punktu bonusowego (swoją drużynę dla ścisłości). Teraz powtórzę – bydło powinno stać w oborze.
Siła bez rozumu. Tym dzieciakom „ktoś” powinien wytłumaczyć jakie prostactwo wespół z głupotą reprezentują, przy tym robiąc krzywdę swoim pupilom. Oni chcą być jak Żyleta, a wyszło… jak wyszło. Karykatura i synonim imbecyla. Oszołomy. Uparli się dorównać w tej materii gospodarzom piątkowego starcia. Dotąd ci właśnie dzierżyli niepisaną palmę pierwszeństwa w konkurencji „Kretyn sezonu”, a ich żenujące i szkodliwe „akcje” można wymieniać jak z rogu obfitości, tylko nie rzecz w promocji durnoty. Teraz widać rośnie im konkurencja. A średnia wieku bezmózgów? Przeraża. To dzieciarnia. Kordony, zasieki, ochroniarze uzbrojeni od stóp do głów, a wystarczyłby… jeden ojciec z pasem. Tylko co powiedziałaby potem psycholog. Oj tęsknię za starymi czasami. Wszystko było jakieś prostsze i znacznie lepiej poukładane. Oberwałby jeden z drugim solidnie po grzbiecie i zapamiętał, iż nie warto, bo… boli. A teraz? Teraz to mnie nazwą psychopatą chcącym stosować przemoc fizyczną wobec dzieci i będzie to równie mądre jak zachowanie ultrasów – sekcja Biedronki wraz z kibolami (grupa Krasnale). Zawsze warto pod czapką mieć coś więcej niż włosy. Rozumek by nie zawadził. Najkrócej – kochasz klub? To nie rób trzody.
Żużel. Srogie kary dla GKM?! Ostra reakcja po zadymie w Zielonej Górze!
Żużel. Falubaz szoruje po dnie! Madsen położył mecz z GKM-em! (RELACJA)
Ale do rzeczy. Mecz musiał być frustrujący dla miejscowych. Po kiepskim otwarciu miał stanowić przełamanie, ale… nie pykło. Już widzę prezesa… Świącika z cygarem od senatora. Czemuż Jego? Ano dlatego, iż kilka razy przyszło mu stawiać do pionu rozkapryszonego Gwiazdorka Leona, po eksperymentach sprzętowych tego ostatniego. Dodam – „udanych” i skutecznych jak obecne. Świącik brał sprawy w swoje ręce i „za karę” podstawiał Duńczykowi klubowy sprzęt, dzięki czemu rzeczony Madsen wracał do dobrych wyników, grymasząc przy tym i narzekając na bossa publicznie, bo ten ośmielił się mu… pomóc. Odbiór tych pretensji zwykle był korzystny dla Madsena (paradoks). Czyli tak – prezes Michał interweniuje. Podstawia gwieździe fury, które jadą. Lider wraca do skuteczności i punktuje jak… lider, ale… . Ale to prezes jest niedobry, a ludziska przyklaskują gwiazdorkowi. Tak to leciało. Teraz Michał Świącik pewnie tylko z przekąsem uśmiecha się przez łzy – bo mimo kolejnych prób „harców” miał już tego Leona „ogarniętego”, a to na poziomie lidera drużyny. choćby z fochami sobie radził. Podsumowując – widziałem trafnego mema. Jest tanio? Jest tanio – odparował Leon. Jest dobrze?… Jest tanio. Koniec.
A kto sobie nie radzi? Ano Falubaz. Łapią już nie dołek, a transzeję. Potencjał jest. Kasa jest. Czego nie ma? To złożona kwestia. Skoro niechciany Przemo może, to pozostałych również na to stać. Potrzebują resetu. Tylko deficyt czasu. GKM obnażył wszystkie słabości gospodarzy. Ledwie cztery śliwki w meczu. Pojedyncze, przegrane drużynowo wyścigi. Gołębie wygrywają… zespołowo. Błyszczy MJJ, znakomicie punktuje Kevin Małkiewicz, a pozostali dorzucają cenne oczka, przy czym jak jeden słabiej, to drugi ciągnie wynik i każdy z pozostałych… ma potencjał na więcej. Ani Wadim nie zebrał w okresie dwucyfrówki – a stać Go. Ani Jaimon z Miśkiem u szczytu formy. Ani Kacper Łobodziński na maksa. No i Max – też kapkę „zaspany”. Co to będzie, jak wszyscy odpalą jednocześnie? Ano – klękajcie narody.
Mecz na szczycie odwrotnym nie przyniósł emocji. Częstochowa na tle słabego rywala prezentowała się jak monolit. Zgrany i skuteczny. Cóż. Ściga się tak, jak przeciwnik pozwala. Rosną częstochowscy juniorzy pod ręką Mariusza Staszewskiego. Odradza się Wiktor Lampart. Coraz lepiej Woryna, wybornie Piter Pawlicki. choćby Hansen i borykający się z kłopotami „sprzęgłowymi” Doyle dorzucili swoje punkty. Wygrana okazała, lecz… rywal nie postawił trudnych warunków. Gorzów ponownie na wyjazd dojechał w dwa i pół zawodnika. Swoje (z fatalnym zakończeniem) Thomsen. Trochę poszarpał. W kratkę Vaculik i Lebiediew. Słabiej Paluch. Jabłoński nie dojechał pod Jasną Górę, podobnie jak Fajfer, który bardziej z nadzieją spogląda na potencjalny awans Gniezna, niż utrzymanie (się) w Stali. Prawda jest jednak taka, iż obecne rezultaty nie mają praktycznego znaczenia. Pierwsza czwórka gorzowianom „nie grozi”, a do przedłużenia ligowego bytu wystarczy jedna pokaźna wygrana u siebie w rundzie Play Down. Taki to mamy klimat. I na te domowe spotkania zdają się nastawiać gorzowianie. Strategia takoż ryzykowna, co wymuszona sytuacją kadrową. W starciu szwagrów lepszy ten młodszy, z debiutancką wygraną na poziomie Ekstraligi.
Potem to już Wrocław i apetyty na powtórkę ze starcia Toruń vs WTS. Mocna Sparta i naszpikowany gwiazdami Motor. Przed obstawiałem nieznaczny sukces wrocławian. A życie? Jak to ono. Weryfikowało. Najbardziej szkoda Kuby Krawczyka. Jemu ten mecz się nie układał. Zakończył udział przykrym karambolem. Fatalnie podwinęła mu się prawa noga pod motocykl. To „ostudziło” sportowe emocje. A miało być pięknie i soczyście. Bez kwasów. Tajski na stadionie. Przechadzka po torze przy skandowaniu nazwiska i standing ovation od publiczności. Wyszło jak wyszło. Szlaka zeszła na drugi plan. Bywa. Wszak to speedway. Widowisko było zacne, acz Sparta rozpoczęła z problemami. Bewley. To klucz. Dobry Dan jest niezbędny WTS. Zmarzlik nadrabiał brak prędkości „całym sobą”. Na Kurtza było za mało. Na Łagutę wystarczyło. A potem? Od trzeciej serii miało się uspokoić i miał królować żużel. Już jednak w ósmym leżał Cierniak prowadzący przez chwilę stawkę. „Pomógł” Brady trącając tylnym przednie koło Mateusza, w momencie gdy wyprzedził rywala. Naturalnie nieświadomie, bez złośliwości i w ferworze walki. Najmniejszej winy kangura w tej sytuacji. Brudny mecz. Takim się stał. Dużo upadków, które niweczyły wysiłek ścigantów, by dostarczyć smakowite widowisko. W tej rundzie obudził się Bewley. Trochę tor przykleił się do jego motocykla. Dało się hasać po balotach, to Dan korzystał skutecznie. Nieoczywistym bohaterem drugiej części meczu – zdecydowanie Fredka Lindgren. Jemu też motocykl przykleił się do toru jak Brytyjczykowi, ale znacznie skuteczniej. Tor się odsypał. Ściganci pędzili znacznie szybciej niż w początkowej fazie zawodów. Po stronie miejscowych, tym razem, zawodził senny Łaguta. No i Kowalski. Jakiś taki… pogubiony. Bez błysku. Przed nominowanymi to Lublin prowadził czterema. A gospodarze już wykorzystali najszybszego Kurtza z taktycznej. XIV starcie pokazało, iż kiedy „chodzi” płot, to Bewley potrafi. Na nieszczęście miejscowych Holder minął Magica i Lublin „uratował” remis biegowy. Decydował finałowy wyścig. WTS liczył na podział punktów w meczu, ale goście nie zamierzali niczego ułatwiać. Skończyło się koncertem Brady`ego, kolejną wiktorią nad Zmarzlikiem i… zwycięskim remisem Koziołków. Lubelacy pokazali rogi i charakter. Wrocław dorzucił kolejną piękną porażkę po walce. Za styl jednak punktów nie dają.
Żużel. Przez wielki błąd stracił prawie trzy lata. „Przemyślałem sprawę”
Żużel. Janowski nie ukrywa. Mówi o swoich problemach!
Na deser, po odpoczynku, Rybnik gościł Toruń. To starcie miało pokazać, co wart jest team Piotra Barona na wyjazdach (szczególnie młodzież) i czy zastąpienie Drabika Czugunowem przyniesie miejscowym oczekiwany efekt. Szczególnie w kontekście następnego wyjazdu Rekinów, a to do Lublina, gdzie Torres trochę śmigał. Tak jak dotąd chwałiłem Piotra Żyto za nos, tak teraz zbierze zasłużony… łomot. Wszystko skumulowało się w tym meczu w poprzek gospodarzom. Na ich własne życzenie. Przede wszystkim postanowili przygotować kartoflisko przeciw Aniołom. Strategia tyle razy przećwiczona i tyle samo zgubna. Żeby robić tor przeciwko komuś, najpierw trzeba mieć w ekipie grajków, którzy na takim ogarną. Czyżby Żyto wierzył, iż dziadek Dzik będzie się bawił na kopie? Że Czugunow, któremu splunąć pod koło i… słabnie, tym razem podoła? Że Holder, który swoje już nałamał, zaryzykuje i zdoła być skuteczny? choćby toruński młokos Lewandowski tym razem dawał radę po przegraniu wyścigu juniorów. A czy było przyczepnie i nierówno? Skoro kilka razy poprawiano rekord toru, to skały nie było. W trakcie meczu, gdy nie szło, Rekiny zupełnie się pogubiły. Nietrafiona rezerwa Tungate. Pedersen przerzucający cały żużlowy dobytek, co wyścig wyjeżdżając bez efektu na innej furze. Bezbarwni po drugim wyścigu juniorzy i odstawiony Pludra. Wynik i tak był mocno „w łeb”, więc należało pogodzić się z mantem, nie szukając kolejnych problemów. Wierzę przy tym, iż z tej klęski Żyto wyciągnie adekwatne wnioski. A Toruń? Na tle słabego rywala byli jak… ryby w wodzie. Skuteczny Dudek, odrodzony Emil, widowiskowy Lambo, przebudzony Michelsen, a do tego dowożący „swoje” Kvech. Młodzi choćby „nie byli niezbędni”. Solidne baty zebrał Rybnik, ale… . Dopiero play down – tam zacznie się zabawa. Na Śląsku będzie już lepiej, bo gorzej nie może. I tej „optymistycznej” wersji się trzymajmy.
Podsumowując – do rozstrzygnięcia jedna kwestia. Czy GKM taki silny, czy trafił na rywali z dolnej trójki, przy tym z własnymi problemami. Test za chwilę u siebie. Przyjeżdża Wrocław, który zwykle pod słynnym dębem radził sobie doskonale. To będzie odpowiedź na co stać Gołębie, nie umniejszając znakomitego wejścia w sezon. No i Gorzów. U siebie, w derbach z Myszami. To może być arcyciekawy mecz. Sezon się rozkręca…
Przemysław Sierakowski