Żużel. Narodowy na 11 listopada. Cieślak o patriotyzmie, kadrze i polskich filmach (WYWIAD)

2 dni temu

11 listopada obchodzimy Narodowe Święto Niepodległości. To dzień, w którym okazujemy dumę z tego, iż jesteśmy Polakami, wywieszamy naszą flagę i myślimy o tych mających największe zasługi w tym, iż Polska jest wolnym krajem. Patriotów nie brakuje również w środowisku żużlowym. Jednym z nich jest wybitny szkoleniowiec drużyny narodowej, Marek Cieślak. O , ale także wybitnych polskich filmach w poniższej, nietypowej rozmowie.

Urodził się Pan w Milanówku, który był przecież centrum konspiracji cywilnej. Rozmowy i opowieści o wojnie przewijały się w czasach Pana młodości?

Moja rodzina ma trochę udziału w wydarzeniach wojennych. Miałem rodzinę właśnie w Milanówku, Żyrardowie, Ostrołęce czy Warszawie. Moje ciotki walczyły w Powstaniu Warszawskim. Zresztą ja sam pamiętam jeszcze Warszawę w gruzach. Moja babcia była dyrektorką domu dziecka w Ojrzanowie koło Żabiej Woli. Jeździliśmy koniem do Warszawy w latach 50. na wakacje. To był straszny widok, jeden wielki gruz. Nikomu nie życzę oglądania czegoś takiego. Wszystko wisiało na drutach, wszędzie były znaki, żeby nie wchodzić, bo grozi to niebezpieczeństwem. Ciotki znałem, ale wiadomo, iż nie chciały o tym mówić. Trudne tematy.

Czyli temat walki o Polskę od lat młodzieńczych był Panu bardzo bliski. W młodym wieku został Pan powołany do kadry narodowej. Jakie to było przeżycie?

Zdecydowanie. Mnie powołano do kadry seniorów już gdy miałem 19 lat. Dostałem to powołanie na koniec roku, bo o tym decydowała średnia. Jak zrobiło się średnią 2,0, to były powołania. Ja to zrobiłem. Powołano mnie do kadry seniorów, tam początkowo długo miejsca nie zagrzałem i jeździłem w kadrze juniorskiej. Potem oczywiście ponownie pojawiła się jazda w dorosłej kadrze. Powiem szczerze, iż jak pierwszy raz założyłem plastron z Orłem, to specjalnie poszedłem na parking, gdzie stały samochody, aby się przeglądać w szybach. Musiałem zobaczyć, jak ten Orzeł na mnie leży. To niezapomniane uczucie, dla mnie bardzo ważne.

Było wtedy takie uczucie, że: „Kurczę, teraz jadę dla Polski, nie dla żadnego klubu, a dla naszego kraju”?

Było, było. Wtedy to się bardzo liczyło. To była wielka duma. Byłem reprezentantem Polski, mojego ukochanego kraju. Jak jeździłem z Edkiem Jancarzem w Anglii, to mieliśmy pokupowane ciuchy i wszędzie na plecach był napis „POLAND”. Człowiek to nosił z dumą. Modne też były takie kurtki „szwedki”. Pokupowaliśmy je sobie, bo były tam biało-czerwone lampasy. Był też Orzełek z koroną, a to było dla nas bardzo ważne. Myśmy wtedy z Edkiem bardzo obnosiliśmy się z tą polskością. Robiliśmy to z jednego powodu. Czuliśmy, iż nie jesteśmy całkowicie wolni. Ruscy byli u nas, choćby wojsko stacjonowało. Tym bardziej chcieliśmy pokazać tę naszą polskość.

Wspomina Pan o tych startach w Anglii. Bycie Polakiem nie było łatwe w tamtych czasach. Nie przychodziły myśli przez głowę, iż może łatwiej byłoby zostać na stałe poza granicami naszego kraju?

Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Ja, jak wracałem z Anglii, to byłem skłonny pocałować ziemię w Częstochowie na głównym skrzyżowaniu. Miałem propozycję wyjazdu, ale ja się czułem Polakiem i do głowy mi wyjazd na stałe nie przychodził. Z Anglii wróciłem na te trudne czasy. Kartki na żywność i inne sprawy. Nie żałowałem. Takie było życie.

A jak koledzy w Anglii odbierali wtedy Polaków. Podchodzili ze współczuciem do sytuacji politycznej, może się naśmiewali?

Ja nie miałem problemu z naśmiewaniem, bo ja dobrze tam jeździłem. Jak pojechałem na pierwszy trening z Edkiem Jancarzem to ci inni zawodnicy nas nie zauważali albo starali się nie zauważać. Po pierwszych jazdach i kompletach już było inaczej. Powiem też, iż ja się nimi nigdy nie przejmowałem. To ja jeździłem w finałach indywidualnych mistrzostw świata, a nie oni. Czym tu się było przejmować.

Wyjątkowym momentem dla wszystkich zawodnika jest ten, gdy może on odśpiewać hymn po swoim zwycięstwie. Pojawiły się kiedyś łzy, gdy odgrywano Panu „Mazurka Dąbrowskiego”?

Oj były. Hymn to wiadomo, wyjątkowa sprawa. Jak się stoi na podium, to już w ogóle. Miałem taki moment w Norden. Wygrałem wtedy półfinał kontynentalny. Zagrali „Mazurka” i to było szczególne. Na stadionie 15 tysięcy Niemców, wszyscy musieli wstać. To było szczególne, zwłaszcza w tamtym momencie. Czuło się dumę. Szczególnie było też z kadrą, gdy wygrywaliśmy Drużynowe Puchary Świata. Tak sobie mówiłem, iż to była zemsta za te lata, kiedy to rywale wygrywali. Ja z drużyną narodową jako zawodnik miałem dwa srebra i dwa brązy. Na White City byliśmy blisko złota, ale zawaliło kierownictwo. W dawnych czasach rywale się panoszyli po tych zwycięstwach. Potem był czas naszego triumfu.

WROCLAW 09.06.2018
FINAL SPEEDWAY OF NATIONS
FOT. JAROSLAW PABIJAN/400MM.PL

W gronie Pana bardzo bogatej gabloty z trofeami są szczególne nagrody. Mowa o Orderach Odrodzenia Polski. Został Pan odznaczony dwukrotnie. To takie szczególne wyróżnienia?

Miałem dwa razy Krzyż Kawalerski, a potem Krzyż Oficerski. choćby z Anglii przesyłali wtedy gratulacje. Mówili, iż byłeś w pałacu u prezydenta. Był podziw. Nie każdy może otrzymać taką nagrodę. Człowiek się z tego bardzo cieszył i to był jeden z największych zaszczytów.

Takie wyróżnienia trafiają do wybitnie zasłużonych obywateli. Podpytam zatem Pana, z okazji wyjątkowego święta, kto jest Pana bohaterem narodowym?

Uważam, iż każde pokolenie, każdy czas ma swoich bohaterów. Bardzo trudno wybrać jednego, a już w ogóle spośród nich wybierać. Było wielu ważnych ludzi. Ci, którzy naszą Polskę zakładali, ale też ci, którzy musieli za nią potem walczyć. Każdemu z walczących o kraj należy się szacunek. Czuli w sercu potrzebę. Moje ciotki, o których wspominałem były sanitariuszkami, były pod ostrzałem, też walczyły. Każdy ma swój udział. Jeden bohater kraju nie uzdrowi, musi być ich wielu pojawić. To też taka nasza cecha, iż potrafimy zjednoczyć się w trudnych chwilach.

Mówi Pan o naszej dobrej cesze. A te negatywne cechy Polaków?

Właśnie brakuje nam zgodności, kiedy teoretycznie wszystko jest dobrze. Parę tych cech mamy, wszystko zależy od człowieka. Mam też wrażenie, iż nie umiemy przygotowywać się do warunków, regulaminów.

Lubimy je obchodzić, chociażby w żużlu…

Ale nie tylko. Wszędzie to widać. Moja żona miała hodowlę czarnych terierów. Jeździliśmy po wystawach to też na nich bywało różnie, nie zawsze tam wszyscy byli uczciwi. Powinniśmy być zjednoczeni cały czas, a tak nie jest. Musi się coś wydarzyć, wtedy reagujemy.

LESZNO 08.07.2017
SWC DRUZYNOWY PUCHAR SWIATA FINAL
FOT. JAROSLAW PABIJAN/400MM.PL

Skoro rozmawiamy o tematach związanych z polskością, to nie może zabraknąć pytania o kulturę. Który kultowy polski film Pan lubi najbardziej?

Trochę ich było. Kinomanem wielkim nie jestem, ale trochę tych filmów się obejrzało. Zależy od tego, na jaki rodzaj filmu mam ochotę. Lubię starsze filmy, bo kojarzę wszystkich aktorów z mojego pokolenia. Dostrzegam u nich taką większą charyzmę. Oczywiście w nowym pokoleniu też się zdarzają, ale kiedyś było ich więcej. Muszę powiedzieć, iż w naszych filmach są świetne dialogi. Zwłaszcza w filmach komediowych. Bardzo lubię „Killera”. Teksty „Siary” czy „Wąskiego” są niesamowite. Można śmiać się cały czas. „Sami Swoi” na przykład trochę mi się przejedli, ale „Killer” wciąż śmieszy. W „Piłkarskim Pokerze” było też sporo takich tekstów. „Ja jestem uczciwy. Zapłacili za 3:0, będzie 3:0”. Słynne zdanie, które powiedział Henryk Bista w roli sędziego Jaskuły. Pokazywało to obraz polskiej piłki tamtych czasów.

Wróćmy na koniec jeszcze na chwilę do sportu. Wspominał Pan o wielkiej euforii z jazdy w kadrze narodowej. Na przestrzeni lat to się trochę zmieniło czy prowadząc zawodników też odczuwał Pan, iż są dumni z jazdy w drużynie narodowej?

To dalej jest ważne. Ta duma była odczuwalna i jak ja byłem trenerem, to widziałem po chłopakach, iż dla nich to coś znaczy. Szczególnie wtedy, gdy staliśmy na najwyższym stopniu podium. To są wyjątkowe zwycięstwa dla wszystkich.

foto: Jarek Pabijan
[email protected]
tel +48 601 83 62 58

A ma Pan któryś z tytułów, który w swojej kolekcji najbardziej ceni i jest tym najważniejszym?

Jest tego dużo, bo ja z kadrą zdobyłem 10 medali mistrzostw świata, potem były medale w SON-ie, zwycięstwa z kadrą juniorów. Bardzo cenię sobie też zwycięstwo w igrzyskach sportów nieolimpijskich. Wyjątkowy turniej we Wrocławiu. Walka była niesamowita, Australijczycy ciągle byli lepsi, ale ich złapaliśmy. To było duże przeżycie. Każdy medal człowiek docenia i czuje dumę. Każdy kto mnie spyta o moje największe osiągnięcie, to odpowiem, iż jeździłem w trudnych czasach, w których trup ścielił się gęsto. Przejechałem karierę, kontuzje były, ale teraz mam się dobrze, na rowerze robię trening 70-80 kilometrów. Nie ma amatorki. Mam duże szczęście, iż przeżyłem trudne czasy. Choć ja je ciągle miło wspominam. Przeżył człowiek trochę.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA, kooperacja redakcyjna ŁUKASZ MALAKA

Idź do oryginalnego materiału