Na początek rozmowy musi paść to pytanie. Skąd pomysł na jeżdżenie „Maluchem” od stadionu do stadionu?
Sam pomysł wyszedł z połączenia moich dwóch pasji, które przez wiele lat nie miały ze sobą nic wspólnego. Pierwsza to oczywiście żużel, a druga to pielęgnowanie mojego „Malucha”. Jeździłem nim po okolicy, do szkoły, na jakieś zloty. Jakiś czas temu wpadła mi jednak myśl, aby wyruszyć nim w Polskę. Chciałem odwiedzić jedno miejsce, które zawsze marzyłem zobaczyć. Przy okazji pomyślałem więc, iż po drodze odwiedzę parę stadionów, na których nie byłem. Myślałem o Gdańsku, Motoarenie w Toruniu i tak to zaczęło iść coraz dalej.
I potem pewnie „apetyt rósł w miarę jedzenia”.
Dokładnie tak. Przez ostatnie dwa-trzy lata zacząłem jeździć na mecze wyjazdowe Wilków Krosno i Stali Rzeszów. Robiłem to bez „Malucha”, ale teraz przyszedł do głowy pomysł, by mecze mojej drużyny też do tego planu dołączyć. Bardzo istotny punktem na trasie był chociażby mecz w Poznaniu. Jak tak dochodziły kolejne pomysły, to stwierdziłem, iż trzeba moją trasę rozplanować tak, aby tych stadionów upchać jak najwięcej.
Policzyłeś ile dokładnie zaliczyłeś stadionów podczas trasy?
Tak, mam wszystko dokładnie pozapisywane. adekwatnie to łatwiej wskazać te stadiony, na których moim „Maluszkiem” jeszcze nie byłem. Są to: Świętochłowice, Rybnik, Bydgoszcz, Zielona Góra, Gorzów i Ostrów. Te sześć obiektów mi zostało. Myślę jednak, iż wszystko w swoim czasie i za rok także te stadiony zostaną odhaczone.
Ostatnim przystankiem było Krosno, czyli najważniejszy dla Ciebie klub. Tam ta miłość do żużla się zaczęła?
Tak. Za dzieciaka ojciec zabierał mnie na mecze żużlowe do Krosna. Jeździliśmy wtedy czasem także do Rzeszowa, bo wiadomo, była Ekstraliga. Jednak to Krosno bardziej mam w pamięci. Siedziałem na drugim łuku pod drzewami, tam sypało tą słynną czarną nawierzchnią. Bardzo dobrze to wspominam. Cała historia zaczęła się dawno temu i trwa do dziś.
To pewnie też mocno przeżywałeś te zmiany, które miały miejsce w klubie w ostatnich latach. Pojawiła się PGE Ekstraliga, obiekt jest coraz bardziej nowoczesny.
Mocno się to wszystko rozwinęło, to prawda. Klub funkcjonuje bardzo dobrze i ja patrzę na to z dużym zadowoleniem. Pamiętam czasy, kiedy z tym żużlem w Krośnie naprawdę różnie bywało. Teraz możemy się cieszyć z fajnych wyników, a do tego naprawdę dobrych zawodników. Przyszły sezon zapowiada się świetnie. Przychodzi Jason Doyle, skład jest naprawdę mocny. Będzie co oglądać.
Jest duża różnica między dzisiejszym, a tym „starym” żużlem?
Ja mam duży sentyment do tego, co było kiedyś. Może nie było gwiazd, ale było z pewnością bardziej swojsko. Podam przykład z tegorocznego wyjazdu do Krakowa, właśnie „Maluchem”. Pojechałem na Turniej o Puchar Prezydenta Krakowa. Zapadła mi w głowie jedna scena. Widziałem jak polewaczka zjeżdża z toru i motopompą pompuje wodę z potoku obok stadionu. Mam ogromny sentyment do takich historii.
Wróćmy do Twojej podróży. Stadionów na trasie było naprawdę wiele. Któreś miejsca będziesz szczególnie wspominał?
Chyba najbardziej będę wspominał Leszno. Przyjęcie mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Miałem możliwość wjazdu na tor, zrobienia kilku kółek. Oprowadzono mnie po stadionie, dostałem super upominki, to było dla mnie naprawdę coś, bo niczego nie oczekiwałem. Oprócz Leszna mogłem pojeździć „Maluszkiem” również w Tarnowie czy Gnieźnie. Z klubem z Krakowa nawiązałem z kolei większą współpracę i jesteśmy cały czas w kontakcie. Mimo derbów z Krosnem, wszyscy byli też dla mnie bardzo mili w Rzeszowie.
Jak to wszystko wyglądało liczbowo. Ile przejechałeś kilometrów?
Wyszło łącznie prawie trzy tysiące kilometrów. Co ciekawe, „Maluszek” spalił bardzo mało podczas tej trasy, bo 160 litrów. Spisywał się bardzo dobrze.
A jakieś usterki czy poważniejsze awarie?
Była jedna dość poważna i dotkliwa dla mnie. Po dwóch tysiącach kilometrów odmówił posłuszeństwa. W szósty dzień byłem w Lesznie, a potem jechałem dalej. Padł w okolicach Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu. Musiałem zamawiać lawetę i auto pojechało do Kluczborka. Okazało się, iż „wydmuchało” uszczelkę pod głowicą. Zostawiłem go w Kluczborku, wróciłem po części do domu, potem naprawa i dalej w trasę.
Czyli nie poddawałeś się. To już brzmi jak moment krytyczny trasy.
Była zbyt duża determinacja i chęć zaliczenia całej trasy. Ostatecznie rozebrałem cały silnik, złożyłem na nowo i ruszyłem dalej. Ostatecznie niemal wszystko, co planowałem udało się zrealizować.
Na koniec muszę dopytać o to, co dalej? Jakie są Twoje kolejne cele, może odwiedzisz też zawody Grand Prix?
Chcę pojechać „Maluchem” na Twierdzę Kłodzko, co nie udało mi się w tym roku. Do tego odwiedzenie pozostałych stadionów, o których wspominałem. Na tę chwilę plany są bardzo wstępne, ale kto wie – może „Maluszek” uda się też na jakieś ważne zawody poza Polską?
Rozmawiał BARTOSZ RABENDA
Naszego rozmówcę możecie śledzić pod tymi linkami: