- Zimą nie spodziewam się ani rewolucji, ani wielu zmian w kadrze. (...) Na razie nie dostałem żadnego wystarczająco dobrego nazwiska, które mogłoby wzmocnić zespół - wypalił Goncalo Feio na konferencji prasowej po meczu z Djurgardens IF (1:3) w Lidze Konferencji.
REKLAMA
Zobacz wideo Kosecki o obrazkach w mediach z szatni piłkarskiej: To wszystko jest tak udawane i klejone
Chociaż Portugalczyk w swoim stylu dodał, iż nie ma problemu, by iść na wojnę z żołnierzami, których już ma, to nie pierwszy raz w ostatnich tygodniach wbił szpilkę pionowi sportowemu Legii. Pod koniec listopada na konferencji prasowej po meczu z Cracovią (3:2) Feio dał jasno do zrozumienia, iż w drużynie brakuje jakości. W czwartek już tak bezpośredni nie był, ale i być nie musiał.
Wszystko zobaczyliśmy na boisku. Osłabiona Legia zagrała jeden z najsłabszych meczów w rundzie i bezdyskusyjnie przegrała w Szwecji. Zmiennicy zawiedli, poziom gry poleciał na łeb, na szyję, ale mimo to legioniści zachowali miejsce w TOP 8 Ligi Konferencji. Tym razem szczęście dopisało, ale żeby realizować założone cele, Legia nie może powtórzyć zeszłorocznego grzechu zaniechania.
Legia skończyła tak samo, jak zaczęła
Legia skończyła rok w europejskich pucharach tak samo, jak go zaczęła: porażką w Skandynawii. W czwartek lepsze było szwedzkie Djurgardens IF, 15 lutego drużyna prowadzona jeszcze przez Kostę Runjaicia przegrała 2:3 z norweskim Molde.
To, co łączy obie te porażki, to roszady w podstawowym składzie. To, co je dzieli, to powody rotacji oraz czas pozostały na wyciągnięcie wniosków i adekwatną reakcję. O ile w lutym czasu w wzmocnienie zespołu adekwatnie już nie było, o tyle teraz można jeszcze sporo zdziałać.
Feio w Szwecji musiał wystawić mocno rezerwowy skład, bo z różnych powodów nie mógł skorzystać z kilku kluczowych, bardzo ważnych i ważnych zawodników. Przez kontuzje i kartki przeciwko Djurgardens IF zagrać nie mogli Kacper Tobiasz, Ruben Vinagre, Radovan Pankov, Rafał Augustyniak, Maxi Oyedele oraz Bartosz Kapustka.
Zmiennicy tacy jak Gabriel Kobylak, Patryk Kun, Sergio Barcia, Claude Goncalves czy Jurgen Celhaka zawiedli. Tak samo jak ci, którzy w lutym dostali szansę od Runjaicia przeciwko Molde. Powód, dla którego ówczesny trener Legii zdecydował się na zmiany w Norwegii, był jednak inny. Niemiec nie musiał rotować. On chciał pokazać, iż jego drużynie - zwłaszcza po odejściu Bartosza Slisza i Ernesta Muciego - brakuje jakości.
Wówczas, w porównaniu do pierwszego tegorocznego meczu z Ruchem Chorzów (1:0), Runjaić na spotkanie z Molde dokonał czterech zmian. Na ławce usiedli wtedy Pankov, Augustyniak, Marc Gual i Blaz Kramer. Ich miejsce zajęli Artur Jędrzejczyk, Qendrim Zyba, Maciej Rosołek oraz Tomas Pekhart.
Już wtedy Runjaić sygnalizował, iż z takimi zmiennikami świata nie podbije. Wystarczy zresztą spojrzeć na ich obecną sytuację. O wypożyczonym na pół roku Zybie nikt już nie pamięta, Rosołek jesienią zdobył raptem trzy bramki dla Piasta Gliwice, a Jędrzejczyk i Pekhart w Legii grają ogony.
Rozpaczliwy apel Runjaicia nie przyniósł efektu. Niemiec nie tylko nie dostał wzmocnień, ale kilka tygodni później stracił pracę. Jego miejsce zajął Feio, który dziś również musi tuszować braki jakości w drużynie. I długo mu się to udawało, ale mecz w Szwecji pokazał dobitnie, iż Legia nie może liczyć tylko na szczęście.
Te słowa można włożyć między bajki
Bo warsztat i umiejętności trenera to jedno, ale wypada się też zastanowić, gdzie by była Legia, gdyby kontuzje i kartki zdziesiątkowały ją wcześniej niż na ostatni mecz rundy. Jej strata do Lecha byłaby większa niż sześć punktów, a w Lidze Konferencji pewnie nie byłaby w TOP 8.
- jeżeli chodzi o jakość, to jestem zadowolony z naszej kadry. (...) Teraz jest za duża, ale za trzy-cztery miesiące, kiedy dojdą kartki, kontuzje i zmęczenie po piłkarskim maratonie, okaże się, iż jest w sam raz - mówił we wrześniu dyrektor skautingu Legii Radosław Mozyrko. Teraz wiadomo, iż jego słowa z "Prawdy Futbolu" można włożyć między bajki.
Feio długo tuszował braki w drużynie, między meczami rotując na jednej, maksymalnie dwóch pozycjach. Skład Legii był stały i łatwy do przewidzenia, mimo iż drużyna regularnie grała co trzy-cztery dni. Wynikało to nie tylko z wielkiego zaufania do podstawowej jedenastki, ale też - a może przede wszystkim - mocno ograniczonego zaufania do zmienników. Bo Feio może opowiadać, iż każdy zawodnik jest dla niego ważny, ale liczby mówią swoje.
Dlatego Legia może mówić o szczęściu, iż w ostatnich miesiącach na dłużej straciła tylko Oyedele i Juergena Elitima. Teraz klub powinien się temu szczęściu odwdzięczyć i mu pomóc. Zwłaszcza iż dzięki bardzo dobrym wynikom w Lidze Konferencji Legia zarobiła ponad 10 mln euro. Jest z czego dosypać, jest o co walczyć.
Koniec z kalkulacjami. Legia potrzebuje jakości
Dziś warszawiacy tracą sześć punktów do lidera ekstraklasy, są w ćwierćfinale Pucharu Polski i 1/8 Ligi Konferencji. Chociaż na każdym polu jest coś do ugrania, to wiadomo, iż priorytetem pozostaje odzyskanie mistrzostwa. Mimo iż Legię wyprzedza nie tylko Lech, ale też Raków i Jagiellonia, to cel jest możliwy do zrealizowania. Zwłaszcza iż dwóch z tych rywali wiosną przyjedzie do stolicy.
Sześć punktów straty do lidera to niemało, ale też nie tyle, by z walki o mistrzostwo rezygnować tak, jak Legia zrobiła to rok temu. Wtedy w klubie uznano, iż dziewięć punktów straty do Śląska i sześć do Jagiellonii to przeszkoda nie do przeskoczenia. Dyrektor sportowy Legii Jacek Zieliński szanse na tytuł szacował na 10 proc., dlatego w miejsce Muciego nie sprowadził żadnego ofensywnego piłkarza, a Slisza, który był liderem drużyny, krótkoterminowo zastąpił Zybą. To było kompletne nieporozumienie.
- Na drugiej szali mieliśmy 14-15 mln euro z transferów. Załóżmy, iż zdobywamy mistrzostwo, ale tracę 10 mln euro z tych 14–15, bo jednego zawodnika już nie sprzedam, a drugiego sprzedam za 5 mln. Zwróciłyby się 2 mln za mistrzostwo, potem mielibyśmy szansę na występy w Europie. Przy sprzyjających okolicznościach moglibyśmy wyjść na zero - kalkulował Zieliński, czym doprowadził kibiców do białej gorączki, a jego wypowiedź cytowana była przez całą rundę wiosenną.
Zwłaszcza iż Śląsk i Jagiellonia nie były już tak efektywne i można było nawiązać z nimi walkę. Można było, ale przesypiając zimowe okno transferowe, Legia nie dała sobie choćby szansy. - Mając stabilność i pieniądze, pojawia się podstawa do tego, by rozwijać się, w kolejnych sezonach walczyć o wysokie cele - mówił Zieliński na początku marca. To właśnie teraz nadarza się okazja, by się rozwijać i walczyć o wysokie cele.
Na koniec trzeba wrócić do czwartkowych słów Feio. Legia potrzebuje jakości, a nie transferów samych w sobie. Bo jeżeli zimą do Warszawy mieliby przyjechać zawodnicy pokroju Barcii, Goncalvesa, Jeana-Pierre'a Nsame czy Migouela Alfareli, którzy trafili do Legii latem, to lepiej, by nie przyjeżdżał już nikt. Zmiany potrzebne są nie tylko w drużynie, ale o tym pisałem już w połowie kwietnia. I zdania nie zmieniam.