
Zmarł Rysiu Kiełczewski. Powiedzieć, iż straciliśmy jedną z najbardziej rozpoznawalnych i barwnych postaci polskiego brydża, to dla mnie nie powiedzieć nic. Człowiek, którego poznałem ponad ćwierć wieku temu, a dokładnie w roku 1999, kiedy to wraz z kolegami grywając na szkolnych przerwach w grę „brydżopodobną” wpadliśmy na pomysł założenia kółka brydżowego w I LO w Tychach z trenerem Ryszardem. Pomysł spodobał się Dyrekcji, a i sam Ryszard młodzieży nie odmawiał chyba nigdy. Na tamten czas miał najwyższy tytuł trenerski, chyba tylko razem z Krzysztofem Martensem i Markiem Wójcickim.
Na pierwsze zajęcia wszedł i widząc, iż gramy – kazał nie kończyć rozdania, tylko dograć do końca i przywitał nas słowami: „nie jest źle, bo kompletnie nie umiecie grać w brydża, a łatwiej nauczyć niż wypleniać złe nawyki”. Ten z początku „tylko trener” stał się później moim idolem. Był dla mnie nie tylko nauczycielem, ale też mentorem, przyjacielem i trochę zastępował mi dziadka, którego nigdy nie było mi dane mieć. Co jest o tyle dziwne, iż był tylko 4 lata starzy od mojego ojca, ale może dlatego, iż już miał ukochaną wnuczkę, a później drugą. Uwielbiał o nich mówić i pokazywać ich zdjęcia. Był z nich bardzo dumny.
To on po raz pierwszy zabrał mnie do Sławy, na kongres w Warszawie, na turniej rangi Mistrzostw Polski do Łomży. To pod jego okiem zagrałem pierwszy w życiu turniej. Uczył mnie nie tylko brydża, ale też życia. Wiele barwnych anegdot brydżowych i nie tylko, zapadnie mi w pamięć na bardzo długi czas. Pamiętam jak w Sławie podczas mojego debiutanckiego pobytu, zmęczony po kilku dniach grania, zaczęliśmy turniej, który szedł bardzo źle. Rysiu na początku zdenerwowany, powiedział, iż rozumie zmęczenie i żebym skupił się na jakimś dobrym rozdaniu, bo wyniku pewnie już nie będzie (mieliśmy pewnie mniej niż 40%). Dopadliśmy jakiegoś ostrego szlema na atutach 4-4, Rysiu po jednokrotnym zaatutowaniu zobaczył, jak wszyscy, iż atu dzieli się 5-0. Pomyślałem, iż jak się słabo gra to i szczęście nie dopisuje i liczyłem na kolejne zero. Ryszard oczywiście się nie poddał i w 2 minuty wygrał tego idącego szlema bez większych problemów. Tak mnie tym pobudził, iż doszliśmy na 5 miejscu nagrywając ponad 60%.
Ilość młodzieży, która w tamtych czasach miała okazję czerpać z jego wiedzy, nie zmieściłaby się na jednej stronie maszynopisu. Tylko z naszej drużyny Nauki Brydża to Piotr i Paweł Jassem oraz Ilya Shpoutou, którzy teraz śladami Rysia uczą Was. Myślę, iż większość osób, która jeździła na zgrupowania juniorskie, zapamiętała go dobrze lub bardzo dobrze. Bo chociaż bywał czasem wymagający, czemu wyraz dawał przy stole brydżowym względem swoich Partnerów, to jednak zawsze stał po ich stronie – zwłaszcza gdy naprzeciwko siedział Junior. Zaszczepił we mnie miłość i szacunek do brydża, bo sam miał go wiele.
Sam również traktowany był z wielkim szacunkiem, bo na to zasługiwał. Zawsze z sercem na dłoni dla młodzieży, bo to z nią spędził całą karierę zawodową jako nauczyciel WFu. I to z nią najbardziej lubił grywać turnieje. To im był w stanie bardzo dużo wybaczyć, ale też być bezwzględnym w momencie jakichkolwiek prób oszustwa, fauli i wszelakich przejawów nieczystej gry. Uwielbiał rywalizować nie tylko w brydża. Pompki, rzuty osobiste czy siłowanie się na rękę należały do standardowych rozrywek Rysia.
Prawdopodobnie był jedynym brydżystą w Polsce, który tworzył listę swoich Partnerów. Każdy trafiał na nią raz – gdy zagrał z Rysiem turniej lub segment meczu. Chciał kiedyś napisać książkę „Moja pięćsetka” – o Partnerach. Później stwierdził, iż może osiągnie magiczny 1000. I prawdę powiedziawszy nie wiem czy mu się to udało, ale na pewno było już ponad 900. Zaryzykuję stwierdzenie, iż w XXI wieku to właśnie ze mną lub Andrzejem Lućko zagrał najwięcej rozdań. Graliśmy ze sobą dużo, a iż Rysiu nie uważał, iż tworzenie stałej pary w jego wieku ma jakikolwiek sens, to nazywał tak chyba tylko Andrzeja i mnie. Mogłem na niego zawsze liczyć, ale na pewno nie byłem jedynym. Każdy zawsze mógł liczyć na nocowanie u Rysia, a i on z tego co pamiętam, to w hotelach nie sypiał praktycznie nigdy. Wszędzie miał znajomych, kolegów, przyjaciół, którzy tylko czekali, kiedy Rysiu znowu ich odwiedzi. Dusza towarzystwa przy której nie nudził się nikt. Ani przy brydżowym stoliku, ani przy zastawionych stołach na wszelakich biesiadach.
Żegnaj Mistrzu, na pewno pozostaniesz w naszej pamięci, a gdzieś, gdzie teraz jesteś z pewnością czuć ekscytację, iż znowu będą mogli z Tobą zagrać i posłuchać Twojego śpiewu, który uwielbiałeś.
Autor: Jarosław Ostrowski