Zapytaliśmy o Lewandowskiego. Nagle pada: "Idiotyczna decyzja wbrew wszystkiemu"

3 godzin temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Vincent West


- Polska jest cudem ostatnich dekad, bo ciężko pracujemy. Dlatego nie sądzę, iż Robert Lewandowski jest gościem, który zmienił nasz kraj. Raczej jest świetnym odzwierciedleniem tych zmian - mówi Paweł Wilkowicz, szef redakcji sportowej Viaplay Polska i autor biografii Roberta Lewandowskiego "Nienasycony". Zaczynamy od stu goli Lewandowskiego w Lidze Mistrzów, a dalej płyniemy przez całą jego karierę, aż do Barcelony.
Wyszło idealnie, symbolicznie. Setnego gola w Lidze Mistrzów strzelił akurat z rzutu karnego. A to przecież element gry, po którym najlepiej widać rozwój Lewandowskiego i jego dążenie do perfekcji. Od strzałów w środek bramki, po mistrzowskie oszukiwanie bramkarzy. Marco Bizot z Brest, który najpierw go sfaulował w polu karnym, a później próbował zatrzymać przy jedenastce, też rzucił się w niewłaściwą stronę. Lewandowski po setnym golu pokazał światu swoje nazwisko na koszulce i skierował palce ku niebu. Najważniejsze momenty w karierze zwykle dedykuje ojcu. A w końcówce tego meczu strzelił jeszcze jednego gola - 101.

REKLAMA







Zobacz wideo Robert Lewandowski w pogoni za Ronaldo! "Koniec jest gwałtowny"



Nie mógł napisać lepszego wstępu do wywiadu z Pawłem Wilkowiczem, szefem redakcji sportowej Viaplay Polska i autorem biografii Roberta Lewandowskiego, który od początku rozmowy przekonuje, iż mimo upływu lat, tytuł jego książki - "Nienasycony" - jest wciąż tak samo aktualny.
Dawid Szymczak: W 2016 r. patrzyłeś na Lewandowskiego z bliska i stwierdziłeś, iż jest nienasycony. Dzisiaj patrzysz z dystansu i jaki ci się wydaje?
Paweł Wilkowicz: - Taki sam. Na tym też polega jego wielkość jako sportowca, iż nigdy nie ma dość. Strzelanie i chęć rozwoju nigdy nie wychodzą mu z głowy. Jestem pewien, iż wciąż jest głodny. Widać to po jego zachowaniach wobec trenerów. Samo bycie w Barcelonie przestało mu wystarczać już po roku. Jak zaczęło mu brakować goli, to stał się, jeżeli wierzyć relacjom hiszpańskiej prasy, trudny dla otoczenia. Taki zawsze bywał, gdy mu nie szło. To rys całej jego kariery. Wystarczy porozmawiać z trenerami z Lecha Poznań czy skądkolwiek. jeżeli Robert tracił przekonanie, iż sprawy idą po jego myśli, dawał to odczuć. Jacek Zieliński mówił: "Znikał nam za tą swoją ścianą".


A jak to się stało, iż kraj z marginesu Ligi Mistrzów doczekał się w tej Lidze Mistrzów autora stu goli?
- Było dużo sprzyjających okoliczności. Świat się zmieniał. Nasz kraj się zmieniał. Od jakiegoś czasu nie rodzimy się w Polsce z przekonaniem, iż coś jest dla nas niedostępne. I Robert już tego doświadczał. Nie ukrywał nigdy, iż też miał kompleksy, ale umiał je przezwyciężyć. Jest perfekcyjnym odzwierciedleniem zmian, które zachodziły dookoła nas. Łapał wszystkie szanse, które dawała mu ta zmieniająca się rzeczywistość. To jest jego wielka zasługa. Spotykał wspaniałych ludzi na swojej drodze i bardzo dużo od nich czerpał. Zawsze miał też świadomość celu. Dążył do samorozwoju, co bardzo wyraźnie widać choćby po chęci do nauki języków obcych. Nauczył się niemieckiego, w Barcelonie już mówi po hiszpańsku i słychać, iż cały czas pracuje nad angielskim. To coś mówi o człowieku, dużo można tym zmierzyć.
Profesjonalista.
- Trafił też na czasy, w których polski piłkarz już się nie wstydził, iż chce się rozwijać. Wcześniej tak było - nie przyznawaj się, iż ci zależy, bo to obciach. W szatni szyderą maskowało się to, iż w sumie wszyscy mają przeciętne kariery, więc ktoś przynajmniej próbował być najzabawniejszy albo chciał młodego utemperować. To się skończyło. Nowe pokolenie się na to przestało godzić. To średniactwo zaczęło być obciachem. A poza wszystkim, Robert to mocny charakter. Wielki talent, sportowe geny, dobre wychowanie. Wielkie szczęście do trenerów. Ale przede wszystkim charakter. Miał też dobrego menadżera, choć pewnie dziś byśmy się o to pokłócili. Ale ciekaw będę zdania Roberta o tej aferze za jakieś dziesięć lat.



"Piłka nożna bywa niepojęta" - odpowiedziałeś na to pytanie w książce.
- Niewątpliwie on sam sobie to wszystko wyrwał. Ale piłka w Polsce istniała już wcześniej, mieliśmy przecież piłkarzy z podium Złotej Piłki, jakieś tradycje, sukcesy. On natomiast przeskoczył tę wielką dziurę, którą w polskiej piłce zrobił kryzys lat 80. a potem przemiany lat 90. To trochę jak z Adamem Małyszem - Polska kochała skoki już wcześniej, ale on założył ten sport na nowo. Polska miała tenisowe tradycje, a jednak Agnieszka Radwańska poniekąd też założyła ten sport na nowo. I Robert w jakimś sensie też. Ale czy to takie dziwne, iż się ktoś taki wreszcie trafił, w 40 mln kraju, w którym piłka jest sportem nr 1? I czy "trafił się" to jest na pewno adekwatne określenie? Przecież on rósł tutaj. Trafiał na przeszkody, przepracowywał różne kompleksy, denerwował się, iż np. słabo się tu szkoli. Ale rósł. Możemy się w nim dzisiaj przeglądać nie na zasadzie: "Ojej, przyjechał wujek z Ameryki, z innego świata, powie nam teraz, jak żyć", choć myślę, iż w Robercie momentami jest pokusa, by kimś takim być. Ale nie - my nie jesteśmy z innego świata niż on. Też łapaliśmy w życiu szanse, których wcześniej nie było i mogliśmy przepracować różne kompleksy. Nie mówimy gorzej od niego językami obcymi. Nie jesteśmy w porównaniu z nim leniami w pracy. On jest jednym z nas i dobrze nas reprezentuje. Taki idol jest najlepszy.
Zawsze takie okrągłe liczby sprzyjają podsumowaniom. Gdy się zatrzymujesz, patrzysz trochę szerzej, to co myślisz o tych stu golach?
- Że jesteśmy szczęściarzami. I już się do tego szczęścia przyzwyczailiśmy. Już nie umiem sobie przypomnieć, jak to było, gdy każdy gol Polaka w Lidze Mistrzów był świętem, a my byliśmy w dolnych rejonach klasy średniej i jakoś z tym żyliśmy. Pamiętam, jak przeżywaliśmy, iż dogonił Henry’ego, iż wyprzedził Raula, iż znowu strzelił i znowu zostawił kogoś za plecami. Aż stało się to zupełnie naturalne. I chyba następnym polskim piłkarzom też się takie wydaje, co jest dobrym znakiem.
Jego pierwszy gol w Lidze Mistrzów padł trzynaście lat temu.
- Mnóstwo czasu. Cieszę się, iż ta setna bramka zastała go w takim momencie kariery. Że ona nie padła rok temu, gdy oglądając mecze Roberta, czuliśmy zakłopotanie. Widzieliśmy, iż coś poszło w złą stronę i nie było jasne, czy uda się zawrócić. On cierpiał i my cierpieliśmy. Teraz znowu dostał skrzydeł. Taki sezon mu się należał - to tempo strzeleckie, powrót do wielkiej formy, bycie częścią nowego początku Barcelony. A już zdążył przecież doświadczyć, jak trudny to jest klub. Jak wiele tam jest koalicji, ilu masz fałszywych przyjaciół, jak dużo wrogów.
A to, iż on wchodzi do tego klubu strzelców akurat z Messim i Ronaldo, jest w jakiś sposób dla ciebie ważne?
- Dzisiaj już nie. Było, gdy obaj znajdowali się na szczycie i byli punktem odniesienia do wszystkiego. Wtedy byli nieuchwytni. Za duże stały za nimi potęgi, by ktoś mógł ich dogonić. Nie zawsze chodziło tylko o boisko. Mieli aurę wyjątkowości. Ale Lewandowski próbował, nie przyjmował do wiadomości, iż to nieosiągalne. Na pewno im dwóm pomogły też miejsca, w których się urodzili. Łatwiej stworzyć i wypromować piłkarza z Argentyny i Portugalii niż z Polski.



Sebastian Mila podrzucił ci taką myśl, iż Argentyńczyk i Portugalczyk wchodzą do piłki z wykrzyknikami przy nazwisku, a Polak wchodził wtedy ze znakami zapytania.
- I jestem mu za to sformułowanie wdzięczny, bo sam bym na nie nie wpadł. My sobie dzisiaj rozmawiamy w 2024 r. i pewne rzeczy są dla mnie oczywiste, a np. jeszcze w 2012 nie były. Nagle odkrywaliśmy, iż nasz kraj potrafi zbudować drogi. Czy to znaczy, iż do dzisiaj mamy to przeżywać? Nie, to coś normalnego, wystarczyło się za to wziąć. Polska jest cudem ostatnich dekad, bo ciężko pracujemy. Dlatego nie sądzę, iż Lewandowski jest gościem, który zmienił nasz kraj. Raczej jest świetnym odzwierciedleniem tych zmian.
Jest dla nas reprezentatywny?
- Moim zdaniem, tak. Zrobił wielką karierę, ale przecież tak, jak już mówiliśmy: nie przyjeżdża do Polski jako przybysz z innego świata, ten jeden, któremu się udało. A co do Messiego i Ronaldo - oni byli tak dobrzy, iż mieli swoją epokę, są zasłużenie uważani za dwie największe postacie tamtego czasu, natomiast w pewnym momencie medialnie zostało to doprowadzone do jakiegoś ekstremum, wręcz parodii. Ich medialna dominacja wybiła inne gatunki piłkarskie i ich prawo do bycia docenionym. Zabiła prawo do dania Złotej Piłki takim piłkarzom jak Antoine Griezmann. Lewandowski miał jeszcze gorzej, bo on w 2020 r. był bez dwóch zdań piłkarzem roku na świecie, a nagroda nie została przyznana. Tego Robertowi już nikt nie zwróci. Jak ciasny musiał być umysł, który wpadł na coś takiego?!
Jak bardzo się pospieszył i jak bardzo nie potrafił się wycofać.
- Gabriel Hanot, pomysłodawca plebiscytu Złotej Piłki, przewraca się w grobie. Idiotyczna decyzja podjęta wbrew wszystkiemu, co od zarania stało za tą nagrodą i pozwalało nagradzać piłkarzy bez względu na to, czy byli ze Wschodu czy Zachodu.
Ale jak mówisz o Złotej Piłce i ciągłym nienasyceniu, to myślisz, iż Lewandowski jeszcze ma nadzieję? Że skoro znów złapał się pod rękę z Hansim Flickiem, to spróbują pójść po tę Złotą Piłkę raz jeszcze?
- On może chcieć, ale to Liga Mistrzów wyznaczy, co kto może. Nie ma akurat reprezentacyjnych turniejów, które - wbrew temu do czego się w pewnym momencie przyzwyczailiśmy - ostatnio znów są w łasce jurorów takich plebiscytów. Przepowiadano śmierć reprezentacyjnej piłki w starciu z klubową, a jednak Złota Piłka dla Rodriego raczej by się nie zdarzyła, gdyby nie złoto z Hiszpanią. Mody się zmieniają, jurorom zmieniają się preferencje, coś im się nudzi, coś nabiera nowego blasku. I to jest piękne. Ale jednak tym razem zdecyduje o Złotej Piłce granie klubowe, a nie reprezentacyjne. Dla Roberta to dobrze, ale obecny sezon trwa jeszcze za krótko, żeby robić jakieś przewidywania plebiscytowe. Nie lepiej się cieszyć chwilą? Przecież to aż niewiarygodne, jak wygląda klasyfikacja strzelców w Hiszpanii, gdzie jest w niej Lewandowski, a gdzie gwiazdy Realu, itd. Dlatego cieszę się, iż ta setna bramka wypada teraz. Tej samej jesieni, gdy Lewandowski miał pomnikowe El Clasico, gdy Barcelona rozbiła Bayern, itd.



Dopełnia szczęście, a nie jest nagrodą pocieszenia.
- Tą jesienią Lewandowski pokazał, iż jest piłkarzem wiecznym. Rozwiązuje problemy Barcelony, mając 36 lat. Nikt mu tego nie odbierze.
Znalazłem twój tekst z Rzeczpospolitej napisany po pierwszym golu Lewandowskiego w Lidze Mistrzów. Dałeś tytuł: "Naiwni czarodzieje z Dortmundu znów przegrali". Napisałeś, iż bramka zostanie zapamiętana, bo była pierwszą polską w Lidze Mistrzów od dwóch lat i była bardzo ładna. Nie miałeś wtedy prawda czuć, iż to początek tak wielkiej historii.
- Nie miałem. Chociaż pamiętam, iż po tym, co Robert pokazywał w swoim pierwszym sezonie w ekstraklasie, byłem zdziwiony, iż Leo Beenhakker od razu nie postawił na niego mocniej w zaczynających się wtedy eliminacjach do mundialu w RPA. Że nie podjął wtedy decyzji, iż przerzuca całą swoją wiarę w polskie talenty na tego chłopaka i wystawia go od razu ze Słowenią, a nie na San Marino. Jego talent już wtedy całkiem głośno krzyczał. Ale co do konkretnie Ligi Mistrzów, to nie mieliśmy prawa się spodziewać, bo wiele zależy od tego, w jakim grasz klubie.
A o Borussii pisałeś wtedy, iż to drużyna wielkich serc i pustych rąk.
- Brakowało jej wtedy wyrachowania, była piękna, ale łatwa do trafienia przez rywali z doświadczeniem w pucharach. Juergen Klopp musiał się nauczyć gry w Europie, nabrać trochę cwaniactwa.
Którą z tych stu bramek pamiętasz najlepiej?
- Tę z rzutu wolnego z Atletico Madryt, po której wziął piłkę pod koszulkę, ogłaszając, iż spodziewają się z Anią dziecka.



Byłeś wtedy na stadionie?
- Nie, w domu, w fotelu. Ale zapamiętałem ją najlepiej. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, iż do piłkarskiego szczęścia doszło szczęście rodzinne? Ten gol też bardzo dużo o nim powiedział. Już jako ukształtowany piłkarz, zachęcony przez Carlo Ancelottiego, zaczął piłować na treningach rzuty wolne, zostawał po zajęciach, żeby je strzelać. I wypiłował tak, iż piłka wpadła do bramki akurat w momencie, gdy chciał coś ogłosić światu. A już Juergen Klopp mu mówił: ty powinieneś próbować z wolnych.


Myślałem, iż powiesz o trzecim z czterech goli przeciwko Realowi.
- Tamten mecz chyba każdy ma w pamięci. A już szczególnie tego gola, jak odchodzi do boku, znajduje sobie lukę i uderza pod poprzeczkę. To jest historia Ligi Mistrzów. Tylko iż później te gole z Realem w pewnym sensie były też jego przekleństwem. Każdy stoper, zaczynając już od Sergio Ramosa w rewanżu, wiedział, jak trzeba traktować Lewandowskiego. Każdy kolejny silny obrońca próbował po prostu wytrzeć nim podłogę. Więc Robert wymyślał nowe sposoby na gole. Dlatego najbardziej zapamiętałem tego wolnego strzelonego w szczególnej chwili.
Pytałeś Lewandowskiego o różne rzeczy przy pisaniu książki, pytałeś znów przed mundialem w 2018, gdy wychodziło drugie wydanie. O co byś dzisiaj zapytał?
- Czy opaska kapitana reprezentacji Polski jest mu jeszcze potrzebna. Bo wydaje mi się, iż nie.
Dlaczego?
- Bo uważam, iż ten etap, kiedy dzięki opasce dawał reprezentacji bardzo dużo, już się skończył. To był etap wielkości trenerskiej Adama Nawałki, ale też wielkości Roberta jako przywódcy tej grupy. Wtedy czuło się energię, świeżość. Wybranie go kapitanem zdziałało cuda. Dzisiaj można by chyba docenić kogoś innego i wykorzystać jego energię. A Robert i tak będzie wokół siebie ogniskował drużynę, bo jest najsłynniejszy, największy i pozostaje autorytetem.



Nie podrażniłoby go to?
- Nie wiem. Mówię, o co bym go zapytał. Może odpowiedziałby mi rozdrażniony. Ale wydaje mi się, iż pewna formuła się wyczerpała. Nie widzę już wielkich efektów opaski na jego ramieniu, choć może za mało wiem o tej kadrze. Ten moment wydaje mi się jednak podobny do tego, kiedy opaskę - mimo swojej pomnikowości - tracił Kuba Błaszczykowski. Wiemy, jak Kuba to przeżył, decyzja o zmianie kapitana była brutalna, ale dała drużynie nowy impuls. I teraz - mimo pomnikowości Roberta - też mogłaby być dobra, bo żeby drużyna była szczęśliwa, Robert musi najpierw zatroszczyć się o siebie. Nie o innych. Musi mieć uwite wygodne gniazdo. A nie ma co się oszukiwać, iż on to gniazdo będzie wił dla innych. Nie jest takim typem. I nie musi być.
W Barcelonie też jest najstarszy, najbardziej doświadczony, najwięcej wygrał. A opaski nie zakłada.
- Mimo iż na pewno chciał. I co, źle jest? Drużyna nie musi mieć jednego ośrodka władzy, żeby była szczęśliwa. To choćby nie wydaje mi się jakieś szczególnie obrazoburcze, by bać się Roberta o to zapytać.
Czytam twój stary opis ze Sport.pl. "Szukam w sporcie opowieści, które zainteresują wszystkich. Ulubione: Justyna Kowalczyk, Cruyff, Lewandowski, Maradona". Justyna już nie biega, Cruyff i Maradona nie żyją. A Lewandowski wciąż gra i strzela. Nie masz wrażenia, iż ta opowieść o nim stała się w ostatnich latach jeszcze ciekawsza, bardziej skomplikowana, bo na idealnym obrazie pojawiły się rysy? Głośny konflikt z Cezarym Kucharskim, problemy z podatkami, afera premiowa w reprezentacji, której był kapitanem, pytania o dyplom magistra.
- Nie powiem, wizja napisania jeszcze jednej książki o Robercie Lewandowskim jest kusząca.
Też autoryzowanej, jak pierwsza?
- Już nie, bo autoryzowana książka jest sporym ciężarem dla obu stron. Zresztą moim zdaniem rzetelnej autoryzowanej nie da się już napisać, po tym jak w tej historii doszło do brutalnego rozwodu: rozstania z Cezarym Kucharskim. choćby dziennikarze zostali podczas tego rozwodu powrzucani do szufladek i w pewnym sensie zmuszani do określania się: czy ty jesteś od mamusi, czy ty jesteś od tatusia. To było słabe i przykre. Dziennikarz jest od opisywania rzeczywistości, a nie brania czyjejś strony. Na pewno brakowałoby mi w tej książce opowieści Ani Lewandowskiej, bo ona ma znakomite oko do barwnych szczegółów, do opisywania życia drużyny, fajnych anegdot. Opowiada o Robercie ciekawiej niż on sam. Robert chyba nie chce jeszcze wyjść mocniej zza tej swojej ściany. Może uważa, iż dla równowagi emocjonalnej lepiej opowiadać ciągle to samo. Te same anegdoty, te same historie, te same przykłady. Niemożliwe, żeby jemu przydarzyło się tylko to, skoro trenował u gigantów i grał z gigantami. Dlatego bardzo zaskoczył mnie w wywiadzie z Rio Ferdinandem. Może mu się zmienia podejście. Tam było wesoło i z nowymi szczegółami. jeżeli go dobrze zrozumiałem, to powiedział, iż z Guardiolą drużyna miała problem, bo nie umiał być ciepły. Traktował ich jak dane do wzorów taktycznych. Znakomitych, ale gdyby się dodało więcej emocji, działałyby lepiej. I chciałbym takich opowieści usłyszeć więcej. Trochę brakuje mi u niego tego, co daje Wojciech Szczęsny. Brakuje takiej ballady o piłeczce, żeby bawiąc uczyć o wielkim futbolu. Słuchasz Roberta i czujesz, iż ma cały język pogryziony.



Wyczuwam, iż ta pokusa na książkę jest u ciebie naprawdę duża.
- Nie, zupełnie nie. Nie zapowiadam, iż to napiszę. Uważam, iż to jest temat, ale emocjonalnie to nie byłoby łatwe. Mówię o tym, iż na pewno jest potencjał na jeszcze niejedną książkę i może komuś uda się kiedyś przekonać Roberta, by opowiedział barwnie o tym, co się zdarzyło po 2018. Przecież gdybyśmy złożyli talent do opowiadania o piłce, który ma Szczęsny z pozycją Lewandowskiego, to byłby hit nad hity.
Michał Okoński z "Tygodnika Powszechnego" robi ci dobrą reklamę. Gdy parę miesięcy temu "Lewy" był w kryzysie, powiedziałeś mu, iż gdyby Barcelona wzięła na trenera Hansiego Flicka, to jeszcze się zdążymy nim zachwycić. Skąd wiedziałeś?
- W karierze Lewandowskiego nie ma żadnej magii. Gdy się ją próbuje tam dodać, odbiera mu się zasługi. Tam nic się nie stało przez przypadek, od dotknięcia różdżką. Wszystko było i jest wypracowane. Teraz też nic się nie zmieniło w magiczny sposób. Flick to po prostu trener dla niego. On to wie. Bayern w 2020 r. nie zdobył Ligi Mistrzów, bo tak ułożyły się gwiazdy. Pamiętam taką rozmowę z Robertem, gdy Flick dołączył do sztabu Niko Kovaca. On opowiadał o nim, jak o szkolnej miłości. "Co to za trener! Co za ćwiczenia dla ofensywnych piłkarzy! Odżyłem!". Był zachwycony jego treningami. No i chyba nie jest tajemnicą, iż teraz w Barcelonie też treningi weszły na zupełnie inny poziom.
Przeczytałem, co pisałeś o początkach Flicka w Bayernie. Niesamowite, iż można to skopiować i wklejać do tekstów o jego początku w Barcelonie. "Wcześniej Lewandowski poczuł, iż po prostu słabnie. Że rytm zajęć u trenera [Niko Kovaca – red.] jakoś mu nie służy, napastnicy mają zbyt mało okazji by się porządnie zmęczyć, parametry biegowe spadają. Teraz drużyna odżyła, uszczelniła obronę, ma odwagę bronić wyżej i wyżej odzyskiwać piłkę, wszystko nabrało płynności, a Lewandowski dalej strzela".
- Bayern wychodząc z pandemii był wytrenowany jak oddział komandosów. Ale to dlatego, iż Flick miał bardzo mocny sztab. Nieoceniony wkład miał też prof. Holger Broich, specjalista od przygotowania fizycznego. Sztab jest bardzo ważny, a często lekceważony. Niko Kovac zdobył mistrzostwo i Puchar Niemiec, wynik był bardzo przyzwoity, ale jednocześnie piłkarze przestali go szanować. Nie czuli, iż on i jego sztab umieją dać im coś ekstra. W sztabie był np. brat trenera – Robert Kovac, a brakowało specjalistów. Niektórzy piłkarze czuli, iż przy Kovacach się zwijają. Lewandowski był sfrustrowany, bo treningi skupiały się na obronie, nikt się nie przejmował napastnikami, więc wiecznie byli niedotrenowani, jemu spadały wszystkie parametry biegowe. To była historia, którą byśmy bardziej kojarzyli z Ekstraklasą: klub wydawał pieniądze na piłkarzy, a sztab zaniedbał. I dlatego tak się cieszę, iż tę książkę pisałem, bo mogłem się zanurzyć w to co najbardziej lubię - w europejski futbol, w życie dużego klubu, zajrzeć bliżej. W tamtym czasie to Bayernowi czasami brakowało fizjoterapeutów światowej klasy, żeby odpowiednio wszystkich wymasować. I przecież nie przez brak pieniędzy. Po prostu wszędzie i każdemu może się zdarzyć takie zaniedbanie, które nie trafi na czołówki gazet, a jednak sprawia, iż w drużynie coś zaczyna zgrzytać.


To o co chodzi w tej współpracy Lewandowskiego z Flickiem?
- Robert jako napastnik musi czuć, iż jego strzeleckie potrzeby są w centrum uwagi. A Flick jest trenerem, który dba o te potrzeby. Robert musi mieć świadomość, iż jego gole są bezpieczne, bo inaczej się frustruje, milczy osiem sekund, "znika za ścianą". Czasami to zupełnie nie jest kwestia osobista, Lewandowski może trenera prywatnie lubić, czy uważać, iż go przez cały czas lubi, przecież Kovacowi tak po ludzku wiele zawdzięczał, ten trener dbał o to, żeby Robert czuł, iż jest dla niego ważny, to on awansował Roberta do grona kapitanów drużyny. Ale to wszystko przestaje być tak ważne, jeżeli Robert czuje, iż stanął w miejscu. Dla niego każdy miesiąc bez wielkości to miesiąc stracony. On nie chce tracić czasu. Na puste miesiące pozwoli sobie po karierze, gdy będzie się bawił z dziećmi. Teraz, jak ucieka mu jakikolwiek miesiąc, bo trener nie pracuje nad jego zdobywaniem goli, zaczyna się denerwować. Gdy coś idzie nie po jego myśli, daje to odczuć. I tak było zawsze. Żeby jeszcze raz przywołać trenera Jacka Zielińskiego: "dzwoniliśmy wtedy do Czarka Kucharskiego, żeby Roberta wydobyć zza tej jego ściany". A czy Messi jest inny? To nie jest przecież na boisku i w szatniach miły chłopak z Argentyny, który z każdym dobrze żyje, tylko twardy negocjator, skupiony na swoim celu i meblujący otoczenie pod siebie. Z wielkimi piłkarzami tak jest. To jest część ich wielkości, a nie wada.



Cristiano Ronaldo też o nikogo nie troszczył się tak bardzo, jak o siebie.
- Dlatego - tak, jak rozmawialiśmy - nie uważam, żeby odebranie opaski Robertowi było czymś obrazoburczym. Jemu też mogłoby dobrze zrobić, bo w pewnym sensie mógłby zająć się tylko sobą. A jak on zajmuje się sobą, cała reszta jest szczęśliwa. Nie jestem przekonany, iż on musi wychowywać młodych piłkarzy, którzy wchodzą do kadry. Nie musi im mówić, jak mają spać i co jeść. Może kiedyś to było potrzebne. Dzisiaj nam jest potrzebny Robert, którego potrzeby strzeleckie będą w centrum uwagi. To wystarczy. Co on dostał od Barcelony w tym sezonie?
Raphinhę, Yamala, piłki w polu karnym, dużo okazji…
- No właśnie. I Wojciecha Szczęsnego. Ale nie dostał władzy. Wręcz przeciwnie. Trochę tej władzy stracił, bo nie ma już Ilkaya Gundogana, z którym starali się - jak pisał "El Pais" - wykorzystać bezkrólewie w Barcelonie i poustawiać drużynę po swojemu, co reszcie niekoniecznie się podobało. Im się bardziej podoba tak, jak jest teraz - z przywódcą szatni bardziej wyluzowanym, jak Raphinha. Ale najważniejsze było przyjście Flicka, ono wszystko zmieniło. Robert widzi w nim trenera, który nie zlekceważy jego potrzeb i dorównuje jego ambicjom.
Robert w Borussii gonił i zasypywał własne deficyty, uczył się wielkiego futbolu, dojrzewał. Bayern był czasem największych sukcesów - Ligi Mistrzów, potrójnej korony, rekordu Muellera. A czym jest dla niego Barcelona?
- Wyzwaniem. Daj mu wyzwanie, a będzie szczęśliwy. Bez wyzwań gaśnie, zaczynają się problemy. Odszedł z Bayernu, bo czuł, iż już nie ma do czego doskakiwać. A jego całe życie wygląda tak, iż zawsze była poprzeczka, do której doskakiwał i coś sobie i innym udowadniał. Legii Warszawa, iż się pomyliła, gdy go wystawiła za drzwi po kontuzji. Tym, którzy wątpili, iż wskoczy ze Znicza do Lecha i nie przestanie strzelać, tym którzy wątpili, iż się odblokuje w Borussii, tym którzy mówili, iż Guardiola go zje jak każdego środkowego napastnika. Motywowało go zniecierpliwienie trenerów, a przecież i Klopp czasami się frustrował, iż Lewandowski jeszcze nie jest tak wielki jak możliwości Lewandowskiego. To dopiero na Guardiolę Robert był gotowy i nie tylko sprostał tej próbie, ale wręcz sprawił, iż Guardiola łaskawszym okiem spojrzał na chaotycznego jego zdaniem Thomasa Muellera. Bo zobaczył, iż z nikim Lewandowski nie jest tak zabójczy jak w parze z nim.
Niekończąca się wspinaczka.
- Robert problemy rozwiązuje golami. Może poza boiskiem z kimś mieć kosę, może się wokół niego palić, a po nim to jakby spływało. Czy w Lechu była sielanka? Nie, był np. spór o podwyżkę. Ale on to zamieniał na paliwo do strzelania goli. Borussia? Pierwszy raz królem strzelców Bundesligi został, gdy byli już z szefami klubu obrażeni na siebie o brak pozwolenia na transfer do Bayernu. On ma ten dar, iż choćby gdy komuś wyda bitwę, albo choćby wypowie wojnę, to mu w ogóle nie przeszkadza w kolekcjonowaniu goli. A gole mają wielką siłę. Póki gole wpadają, to zasadniczo wszyscy mogą napastnika pocałować w d… To jest pewnie ta lekcja z jego kariery na Zachodzie, która nam się kiedyś wydawała najmniej osiągalna dla Polaka - nie bój się na Zachodzie kłócić i targować. Jak masz mocne karty, to bierz co chcesz. Żądaj bycia najlepiej opłacanym w Bundeslidze. Póki strzelasz gole, dostaniesz. Gdyby nie gole, to te wszystkie frakcje i grupki w Barcelonie już by go pewnie zmusiły, żeby zszedł z tak wysokiego kontraktu. Przecież doświadczył, jak można być w hiszpańskich mediach rozgrywanym przez "dobrze poinformowanych". Posmakował tej kreciej roboty i w Dortmundzie. Ale dopóki ma gole, jest bezpieczny. I zadowolony.
Idź do oryginalnego materiału