Z balonika uszło powietrze. Jeremy Sochan nie zagra na EuroBaskecie, bo odniósł kontuzję. Zabraknie Polsce jej największej gwiazdy i okazji, by przyciągnąć przed ekrany i do hal tych, dla których nasz jedynak z NBA jest jedynym polskim koszykarzem, którego nazwisko znają. Przy okazji nie zabrakło gdybania, czy uraz, który nie wymagał ani specjalnego leczenia, ani zabiegu, rzeczywiście był na tyle groźny, iż Polak musiał opuścić drużynę. Najważniejszy w kwestii powrotu do zdrowia Sochana był czas.
REKLAMA
Zobacz wideo
Sochan wrócił dla San Antonio i już zaczął przygotowania
Szefowie Polaka z San Antonio uznali, iż lepiej będzie, jeżeli koszykarz będzie wracał do zdrowia pod ich okiem. I jak można było oglądać na zdjęciach z inauguracyjnych zajęć przed nowym sezonem, które Spurs opublikowali w środę, Sochan bawi się piłką, jest na parkiecie w stroju treningowym. "Za dolary to biega" – podsumował jeden z polskich użytkowników platformy X. Podobnych głosów rozczarowania było więcej.
Oczywiście opinie, iż uraz Polaka został wyolbrzymiony, nie mają uzasadnienia. choćby niegroźny uraz może zwiastować poważne kłopoty. A świat NBA w ostatnim sezonie podobnych dramatów widział wiele - groźnych kontuzji doznali Damian Lillard, Jayson Tatum, czy - to najbardziej wyrazisty przykład - Tyrese Haliburton, który był o włos od mistrzostwa z ekipą Indiana Pacers. Ale na drodze stanęło zerwane ścięgno Achillesa, przez które gwiazdor NBA wróci do gry najwcześniej pod koniec 2026 r. Spurs chcieli Sochanowi takiego losu zaoszczędzić - i trudno mieć o to do nich pretensje.
Na szczęście głosów krytyki w polskich mediach społecznościowych było niewiele. Więcej - życzeń powrotu do zdrowia, powodzenia na parkietach NBA i powrotu do kadry w przyszłości. Mimo to biuro prasowe Sochana musiało wystosować komunikat, w którym czytamy, iż zawodnik nie trenuje, a jedynie przechodzi rehabilitację w ośrodku treningowym Spurs - stąd jego zdjęcia w przestrzeni medialnej.
Uzasadnienia nie mają też opinie, iż Sochan przedłożył swoje prywatne interesy w klubie nad grę z orzełkiem na piersi. Akurat tutaj z pewnością nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
Ci, którzy mają nieco orientacji w amerykańskich ligach zawodowych, z pewnością wiedzą, iż panuje tam inne podejście do sportu, ukształtowane przez długie lata funkcjonowania w odmiennych niż w Europie warunkach.
Mistrzowie NBA to mistrzowie świata. Dlaczego?
Przede wszystkim dla Amerykanów wszystko, co najważniejsze w sporcie, dzieje się u nich. Super Bowl to najważniejsze sportowe wydarzenie świata. Rywalizacja o mistrzostwo w baseballu nosi nazwę World Series, choć reszta globu jest nim zainteresowana raczej w ograniczonym stopniu. choćby zwycięzców finałów w NBA nazywa się "mistrzami świata".
jeżeli chodzi o to ostatnie sformułowanie, to skrytykował je mistrz olimpijski w biegu na 100 metrów Noah Lyles. Amerykanin podczas mistrzostw świata w 2023 r. powiedział na konferencji prasowej, iż denerwuje go, gdy zawodnicy zwycięskiej drużyny po finałach NBA zakładają czapeczki z napisem "World Champions". – Są mistrzami świata czego? Stanów Zjednoczonych? To nie jest cały świat. Nie zrozumcie mnie źle. Kocham USA... czasami. Ale to nie jest cały świat. My [uczestnicy igrzysk olimpijskich] jesteśmy światem. Tutaj zawodnicy z niemal każdego kraju na świecie walczą i występują pod flagami, pokazując, kogo reprezentują. W NBA nie ma żadnych flag.
EuroBasket dla Amerykanów to coś jak Mecz Gwiazd
Takie podejście zrodziło się dzięki unikatowemu w skali reszty świata doświadczeniu historycznemu. Najważniejszym sportem dla Amerykanów był najpierw baseball, a potem futbol amerykański. W żadnym z tych sportów nigdy nie było poważnej rywalizacji międzynarodowej. Odbywały się co prawda mistrzostwa świata w baseballu i to już od 1938 roku. Były to jednak zawody dla amatorów.
Podobnie było z koszykówką. FIBA – Międzynarodowa Federacja Koszykarska – aż do 1989 roku oficjalnie określała się jako Międzynarodowa Federacja Koszykówki Amatorskiej.
Poważna rywalizacja międzynarodowa toczyła się adekwatnie tylko w piłce nożnej, gdzie organizowano piłkarskie mistrzostwa świata otwarte dla zawodowców już od 1930 roku. Ta dyscyplina sportu była jednak w USA zupełnie marginalna.
Przez dziesięciolecia Amerykanie przyzwyczaili się, iż rywalizacja drużyn narodowych to tylko dodatek do sportu, a nie jego kluczowa część i ukoronowanie marzeń zawodników. To trochę jak Mecz Gwiazd – wielkie święto dla fanów, ale ze sportowego punktu widzenia mało istotne.
Zupełnie inaczej patrzy się na to w Europie. W przypadku piłki nożnej rywalizacja reprezentacji krajowych to zupełnie inny poziom zainteresowania i prestiżu niż najlepsze rozgrywki klubowe – choćby Liga Mistrzów.
Co prawda ostatnio zaczęło się to trochę zmieniać. Po występie złożonego z gwiazd NBA "Dream Teamu" na igrzyskach w Barcelonie w 1992 r. Amerykanie zaczęli poważniej traktować występy drużyny narodowej. Z drugiej strony, nikomu tam nie spędza snu z powiek, iż kadra USA nie zdobyła medalu na koszykarskich mistrzostwach świata w 2019 i 2023 roku. choćby olimpijska reprezentacja kraju to bardziej drużyna dla chętnych, a nie zbiór najlepszych krajowych koszykarzy, których zwycięstwa mają karmić dumę narodową.
Tak było w 2024 r., kiedy najlepszych amerykańskich graczy skrzyknął LeBron James. To on był spiritus movens projektu "The Avengers" (tak ochrzciły tę drużynę media). Selekcjoner Steve Kerr i dyrektor kadry Grant Hill odegrali drugoplanowe role.
Zresztą "Mściciele" skrzyknęli się w Paryżu, bo wcześniejsze wskrzeszenia amerykańskich zespołów dostawały regularnego łupnia - jak w 2023 r., gdy na mistrzostwach świata USA Team zajął dopiero czwarte miejsce. Wtedy do gry na turnieju trzeba było koszykarzy z NBA namawiać lub wręcz nagabywać.
Dla Sochana to tylko skromny przypis
Wiele lat temu o tej różnicy mentalnej rozmawiałem z Mariuszem Czerkawskim. Nasz gwiazdor z NHL mówił mi wtedy, iż to Puchar Stanleya jest tym trofeum, dla którego hokeiści z Kanady czy USA są gotowi dosłownie "gryźć bandy" wokół lodowiska. Występy w drużynie narodowej, choć oczywiście prestiżowe, są na drugim miejscu.
Amerykańskie podejście do rywalizacji międzynarodowej świetnie ilustruje też najważniejszy w baseballu turniej reprezentacji narodowych. Nie nosi on choćby miana mistrzostw świata, a dość dziwaczną z naszego punktu widzenia nazwę World Baseball Classic. W turnieju, który został powołany do życia dopiero w 2006 r., mogą brać udział teoretycznie wszyscy najlepsi gracze zawodowej ligi MLB. Jednak i tu wszystko podporządkowane jest klubom. Turniej odbywa się wiosną, zanim rozpocznie się sezon. Kluby mogą odmówić powołania zawodnika na te zawody bez podania przyczyny. A choćby bez informacji, iż ten czy inny gracz był w kręgu zainteresowania selekcjonera. Liczba graczy, którą drużyna MLB może oddać na te zawody, jest ograniczona. Zawodnicy na kluczowych pozycjach, np. miotacze, mogą być wykorzystywani do gry tylko w określonym wymiarze, aby nie narażać ich na urazy związane ze zbyt dużym obciążeniem grą.
Wracając do kwestii kontuzji Sochana: wcale nie jest dziwne, iż San Antonio Spurs postanowili wycofać go z polskiej kadry na EuroBasket. Nie byłoby też dziwne, gdyby taką decyzję podjąłby też sam zawodnik. Z jego punktu widzenia jego koszykarska przyszłość jest związana z NBA. Zwłaszcza teraz, gdy w okresie 2025/2026 będzie się ważyło, czy klub przedłuży z nim umowę. Czy nam się to podoba, czy nie, występy w kadrze Polski to tylko skromny przypis w karierze Sochana, a nie podstawowa jej treść.
Przed Wami najnowszy Magazyn.Sport.pl! Polscy koszykarze zagrają w Katowicach o mistrzostwo Europy. Korespondenci Sport.pl czuwają, a już teraz mamy oryginalny starter pack kibica basketu. Ekskluzywne wywiady, odważne felietony i opinie przeczytasz >> TU