Dzisiejszej nocy w NBA rozegrano aż 12 spotkań. Nie brakowało wśród nich niespodzianek. Osłabieni kontuzjami Lakers ulegli Brooklyn Nets, a Celtics z trudem pokonali Utah Jazz. Wyrównaną i emocjonującą końcówkę można było oglądać chociażby w batalii Suns z Grizzlies czy Mavericks ze Spurs. Centralnym punktem nocy była kolejna odsłona rywalizacji Nuggets z Thunder, z której tym razem zwycięsko wyszła drużyna Nikoli Jokicia.
Los Angeles Lakers – Brooklyn Nets 108:111
Relacja już wkrótce
Utah Jazz – Boston Celtics 108:114
Relacja już wkrótce
Washington Wizards – Toronto Raptors 104:119
- Zarówno Washington Wizards jak i Toronto Raptors to zespoły z dolnej części tabeli Wschodu. Ich szanse na zakwalifikowanie się do fazy play-off są znikome, ale dziś ewidentnie zespół z Kanady chciał udowodnić swoją wartość. Zawpdnicy Raptors fenomenalnie walczyli na tablicach. Czterech zawodników zebrało co najmniej 10 piłek, a cały zespół zakończył spotkanie z 73 zbiórkami. To najlepszy wynik w tym sezonie wśród wszystkich drużyn NBA i ten aspekt zdeycydowanie przyczynił się do zwycięstwa Raptors.
- Pierwsza połowa zakończyła się jednopunktowym prowadzeniem Wizards i wszystko wskazywało na to, iż mecz będzie wyrównany aż do końcowej syreny. Raptors mieli jednak inne plany. Podopieczni Darko Rajakovicia weszli na drugą część gry odmienieni i zmotywowani, co poskutkowało świetną trzecią kwartą. Drużyna z Toronto wygrała ten fragment 39:17, czym zapewniła sobie prowadzenie, którego nie wypuściła już do końca.
- Po stronie Raptors najbardziej wyróżnił się A.J. Lawson, który rzucił najlepsze w karierze 32 punkty, trafiając przy tym siedem rzutów z za łuku, zebrał też 12 piłek z tablic. Niezłe spotkanie rozegrał też R.J. Barret, autor 14 punktów 10 zbiórek i ośmiu asyst. Ważnym elementem układanki w drużynie z Kanady był również Orlando Robinson, który zanotował 13 punktów i 11 zbiórek, może się też pochwalić najlepszym w zepole wskaźnikiem +/- (+17).
- W ekipie z Waszyngtonu prym wiódł Alex Sarr, autor 16 punktów, 11 zbiórek i trzech bloków. Klasycznie, swoje zdobycze dołożył Jordan Poole, który dorzucił 16 „oczek”.
Charlotte Hornets – Miami Heat 105:102
- Mecz, którego zdecydowanym faworytem była drużyna Miami Heat okazał się być wyboistą przeprawą i ostateczną porażką dla ekipy z Florydy. Przyczyny tego można upatrywać w rozdrażnieniu graczy Charlotte Hornets, po nie dawnym, przegranym meczu z Cleveland Cavaliers.
- Heat dobrze weszli w mecz i gwałtownie obieli prowadzenie, wygrywając pierwszą kwartę 34:21. Ofensywę drużyny Erika Spoelstry w tej części gry prowadził Andrew Wiggins (12 punków) i Bam Adebayo (11 punktów. W drugiej odsłonie Hornets nie dali się jednak pogrążyć i głównie za sprawą Milesa Bridgesa, który rzucił wówczas 12 punktów, schodząc do szatni zmniejszyli stratę do sześciu „oczek”.
- Trzecia kwarta nie przyniosła przełamania żadnej z drużyn, jednak w ostatniej części gry to Hornets przyspieszyli i ruszyli po zwycięstwo. Batalia była wymagająca, początkowo Heat odskoczyli na kilka punktów, jednak niedługo później Szerszenie spowodowały powrót do meczu punkt za punkt. Na około minutę przed końcem Milesa Bridges trafił dwie trójki, dzięki czemu wyprowadził swój zespół na dwupunktowe prowadzenie (101:99). Próby pogoni Heat okazały się nieskuteczne i ostatecznie wymiana ciosów potoczyła się lepiej dla drużyny z Charlotte i pozwoliła im wrócić do domu z tarczą.
- Bez wątpienia najlepszym zawodnikiem na parkiecie był Miles Bridges. Skrzydłowy rzucił 35 punktów, trafiając 5/11 prób z dystansu. Dobre spotkanie rozegrał też Mark Williams III, który do zdobytych 24 „oczek” dorzucił 10 zbiórek. Ważnym elementem ofensywy Szerszeni był także LaMelo Ball, autor 15 punktów i 10 asyst.
- Po stronie Heat wyróżnił się przede wszystkim Bam Adebayo, który był bliski potrójnej zdobyczy (23 punkty, 14 zbiórek, osiem asyst). Dobre, ale nie wybitne spotkanie rozegrał Tyler Herro, autor 21 punktów, zaś Andrew Wiggins dorzucił solidne 19 „oczek”.
Philadelphia 76ers – Atlanta Hawks 123:132
Relacja już wkrótce
Denver Nuggets – Oklahoma City Thunder 140:127
Relacja już wkrótce
Phoenix Suns – Memphis Grizzlies 118:120
- Phoenix Suns grają ostatnio wyjątkowo w kratkę i nie są w stanie złapać optymalnego rytmu, który sugerowałby, iż zespół marzy nie tylko o grze w turnieju play-in, ale i walce o najwyższe laury. Minionej nocy dobrze weszli w mecz (26:34), ale gwałtownie pozwolili Memphis Grizzlies na zniwelowanie strat i w drugiej połowie spotkanie w dużej mierze rozpoczęło się od nowa.
- Po przerwie niemal cały czas to gospodarze utrzymywali większe lub mniejsze prowadzenie, ale przewaga nie była wystarczająco duża, by uniknąć nerwowej końcówki. Przy 56 sekundach na zegarze trafił Kevin Durant, który zmniejszył prowadzenie rywala do trzech “oczek” (116:113). Po skutecznym zmarnowaniu niemal całego czasu akcji skutecznie odpowiedział Ja Morant.
- Suns poprosili o przerwę na żądanie, która początkowo nie przyniosła jednak oczekiwanych efektów. Zza łuku pudłowali Grayson Allen i Royce O’Neale, ale ofensywna zbiórka i dobitka Devina Bookera pozwoliły utrzymać się w grze. Dwa rzuty wolne trafił następnie Cam Spencer, na co Durant odpowiedział trójką przy 9,1 sekundy (120:118).
- Grizzlies wznawiali piłkę z boku, ale popełnili błąd, więc ostatnie posiadanie miało należeć do Phoenix. Piłka trafiła w ręce Duranta, który do tej pory był niemal perfekcyjny zza łuku (7/8), ale tym razem nie był w stanie znaleźć drogi do kosza, co przesądziło o porażce Phoenix.
- Kevin Durant był tej nocy świetny i skompletował ostatecznie 35 “oczek”. Devin Booker dorzucił 26 punktów, dziewięć zbiórek i sześć asyst, z kolei skromnym double-double w postaci 10 punktów i 12 zbiórek popisał się Nick Richards.
- — Dobrze zaczęliśmy mecz, choć [Memphis] trafili kilka trójek. Prowadziliśmy różnicą ośmiu punktów i od tamtego momentu to była po prostu walka. W tej lidze seria punktowa w pierwszej kwarcie może zmienić wiele. My mieliśmy kilka serii, oni mieli kilka serii. W końcówce wyegzekwowali wystarczająco zagrań, a my nie zdołaliśmy przełamać impasu — mówił po meczu bez większych konkretów trener Mike Budenholzer.
- Grizzlies do zwycięstwa poprowadził przede wszystkim fantastyczny Ja Morant, który popisał się podwójną zdobyczą (29 punktów, 12 asyst; 9/13 z gry, 10/10 z linii). Wspierali go przede wszystkim Cam Spencer (14 punktów, 4/7 za trzy), GG Jackson (14 punktów, 3 asysty) oraz Jay Huff (14 punktów, 4/8 zza łuku).
autor: Krzysztof Dziadek
Orlando Magic – Houston Rockets 84:97
- Orlando Magic nie radzą sobie w ostatnim czasie najlepiej, a ich niemoc widoczna była tej nocy już od pierwszej kwarty. Przyjezdni z Florydy nie mogli się wstrzelić (8/23 z gry), ale ratował ich fakt, iż Houston Rockets również nie grzeszyli skutecznością (23:19). Obie strony wrzuciły wyższe tempo w drugiej odsłonie, wyróżniali się wówczas przede wszystkim Paolo Banchero, Dillon Brooks czy Steven Adams, ale wynik oscylował mniej więcej w granicach remisu (51:46).
- W trzeciej odsłonie gra Magic znów całkowicie się posypała. Znów zawiodła skuteczność (5/18, 27,8%), co tym razem gospodarze byli w stanie wykorzystać w większym stopniu. Rockets wypracowali sobie dwucyfrową przewagę głównie za sprawą rzutów za trzy (6/14 w 3Q, 6 z 7 trafień Houston w tej kwarcie to trójki) i nie oddali jej już do końcowej syreny (75:62).
- Solidne zawody rozegrał Jabari Smith Jr., autor 20 “oczek” i siedmiu zbiórek. Double-double w postaci 14 punktów i 14 zbiórek popisał się Alperen Sengun. Podwójną zdobycz dołożył również Steven Adams (11 punktów, 17 zbiórek).
- Prym po stronie Orlando wiódł Paolo Banchero, który na swoim koncie zapisał 25 punktów i pięć zbiórek. Jedynym graczem, który oprócz niego zakończył zawody z dwucyfrowym dorobkiem punktowym, był Franz Wagner (15 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst; 6/17 z gry).
- Gracze Magic pozwolili gospodarzom na aż 20 zbiórek ofensywnych. — To zrobiło różnicę. W meczu takim jak ten to przeszkoda nie do przeskoczenia — mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Jamahl Mosley.
autor: Krzysztof Dziadek
Indiana Pacers – Chicago Bulls 103:121
Relacja już wkrótce
Dallas Mavericks – San Antonio Spurs 133:129
- Oprócz kontuzjowanego Victora Wembanyamy w aktywnej rotacji San Antonio Spurs zabrakło tej nocy również Jeremy’ego Sochana, który po poprzednim meczu walczy z urazem łydki. Ostrogi dobrze weszły jednak w ten mecz, a to wszystko za sprawą fantastycznie dysponowanego w pierwszych minutach Devina Vassella, który w pierwszej kwarcie zdobył 14 punktów i to on był kluczem do prowadzenia gospodarzy (34:28).
- W drugiej odsłonie przebudzili się Spencer Dinwiddie i Klay Thompson, choć Spurs jeszcze przez kilka długich minut utrzymywali skromną przewagę. choćby po wyszarpaniu prowadzenia z rąk rywala Dallas Mavericks nie byli w stanie przejąć inicjatywy, a wynik cały czas oscylował w granicach remisu (63:60).
- Trzecia kwarta to ofensywny popis obu stron, który poskutkował wynikiem 38:41. Znów błyszczał Klay (13 pkt w 3Q), na co efektowną serią trafień odpowiedział Keldon Johnson (15 pkt w 3Q). O końcowym rezultacie przesądziła ostatecznie czwarta kwarta, a dokładniej jej końcówka.
- Mavs nieustannie utrzymywali się wówczas na prowadzeniu i wykorzystywali wszystkie swoje rzuty wolne. Na 8,1 sekundy przed końcem zza łuku trafił Johnson, czym zmniejszył stratę do trzech “oczek” (126:129). Po dwóch celnych osobistych Thompsona ponownie za trzy trafił Harrison Barnes. Raz jeszcze goście byli jednak bezbłędni z linii, czym przypieczętowali swoje zwycięstwo.
- Mavs do zwycięstwa poprowadził wspomniany duet Klay (26 punktów; 8/14 z gry) — Spencer Dinwiddie (28 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst). Po stronie Spurs wyróżnili się przede wszystkim Harrison Barnes (29 punktów, 8 zbiórek) oraz Keldon Johnson (28 punktów, 5 zbiórek).
- — Zaangażowanie i zamiary były z nami przez większość czasu. Czasami trochę się zagalopowaliśmy pod względem nieodpowiednich fauli. Na początku, ale też w trzeciej kwarcie, nasza obrona wjazdów pod kosz nie była na najwyższym poziomie, co pozwoliło im wchodzić w pomalowane, wywalczać faule i zaliczać ofensywne zbiórki — mówił po meczu tymczasowy trener Spurs Mitch Johnson.
autor: Krzysztof Dziadek
Portland Trail Blazers – Golden State Warriors 120:130
Relacja już w krótce
New York Knicks – Sacramento Kings 133:104
- New York Knicks podeszli do tego spotkania w poszukiwaniu przełamania po serii trzech kolejnych porażek. Pomimo nieobecności kontuzjowanego Jalena Brunsona w mecz weszli z wysokiego “C”, bo już w pierwszej kwarcie — za sprawą trafień m.in. Milesa McBride’a oraz OG Anunoby’ego — wypracowali sobie komfortową, dwucyfrową przewagę (22:37).
- Druga odsłona stała pod znakiem wyrównanej wymiany ciosów, ale trzecia znów miała ogromny wpływ na losy pojedynku. Raz jeszcze inicjatywę przejęli goście z Wielkiego Jabłka, a to głównie za sprawą serii punktowej 11:0 autorstwa Karla-Anthony’ego Townsa czy Josha Harta (58:79). Knicks kontynuowali swoją dominację już do końcowej syreny, a w czwartej kwarcie prowadzili choćby różnicą 35 “oczek”.
- Kluczową rolę odegrał tej nocy tercet Towns (26 punktów, 9 zbiórek) — Anunoby (24 punkty, 8 asyst, 5 przechwytów) — McBride (21 punktów, 7 asyst; 4/5 za trzy). Po stronie Sacramento Kings pomimo porażki (trzeciej w czterech ostatnich meczach) solidnie wypadli Malik Monk (21 punktów, 3 asysty) i Zach LaVine (17 punktów, 4 zbiórki).
autor: Krzysztof Dziadek
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!