Wisła Kraków odpaliła bombę i przeszła do historii. "Kilka epickich zdań"

1 tydzień temu
Zdjęcie: AG/Fot. Jakub Porzycki


Ta historia to materiał na dobrą książkę, może choćby szwedzki kryminał. Chuligani terroryzujący Wisłę Kraków, milionowe długi, krok od upadku i misja ratunkowa podejrzanych biznesmenów, z których jeden wojował z mediami parasolką. Potem odliczanie do godziny zero i milionowego przelewu, zakończyło się kuriozalnym oświadczeniem i... życzeniami zdrowia. Vanna Ly i spółka znów powracają. "Doleciał?"
Święta Bożego Narodzenia w 2018 roku piłkarskim kibicom, nie tylko tym z Krakowa, jeszcze długo będą kojarzyły się z parasolką, kambodżańskim biznesmenem (czy choćby w teorii członkiem rodziny królewskiej) Vanną Ly, Szwedem Matsem Hartlingiem i podszytym szyderstwem wyczekiwaniem. Nie na pierwszą gwiazdkę, tylko na przelew. 12 milionów złotych wpłacone na klubowe konto "Białej Gwiazdy" do 28 grudnia miało zapewnić klubowi przeżycie i być początkiem ery nowych właścicieli. Dni poprzedzające Sylwestra 2018 były jednak jeszcze bardziej absurdalne.


REKLAMA


Zobacz wideo Momenty Roku 2024. Aleksandra Mirosław dokonała wielkiej rzeczy. "Na kolejnych igrzyskach to ona zdobędzie złoto"


Największa petarda przed Sylwestrem. "Lot przez Atlantyk"
Największa petarda została odpalona nie w Sylwestra, a dzień wcześniej 30 grudnia o godzinie 19.39. Przy tym błysku sylwestrowe fajerwerki były jak strzały z pistoletu na kapiszony. To wtedy pojawiła się informacja tłumacząca brak przelewu uruchamiającego klauzulę kupienia klubu przez zagranicznych inwestorów. Przelewu nie było. Tego najważniejszego inwestora z Kambodży, prowadzącego swą działalność w małym biurze w Luksemburgu, też nie było. Po obejrzeniu meczu na Reymonta, spotkaniu z prezydentem Krakowa, Ly wyleciał z Małopolski i słuch po nim zaginął. Nieuchwytny stał się też dla jego wspólników w biznesie. Klub wyjaśnił to po swojemu.


"NCP, Pan Adam Pietrowski oraz Wisła Kraków SA zostali poinformowani, iż Pan Vanna Ly - dyrektor Alelega Luxembourg poważnie zachorował w piątek 28 grudnia podczas lotu przez Atlantyk. Dlatego też nikt nie był w stanie się z nim skontaktować. Wyżej wymienione podmioty robią wszystko, co możliwe, aby zgodnie z planem pozytywnie zakończyć proces nabycia klubu. Tymczasem nasze myśli są z Panem Ly i jego rodziną" - brzmiało tych kilka epickich zdań.


Komunikat, komentowano tysiące razy, z ironią, niedowierzaniem, zdenerwowaniem i zwykłym rozbawieniem. "Może leciał najtańszymi liniami i było zimno w samolocie" - komentował jeden z kibiców, nawiązując do tego, iż biznesmen do Krakowa przybył niskobudżetowymi liniami. Podobnych stwierdzeń było więcej: "Zdejmijcie to, jeszcze niewielu to przeczytało", czy apel krakowskiego dziennikarza "Nie zgadzam się na tę farsę. To już za wiele. Stop. Koniec. Niech ktoś to przerwie. To przekroczyło granice absurdu. Żadne wcześniejsze śmieszkowanie choćby się nie równa. Hej @TSWislaKrakow zdeptaliście ten klub". Informacja zamieszczona wtedy przez klub żyje zresztą internetowym życiem do dziś. Vanna Ly powraca także teraz. "Czy po sześciu latach wiadomo dokąd doleciał Pan Vanna Ly i jaki jest jego aktualny stan zdrowia?" - pytają kibice przy okazji szóstej rocznicy feralnego lotu przez Atlantyk.
"Broniłam się rękami i nogami"
Osobą, która podpowiadała treść komunikatu i nakazała go opublikować, był Adam Pietrowski. Mało znany menadżer, który z chwilą warunkowego zakupu Wisły przez zagranicznych inwestorów pełnił funkcję dyrektora klubu, ale z PR-em kilka miał wspólnego. Rzeczniczka prasowa Wisły Karolina Kawula (teraz Biedrzycka) nie mogła wówczas wiele zrobić.


- Nie chciałam w pierwszej chwili tego wrzucać na stronę. Broniłam się na początku rękami i nogami, ale Adam Pietrowski powiedział, iż to on wydaje polecenia i mam to zrobić. Gdybym tego oświadczenia nie opublikowała, to musiałabym odejść. Stwierdziłam wówczas, iż jeżeli tego nie zrobię, to nie pokażę światu, co tu się naprawdę działo - wspominała kiedyś w rozmowie z Interią. Dodała, iż po publikacji miała kilkadziesiąt telefonów od dziennikarzy sponsorów i kibiców deklarujących pomoc.
Trudno powiedzieć, czy szkolny tekst tłumaczący niedoszłą transakcję, zrzucający winę na zdrowie i przekazujący kambodżańskiemu inwestorowi wsparcie był rodzajem gry na czas, a w Krakowie naprawdę liczono na cud. Tym bardziej iż mediach pojawiły się choćby sugestie o zawale serca Ly. Nic takiego nie miało miejsca.


W kolejnych dniach w bardziej profesjonalny sposób Wisła ogłosiła unieważnienie umowy sprzedaży klubu, która adekwatnie od samego początku wyglądała na farsę pomieszaną z tragedią.
"Robi sobie bekę, a lecąc do Nowego Jorku, udaje kalekę"
Jeden z najbardziej utytułowanych klubów w historii polskiej piłki nożnej był bowiem opanowany przez zorganizowaną grupę przestępczą podającą się za jego kibiców, która regularnie go okradała. To dlatego pod koniec 2018 roku znalazł się w dramatycznej sytuacji finansowej i pilnie potrzebował wsparcia, normalnych struktur i nowego właściciela. 18 grudnia 2018 roku w lobby jednego z hoteli w Zurychu doszło do podpisania umowy, na mocy której Ly miał przejąć 60 proc. akcji klubu, a Mats Hartling - 40 procent.


Wątpliwości dotyczące tej transakcji były od początku. Podsyciło je jeszcze zachowanie Ly, który przyleciał do Krakowa ubrany jak zwykły turysta chcący zobaczyć Wawel. Chował się przed mediami, zasłaniając się parasolką, którą wkładał przed obiektywy fotoreporterów, co tłumaczył "światłowstrętem". Bardzo chciał pozostać anonimowy. Na dodatek konkretnych informacji o jego wcześniejszych biznesowych dokonaniach nie było. jeżeli się pojawiały, to dotyczyły niepłaconych rachunków, braku obrotów małej firmy, czy niezatrudniania pracowników. Wiadomości dotyczące akademii piłkarskich, które rzekomo otworzył na świecie i klubów, których jest udziałowcem, nie pokrywały się z rzeczywistością. W dodatku działalność jego wspólnika Hartlinga zarejestrowana była... w sklepie z cygarami i też wyglądała na firmę krzak.
Swoje biznesowe wizje kambodżańsko-szwedzcy inwestorzy przedstawili ówczesnemu prezydentowi Krakowa, na spotkaniu, które swoją drogą też musiało być ciekawym wydarzeniem. Opowiadali o chęci inwestycji w akademię, zakupie terenów i ośrodku hotelowym.
- Najaktywniejszy był pan skośnooki. On w zasadzie był jedynym mówcą. Szwed tylko dopowiadał, pan Pietrowski się nie odzywał - relacjonował to potem Jacek Majchrowski.
Hartling, który potem całą sytuacją czuł się oszukany przez Ly, zapowiadał walkę w sądzie. Na nic się to zdało. Nazwiska obu panów oraz Piotrowskiego pojawiały się jeszcze potem w polskich mediach sporadycznie w kontekście ich nowych pomysłów na biznesy. Piotrowski miał być w jednym z funduszy zainteresowanych Śląskiem Wrocław. Ly kilka lat temu sondował zakup klubu z Izmiru, w słonecznej Turcji. Najczęściej jednak wymienione postacie i ich historię powracają pod koniec każdego roku. Ly wszedł choćby do świata polskiej popkultury. Raper Pepson poświęcił mu utwór opisujący jego historię. "Sprowadzę tu Messiego, Ronaldo i inne gwiazdy. Tu dopiero ze mną będziecie mieć niezłe jazdy" - brzmi jedna ze zwrotek nagrania, w którym słyszymy też m.in. o "kambodżańskim parasolu służącym za oręże", czy biznesmenie, który "swym wyglądem robi sobie bekę, a lecąc do Nowego Jorku, udaje kalekę".


Przypomnijmy, iż właścicielami Wisły w 2020 roku zostali ostatecznie Jakub Błaszczykowski, Tomasz Jażdżyński oraz Jarosław Królewski i uratowali klub od upadku.
Idź do oryginalnego materiału