Wielką Warszawską wiele osób wpisuje do swojego kalendarza. Tego dnia nie tylko wypada przyjść na Tor Wyścigów Konnych. Jednak nie robią tego z obowiązku, coraz więcej warszawiaków chce się tutaj pojawić, bo mogą przeżyć niezapomniane emocje, a do tego poczuć klimat dawnej Warszawy. Panie przychodzą w fantazyjnych nakryciach głowy, w kapeluszach i fascynatorach, panowie zakładają kaszkiety albo kapelusze, do tego wkładają obowiązkowe kamizelki. Potem w takiej stylizacji można było sobie zrobić zdjęcie przy zabytkowym samochodzie z Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach.
Przy takich atrakcjach spokojnie można spędzić kilka godzin na świeżym powietrzu, w gronie znajomych i przyjaciół, porozmawiać, obstawić wyniki gonitw. Dzieci mogą ten czas spędzić w strefie rozrywki, poskakać, pobiegać, albo pomalować sobie buzie czy ręce, a kto zgłodnieje, na tego czekają food trucki. Wszystko to było dostępne dla wszystkich chętnego 6 października na Służewcu, podczas tegorocznej Wielkiej Warszawskiej.
Nic dziwnego, iż na trybunach zasiadły tłumy. Spacerując wśród kibiców, można było usłyszeć pełne zachwytu westchnienia „jak ja to lubię”, a matki pokazywały dzieciom wchodzące w wiraż konie. Były rodziny z dziećmi, dla których dzień wyścigowy z Wielką Warszawską to był znakomity pomysł na spędzenie niedzieli.
Były też znane postaci ze świata polityki, m.in. prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski i ambasador USA w Polsce Mark Brzeziński, mediów (Krzysztof Stanowski, Conrado Moreno) czy biznesu (Maciej Wandzel). Nie zabrakło oczywiście byłego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski Jerzego Engela, który od wielu lat jest właścicielem koni wyścigowych.
Wszyscy, jak jeden mąż, głośno dopingowali podczas najważniejszej gonitwy, bo bieg dostarczył wielu emocji. Zaczęło się od tego, iż ogier „The Clash” przy wyjściu z maszyny zrzucił dżokejkę Joannę Wyrzyk i wbiegł na początek stawki. Potem wszystkie konie biegły razem, a wszystko rozstrzygnęło się na ostatniej prostej. Z łuku jako pierwszy wypadł Nordminster, ale potem finisz zaczęła Miss Dynamite. Klacz objęła prowadzenie i biegła bardzo dobrze, ale za nią ruszył, trenowany we Francji ogier Kaneshya. Do walki włączył się jeszcze Bremen, a na czwarte miejsce z końca stawki zdołał się przesunąć Jolly Jumper.
Zamieszanie było duże i niektórzy kibice, jeszcze przed ogłoszeniem wyników, nie byli pewni, kto ostatecznie triumfował. Ci, którzy postawili na Miss Dynamite już oczami wyobraźni widzieli jej zwycięstwo i planowali ekskluzywne wycieczki. Musieli jednak obejść się smakiem.
Nagrodę za zwycięstwo w najbardziej znanej warszawskiej gonitwie wręczali prezydent Trzaskowski i przedstawiciele Totalizatora Sportowego prezes zarządu Rafał Krzemień i członek zarządu Artur Kapelko.
Emocji nie zabrakło także w innych gonitwach. Finał Women Power Series (startują wyłącznie amazonki) wygrał gniady ogier Tullamore, dosiadany przez Oliwię Szarłat. W gonitwie numer 6, sponsorowanej przez Xiaomi, nieźle spisał się Betfan. Ten siedmioletni siwy wałach, był choćby typowany do zwycięstwa w tej gonitwie, ale ostatecznie finiszował na czwartym miejscu (bieg wygrała Bella Grazia).