Na stadionie warszawskiego Ursusa, niedaleko wejścia od ul. Sosnkowskiego wmurowano pamiątkowy kamień. Nad nim powieszono tablice - widać na nich Krzysztofa Nowaka w barwach Atletico Paranaense, VfL Wolfsburg i reprezentacji Polski. Ursus chwali się i wspomina swojego najsłynniejszego wychowanka.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek wciąż w kryzysie. Co z Darią Abramowicz? "Może warto zrobić dziennikarskie śledztwo"
Na rozmowę o nim chętnie godzą się jego najbliżsi: ojciec, pierwsi trenerzy, kolega ze szkoły podstawowej. Każda kończy się jednak ciszą. Wspomnienia budzą emocje. Trudno składać zdania, czasem pojawiają się łzy. Ale to nie dziwi, bo historia Nowaka jest wyjątkowo poruszająca.
W sobotę, dwa dni przed 20. rocznicą śmierci 10-krotnego reprezentanta Polski, okazji do wspomnień nie zabraknie. W Ursusie pojawi się rodzina, koledzy z boiska, przyjaciele ze szkoły, mieszkańcy dzielnicy oraz młodzi zawodnicy akademii. Tego dnia na stadionie odbędzie się uroczystość oficjalnego nadania obiektowi imienia Krzysztofa Nowaka.
- Jestem dumny i szczęśliwy, iż o Krzysiu pamiętają nie tylko w Wolfsburgu. To wielkie wyróżnienie, iż mój syn jest stawiany za wzór do naśladowania - mówi nam Zdzisław Nowak, ojciec piłkarza. - Dla Krzyśka byłby to zaszczyt, byłby bardzo dumny. Ale jestem pewien, iż gdyby mógł zabrać głos na tej uroczystości, powiedziałby, iż to niepotrzebne, iż on na to nie zasługuje. Zawsze był cichy i skromny - dodaje Paweł Bazga, kolega z drużyny i szkoły podstawowej w Ursusie.
Wykład o przyjeździe pociągu
Nowak urodził się w Warszawie, jego pierwszym klubem był RKS Ursus. Do drużyny z rocznika 1975 trafił dzięki Sławomirowi Bodychowi. To on wypatrzył Nowaka na lokalnym turnieju trzecich klas, to on ściągnął go do ówczesnej szkoły podstawowej nr 6, sąsiadującej ze stadionem Ursusa.
- Od czwartej klasy byłem jego wychowawcą, wszyscy chłopcy trenowali też w zespole z rocznika 1975 w Ursusie. Chciałem Krzyśka, bo wyróżniał się wśród rówieśników. gwałtownie jednak zrozumiałem, iż to nie talent był jego największą zaletą - mówi nam Bodych.
W rozmowach o Nowaku każdy podkreśla, iż był przede wszystkim serdecznym i uczynnym kolegą oraz niesamowicie pracowitym zawodnikiem. To dokładność i ambicja sprawiły, iż zrobił karierę, mimo iż w swoim roczniku nie miał największego talentu.
- Był solidny, pracowity i kochał sport. choćby jeżeli nie był w szkole, to zawsze był na treningu, bo nie chciał go stracić. Często po treningach piłkarskich chadzał jeszcze na treningi akrobatyczne. Był też bardzo ambitny. Kiedy kazałem zawodnikom robić 10 pompek, on robił 12. I tak ze wszystkimi ćwiczeniami. Proszę mi wierzyć, bardzo rzadko spotyka się aż tak pracowitych chłopców. Dzisiaj za wzór stawia się dzieciom Roberta Lewandowskiego, wtedy można było tak mówić o Nowaku - mówi Bodych.
- Był świetnym kolegą, którego jak na tamten wiek charakteryzowała wielka dojrzałość. Miał wpojone wartości, którymi kierował się w życiu. Dla Krzyśka ważne były uczciwość, prawdomówność i dokładność. Był bardzo pomocny i życzliwy dla innych. Pamiętam, iż już na początku znajomości zaskarbił sobie mój szacunek. Można powiedzieć, iż dla niektórych rówieśników był choćby autorytetem - wspomina Bazga.
- Krzysiek starał się przekazywać swoje wartości innym. Kiedyś umówiliśmy się na 15 i ja przyszedłem spóźniony o 10 minut. Zresztą było to dla mnie normą. Do dzisiaj pamiętam jego wykład o tym, co może spowodować taki styl bycia. Powiedział, iż jeżeli będę chciał zdążyć na pociąg o 15, a przyjdę choćby 15:02, to będę miał problem. Wtedy może trochę to mnie bawiło, ale niedługo później zrozumiałem, iż w umówionym miejscu lepiej być 10 minut za wcześnie niż za późno - dodaje.
- Dla niego zawsze ważniejsi byli koledzy i drużyna, ich dobro przedkładał ponad swoje. Kiedy w trakcie mistrzostw Polski zabrakło nam bramkarza, Krzysiu stanął w bramce. Chociaż spisał się bardzo dobrze, to turnieju oczywiście nie podbiliśmy. Ale choćby w takiej sytuacji pokazał, iż dobro drużyny było dla niego najważniejsze - wtrąca Bodych.
- Krzysiek nie wyrzekał się swoich zasad choćby w nieprzyjemnych sytuacjach. Kiedyś jechaliśmy autobusem i nie mieliśmy biletów, bo podjeżdżaliśmy raptem dwa-trzy przystanki. Niestety złapali nas kontrolerzy biletów. Ja i koleżanka podaliśmy fałszywe imiona i nazwiska, a Krzysiek - jako jedyny - swoje prawdziwe dane. Wiedział, iż jeżeli kłamstewko wyjdzie na jaw, mogą być z tego tylko większe problemy - kontynuuje Bazga.
Oczko w głowie ojca
Każdy z rozmówców podkreślał, iż wspomniane wartości i pracowitość w Nowaku zaszczepił jego ojciec Zdzisław. - Dbał absolutnie o wszystko. Pilnował, by Krzysiu pomagał w domu, przykładał się nie tylko na treningach, ale też w szkole. Dlatego zawsze miał czerwony pasek na świadectwie i prawie same piątki. Prawie, bo jedyną czwórkę miał z matematyki - mówi Bodych.
- Pan Zdzisław często wychodził z nim na boisko i robił z nim różne ćwiczenia. Zawsze miał przy sobie marchewki, bo dbał o to, żeby Krzysiek zdrowo się odżywiał. Może czasami wyglądał na zbyt opiekuńczego, ale na pewno Krzysiek był jego oczkiem w głowie - Bazga.
- Nie chciałbym, by zakrawało to na jakieś przechwalstwo, ale faktycznie tak było. Czasami może choćby trochę przesadzałem. Dbałem jednak o to, żeby dzieciaki nie biegały byle gdzie i żeby ich nie kusiło do złego. Wiadomo, iż znajomi na osiedlu popalali, popijali, więc robiłem wszystko, żeby Krzysiek i jego siostra zawsze mieli coś do roboty - mówi nam sam zainteresowany.
- Ale żeby nie było, iż to tylko mój wpływ. Krzysia zawsze bardzo motywowała półtora roku starsza siostra. W zasadzie odkąd zaczął chodzić, chciał z nią rywalizować i jej dorównywać. Tak było i w sporcie, i w nauce - dodaje pan Zdzisław.
Pracowitość i sumienność gwałtownie zaprowadziły Nowaka do seniorskiego futbolu. Szansę debiutu w rezerwach Ursusa, które grały w lidze okręgowej, nastoletniemu zawodnikowi dał trener Adam Osęka. - Sam zadebiutowałem w seniorach, kiedy miałem 15 lat, więc nie obawiałem się, czy Krzysiek da radę. Zwłaszcza iż się wyróżniał. On tę szansę dostał, bo na nią zapracował, a nie tylko dlatego, iż był bardzo młody - opowiada Osęka.
- Krzysiek bez problemu odnalazł się w seniorskiej szatni, bo umiał zjednywać sobie ludzi. Zresztą drużyna gwałtownie zobaczyła, iż on jej pomaga, a nie przeszkadza. I to choćby jeżeli grał na nietypowej dla siebie pozycji lewego obrońcy. Ja jednak uważałem, iż to było dobre miejsce dla jego rozwoju. Miał sporo miejsca przed sobą, a on zawsze parł do przodu i był odważny. Przy okazji dobrze bronił i potrafił strzelić z obu nóg, mimo iż naturalnie był prawonożny. Umiejętność strzału z lewej nogi wypracował sam, obijając piłkę o mur - dodaje.
Pierwszy Polak w lidze brazylijskiej
Od momentu debiutu w seniorach jego rozwój bardzo przyspieszył. Krótko po debiucie w rezerwach Ursusa Nowak awansował do pierwszej drużyny. W niej spisywał się na tyle dobrze, iż w przerwie zimowej sezonu 1992/93 trafił do drugoligowego Sokoła Pniewy. I wystarczyło raptem pół roku, by Nowak z nową drużyną awansował na najwyższy poziom w Polsce.
W Pniewach Nowak spędził dwa i pół roku. Tam nie tylko stawiał pierwsze kroki w pierwszej lidze, ale poznał też swoją żonę Beatę. - On chodził do liceum, ja do szkoły zawodowej. Miałam praktykę w restauracji, która znajdowała się zaraz przy siedzibie Sokoła. Zresztą Pniewy to małe miasteczko, każdy każdego zna. Do dziś nie potrafię powiedzieć, kto kogo poderwał, chyba on mnie. Zapytał któregoś dnia, o której godzinie kończę pracę i zaczął odprowadzać mnie do domu. Pomyślałam na początku, iż w ogóle nie jest w moim typie. Ale gwałtownie zdałam sobie sprawę, iż spotkałam wyjątkowego człowieka. Był wrażliwy, w szkole potrafił wstawić się za słabszym uczniem - mówiła żona Nowaka w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Wiosną 1996 r. Nowak wyjechał do greckiego klubu Panachaiki GE, ale już po kilku miesiącach wrócił do Polski. Trafił do Legii Warszawa, ale w niej zagrał tylko jeden mecz. 28 lipca 1996 r., w pierwszej kolejce sezonu 1996/96, Nowak zagrał przeciwko Amice Wronki (1:2).
- To był dziwny transfer. Po powrocie z Grecji interesowały się nim Śląsk Wrocław i Zagłębie Lubin. Na rozmowy pojechał sam, moim samochodem. Niedługo po powrocie odezwała się Legia. Zadzwoniła jakaś kobieta, która powiedziała tylko, iż na lotnisku w Warszawie czeka na niego bilet lotniczy do Austrii, gdzie Legia była na zgrupowaniu. Krzysiek może i chciał jechać od razu, ale nie mógł, bo nie miał ubezpieczenia. W kilka dni sprawę załatwił mu Henryk Loska. Krzysiu w końcu poleciał do Austrii, ale dołączył do drużyny mniej więcej po tygodniu obozu - wspomina pan Zdzisław.
Kilkanaście dni po debiucie w Legii Nowak był już zawodnikiem Atletico Paranaense. Do Ameryki Południowej poleciał z Mariuszem Piekarskim i to oni byli pierwszymi Polakami w lidze brazylijskiej. - To była nagła sprawa. Wyjechał niemal od ręki, bez przymiarek. choćby nie zdążył się zaszczepić, mimo iż natychmiastowo załatwiłem mu taką możliwość. Ale żeby takie szczepienie miało sens, trzeba było przyjąć ze trzy dawki w kilkanaście dni. O ile dobrze pamiętam, wyjechał raptem trzy dni po tym, jak pojawiła się oferta - mówi pan Zdzisław.
Jak w ogóle doszło do tego szokującego transferu? Nowak, Piekarski i Daniel Dubicki - wówczas zawodnik ŁKS Łódź - z dobrej strony pokazali się kilka miesięcy wcześniej w trakcie wyjazdowych meczów towarzyskich polskiej kadry U-21 z Argentyną i Brazylią. Tournee zorganizował menedżer Juan Figer, który urodził się w Białymstoku, ale miał urugwajskie obywatelstwo. Po meczu z Brazylią, przegranym przez kadrę Edwarda Lorensa 0:2, Figer zaproponował trójce zawodników grę w lidze brazylijskiej. Nowak i Piekarski wyjechali, Dubicki został w Polsce, bo ŁKS nie był zainteresowany sprzedażą utalentowanego zawodnika.
- Nie brałem tej oferty poważnie, ale Figer nie kłamał. Moją kartę zawodniczą miał prezes Sokoła Pniewy Krzysztof Sieja. Akurat wróciłem z greckiego Panachaiki, szukałem nowego klubu. Chciała mnie Legia, a ja zawsze marzyłem, by w niej grać. Jestem przecież wychowankiem Ursusa. Zostałem wypożyczony do Legii. Zagrałem mecz, ale warszawscy działacze nie dogadali się z Sieją w sprawach finansowych. Gdy ponownie zgłosił się Figer, nie wahałem się - tłumaczył Nowak na łamach "Gazety Wyborczej".
Chociaż Nowak i Piekarski polecieli do Brazylii razem, to na miejscu prowadzili dwa kompletnie różne życia. Kiedy Nowak wolny czas spędzał z żoną i niespełna rocznym synem, Piekarski podbijał Brazylię i po niespełna roku poślubił miss tego kraju i wicemiss Ameryki Południowej Kelley Vieirę.
Oceniali go wyżej niż Ballacka
Latem 1998 r. Nowak wrócił do Europy, podpisując kontrakt z VfL Wolfsburg. Kiedy w jednym z pierwszych wywiadów powiedział, iż chce zagrać z nowym klubem w Lidze Mistrzów, śmiali się z niego choćby koledzy z szatni. W końcu chwilę wcześniej drużyna Wolfganga Wolfa do samego końca walczyła o utrzymanie w Bundeslidze, kończąc sezon 1997/98 raptem punkt nad strefą spadkową.
Nowak się jednak nie pomylił. W kolejnym sezonie drużyna, w której poza nim grali też Andrzej Juskowiak i Waldemar Kryger, była o krok od awansu do Ligi Mistrzów. Ostatecznie Wolfsburg skończył ligę na szóstym miejscu, tracąc do czwartej Borussii Dortmund tylko dwa punkty. Rok później drużyna Wolfa ukończyła rozgrywki na siódmej pozycji.
- gwałtownie zaaklimatyzował się w szatni, od początku na niego stawiałem i nie zawodził mnie. Z każdym sezonem podnosił swoje umiejętności, aż stał się jednym z liderów szatni. W pewnym momencie prezydent Bayernu Uli Hoeness zgłosił się do nas z pytaniem o Krzysztofa. Klub z Monachium chciał go zakontraktować i myślę, iż Nowak miał odpowiednie umiejętności, by poradzić sobie w topowym klubie - mówił Wolf w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Nie była to odosobniona opinia. Dobra gra w Wolfsburgu sprawiła, iż Nowaka docenili nie tylko niemieccy eksperci, ale też zainteresowały się nim zagraniczne kluby. "Mimo dość młodego wieku miał już w Niemczech wyrobioną markę. W posezonowych rankingach plasował się na swojej pozycji - środkowego defensywnego pomocnika - w czołówce Bundesligi. W porównaniu ze wschodzącą gwiazdą niemieckiej piłki, Michaelem Ballackiem, dwa lata temu Niemcy wyżej oceniali Krzyśka. Według fachowego magazynu 'Sport Bild' Polak miał lepsze parametry, wróżono mu wielką karierę" - relacjonował ponad 20 lat temu "Przegląd Sportowy".
I dalej: "Po udanych występach w Wolfsburgu Nowakiem interesowały się już czołowe klub Bundesligi, Bayern, Borussia Dortmund, a także potentaci z Serie A, Juventus i Lazio. Wymarzoną drużyną Polaka z Ursusa była jednak Barcelona. Krzysiek wytyczył sobie cel: zagrać na Camp Nou! Wartość rynkowa Nowaka osiągnęła ponoć na przełomie 2000 i 2001 roku 10 milionów marek. Po zakończeniu sezonu 2000/2001 polski pomocnik miał przejść za tę kwotę do wielkiego klubu".
- Kiedy byliśmy nastolatkami, ja marzyłem o Bundeslidze. Krzysiek też o niej myślał, ale zawsze traktował ją bardziej jako przystanek przed wymarzoną Barceloną. Jestem przekonany, iż mógłby do niej trafić. A choćby jeżeli nie do niej, to był o krok od wielkiego transferu - mówi Bazga.
"Krzysztof czuł, iż dzieje się coś niedobrego"
Był, ale jego plany pokrzyżowała choroba. Choroba, której objawy nie wyglądały bardzo poważnie. - Córka urodziła się we wrześniu 2000 r. Po kilku miesiącach, tuż przed Bożym Narodzeniem, Krzysiek zaczął czuć zimno w palcach. Miał problemy z zawiązaniem butów czy zdjęciem ochraniaczy. (...) Raz wkładał talerz do zmywarki i wypadł mu, roztrzaskując się na podłodze. Innym razem chciał się poperfumować i wypuścił dużą butelkę, która rozbiła porcelanowy zlew - wspominała żona piłkarza.
- To, iż coś było nie tak, zauważyłem wcześniej podczas naszych powitań. On zawsze mocno ściskał dłoń. Zwracał na to uwagę. W którymś momencie przy podawaniu ręki sam nie zaginał jednak kciuka. To były pierwsze symptomy choroby - mówił nam Juskowiak.
- Ciężko mu to było zdefiniować, ale Krzysztof czuł, iż dzieje się coś niedobrego. Krzysztof od początku odsuwał od siebie złe myśli. Podchodził do wszystkiego jak profesjonalny sportowiec, był gotowy do ekstremalnych poświęceń i kolejnych zajęć. Osobą, która dała mu impuls do wnikliwych badań, był trener drużyny Wolfgang Wolf. Powiedział mu: "Krzysztof, coś jest nie tak, ty nie dajesz rady zawiązać sobie buta. Musisz się porządnie zbadać" - dodawał Piotr Tyszkiewicz, były piłkarz, od czasów wspólnej gry w Sokole Pniewy przyjaciel Nowaka.
W rundzie wiosennej sezonu 2000/01 Nowak zagrał tylko trzy razy. Ostatni raz na boisku pojawił się 10 lutego 2001 r., kiedy w 79. minucie meczu z Herthą Berlin zmienił Dorinela Munteanu. Mimo iż Nowak zawsze miał najlepsze wyniki wydolnościowe i był okazem zdrowia, to choćby kilkunastominutowy występ stał się dla niego problemem. Brakowało mu tchu, z boiska schodził na miękkich nogach. Początkowo wydawało mu się, iż to wszystko przez anginę, na którą zachorował w trakcie zimowego zgrupowania w Portugalii. Samopoczucie Nowaka pogarszało się jednak z dnia na dzień do tego stopnia, iż nie miał już sił, by normalnie ćwiczyć.
Chociaż choroba postępowała, a kolejni lekarze nie byli w stanie jej zdiagnozować, Nowak nie tracił pozytywnego nastawienia. - Czuję się znacznie lepiej. Mój organizm jest stale wzmacniany odpowiednimi środkami. Metody na pewno poskutkują. Nie wiadomo jednak, jak długo to potrwa. W tej rundzie już nie zagram. Mam nadzieję, iż na wiosnę wrócę na boisko - mówił Nowak jesienią 2000 r. w rozmowie z Piotrem Sadowskim.
"Staram się nie rozklejać. Krzysiu na pewno by tego nie chciał"
Diagnoza okazała się wyrokiem. "ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne to choroba, która u młodych ludzi zdarza się raz na trzy i pół miliona. Prowadzi do wybiórczego uszkodzenia obwodowego i ośrodkowego neuronu ruchowego - tak brzmi suchy opis wyroku. W praktyce - u chorego najpierw zwykle zanikają mięśnie nóg i rąk, potem kolejne partie mięśniowe ciała, a na końcu 'wyłączają się' mięśnie oddechowe. To prowadzi do śmierci. Na ALS nie ma lekarstwa" - pisaliśmy.
- Krzysiu długo to przede mną ukrywał. O jego chorobie wiedziała choćby moja córka, ale ani ona, ani on nic mi nie mówili. Nie chcieli mnie martwić. Zresztą Krzysiu zawsze taki był. Nie lubił i nie chciał się nad sobą użalać - mówi pan Zdzisław.
- Mieliśmy pewnego dnia rozmowę, podczas której powiedzieliśmy sobie, iż do naszego domu wszedł nieproszony gość i trzeba go zaakceptować. Trudno mi było uwierzyć w to, co się dzieje. Jeździliśmy po całym świecie, by szukać pomocy u lekarzy. W tydzień potrafiliśmy przebyć kilka tysięcy kilometrów. Wiedziałam, iż musimy zrobić wszystko, by Krzysiek był z nami jak najdłużej - wspominała żona piłkarza.
Jeszcze latem 2002 r. Nowak pojechał do Korei Południowej i Japonii na mistrzostwa świata, gdzie oglądał mecze reprezentacji Polski. Już wtedy poruszał się jednak na wózku. Choroba postępowała coraz mocniej i mocniej.
W styczniu 2003 r. zorganizowano benefis Nowaka, a dochód z meczu przeznaczono na rzecz fundacji jego imienia, która wspiera osoby chore na ALS. "Mimo uporczywych starań lekarzy i piłkarza śmiertelna choroba postępuje. (...) Niestety medycyna wciąż nie jest w stanie poradzić sobie z tą straszną chorobą. Nowak leczy się u najlepszych specjalistów w Europie i Stanach Zjednoczonych, a mimo to nie widać poprawy. Nie rusza żadną częścią ciała prócz głowy i karku. Mówi bardzo cicho. Porozumiewa się dzięki mimiki twarzy oraz kiwając lub kręcąc głową. Jego żona Beata odczytuje słowa z ruchu warg męża. Bezradność piłkarza, niegdyś boiskowego wojownika, widać szczególnie przy wykonywaniu najprostszych czynności. Nowaka trzeba karmić, poić, myć..." - relacjonował "Fakt".
- Choroba nie zmieniła Krzyśka. Jako osoba bardzo wierząca uważał, iż to, co go spotkało w życiu, miało jakiś głębszy sens. Nigdy nie miał do nikogo pretensji, nigdy nie twierdził, iż w życiu spotkała go jakaś kara. Co ciekawe, nigdy też nie skupiał się na sobie. Kiedy rozmawialiśmy telefonicznie, zawsze najpierw pytał co słychać u mnie i moich najbliższych. Nigdy nie zaczynał od siebie, choć miał przecież takie prawo - mówi nam Bazga.
- choćby wtedy, gdy miał coraz większe problemy z mówieniem, starał się uśmiechać. Nigdy nie chciał tworzyć wokół siebie negatywnej atmosfery, chociaż było mu bardzo przykro. Trudno mu było zaakceptować fakt, iż nie może się już pobawić z córką czy pokopać piłki z synem. Bardzo trudne było dla niego też to, iż przestał być samodzielny. Dlatego dopóki mógł, najwięcej czasu poświęcił dzieciom i żonie. Chciał, żeby zapamiętali go jako radosnego człowieka, który chciał czerpać z życia garściami - dodaje.
Nowak zmarł 26 maja 2005 r. "W smutku po śmierci utalentowanego pomocnika, którego błyskotliwie zapowiadającą się karierę przerwała choroba powodująca zanik mięśni, pogrążona jest cała Bundesliga. Największe kluby, między innymi Bayern Monachium i Kaiserslautern, przysłały wieńce" - czytaliśmy w "Fakcie".
W Wolfsburgu, gdzie został pochowany, pamiętają o nim do dziś. W tym roku, w 20. rocznicę jego śmierci, obchody odbędą się nie tylko na cmentarzu, ale też w mieście. Kibice wciąż bardzo ciepło wspominają Nowaka, który został "dziesiątką ich serc". Numer 10, z którym grał na koszulce, długo był zastrzeżony, a kibice wykrzykiwali jego nazwisko w trakcie odczytywania składu meczowego. Poniedziałkowe obchody w Wolfsburgu pokazują, iż mimo upływu lat, pamięć o Nowaku nie zginęła. I na pewno nigdy nie zginie.
- To bardzo trudne i wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Ciężka choroba zabrała reprezentacji Polski bardzo utalentowanego piłkarza, a nam serdecznego i ciepłego kolegę. Cały czas, kiedy o go wspominam, słowa grzęzną mi w gardle i mam szklane oczy. Ale staram się nie rozklejać. Krzysiu na pewno by tego nie chciał - z trudem uśmiecha się Bazga.