Wielka burza po tym, co zrobiła Aryna Sabalenka. "Ordynarny cel"

2 godzin temu
Aryna Sabalenka zagra z Nickiem Kyrgiosem w nowej odsłonie meczu "Bitwa płci". Spotkanie jeszcze się nie zaczęło, a już wywołuje wielkie emocje. Australijczyk nadaje się do roli szowinistycznego Bobby'ego Riggsa, ale trudno uwierzyć, iż Białorusinka to współczesna Billie Jean King. To wydarzenie sprzed lat miało znaczenie dla historii kobiecego tenisa, ale jego nowa odsłona wygląda jak wydmuszka - jest puste w środku - pisze Dominik Senkowski ze Sport.pl.
Kilka dni temu potwierdzono oficjalnie, iż liderka światowego rankingu Aryna Sabalenka zmierzy się z tenisistą Nickiem Kyrgiosem. Będzie to spotkanie pokazowe zaplanowane na 28 grudnia w Dubaju. Okoliczności i sama nazwa wydarzenia - "Bitwa płci" - mają nawiązywać do słynnego meczu Billie Jean King - Bobby Riggs z 20 września 1973 roku. Problem w tym, iż Sabalenka w podobnej roli jest mało wiarygodna.


REKLAMA


Zobacz wideo Jak Iga Świątek! Englert, Daniec, Strasburger i wiele innych gwiazd błyszczy na korcie


Billie Jean King to postać ikoniczna dla historii kobiecego tenisa i walki tenisistek o swoje prawa. W tamtych czasach została liderką ruchu na rzecz równouprawnienia kobiet w tenisie. W czerwcu 1973 roku, trzy miesiące przed pojedynkiem z Riggsem, wraz z koleżankami powołała Organizację Kobiecego Tenisa (WTA), która do dziś dba o los zawodniczek.
Co zrobiła King dla kobiet
Przed 1973 rokiem pozycja kobiet w tenisie była znacznie słabsza niż mężczyzn. Zarabiały choćby 8-12 razy mniej, a najlepszy przykład to US Open 1972. Mistrzyni, właśnie King, otrzymała wtedy jedynie 10 tys. dolarów, podczas gdy Rumun Ilie Nastase - 25 tys. Amerykanka była wściekła, groziła bojkotem imprezy i przerażeni organizatorzy od kolejnej edycji nowojorskich zawodów zrównali nagrody, jako pierwsi w Wielkim Szlemie.
Zanim powstała federacja WTA, o kalendarzu, zasadach gry i wysokości zarobków decydowali mężczyźni, którzy często traktowali rywalizację tenisistek jak dodatek do głównych męskich rozgrywek. Panie nie mogły liczyć na występy na głównych kortach, nie miały prawa głosu w sprawach dotyczących ich sportu, były rzadziej pokazywane w telewizji, traktowano ich zmagania jak tenis drugiej kategorii.


Fundamentalną rolę w dokonaniu zmian odegrała właśnie King, która upominała się o prawa, negocjowała poprawę sytuacji zawodniczek. Nic więc dziwnego, iż gdy w 2020 roku wybrano nową nazwę rozgrywek reprezentacyjnych w kobiecym tenisie, od funkcjonującego przez lata Pucharu Federacji zdecydowano się przejść w kierunku Pucharu Billie Jean King. To najlepszy dowód, jak wiele Amerykanka zrobiła dla tenisistek.


Wracając do lat 70. - gdy King przystępowała do spotkania z Riggsem, jej zaangażowanie miało tym większe znaczenie, iż już wtedy była absolutną legendą na korcie także z uwagi na wyniki sportowe. Zanim wyszła zmierzyć się z mężczyzną, zdobyła łącznie 31 tytułów wielkoszlemowych w singlu, deblu i mikście. Kończąc karierę, miała na koncie 39 takich osiągnięć. Była liderką zarówno na korcie, jak i poza nim. Wykorzystywała pozycję w najlepszy możliwy sposób, by poprawić los swój, ale przede wszystkich przedstawicielek przyszłych pokoleń.
Czytaj także: Największy nieobecny w naszej kadrze
Amerykanka poważnie podeszła do meczu z Riggsem, trenowała intensywnie, chciała za wszelką cenę zwyciężyć. - Pomyślałam, iż jeżeli nie wygram, cofnę kobiety o 50 lat - mówiła po latach. Zwyciężyła 6:4, 6:3, 6:3, a "Bitwa płci" z 1973 stanowi punkt zwrotny w historii kobiecego tenisa i, generalnie, sportu w damskim wydaniu. Mecz King z Riggsem oglądało na trybunach w Houston 30 tys. widzów, do tego transmisję w USA - 50 mln, a na całym świecie prawie drugie tyle. Doszło do zmiany mentalności w podejściu do rywalizacji zawodniczek, co najlepiej widać w filmie z 2017 roku z Emmą Stone i Stevem Carellem.
King wychodząc na kort przeciwko Riggsowi miała 29 lat, on 55. Jako tenisista wygrał m.in. w 1939 roku Wimbledon w singlu, deblu i mikście. Zawsze lubił wyzwania, przez lata był uzależniony od hazardu. Twierdził też, iż kobiety nie powinny grać w tenisa. Przekonywał, iż "nadają się do kuchni i sypialni, a nie do sportu". Jego znajomi mówią, iż nie był szowinistą, ale chciał w ten sposób podbić zainteresowanie "Bitwą płci" i jeszcze więcej na niej zarobić. Zaproponował ten mecz, by pokazać, iż jako emerytowany zawodnik poradzi sobie bez problemów ze sporo młodszą gwiazdą kobiecego touru. W Houston na kort wjechał w rikszy, którą ciągnęło kilka kobiet, co miało pokazać jego stosunek do płci przeciwnej.


Kyrgios jak Riggs
W grudniu, po 52 latach, dojdzie w Dubaju do powtórki z "Bitwy płci". Miejsce King zajmie Aryna Sabalenka, a Riggsa - Nick Kyrgios. Okoliczności tego meczu będą oczywiście inne, zmienił się świat, zmienił się tenis, ale wybór nazwy wydarzenia ma jednak celowo nawiązywać do pojedynku sprzed lat. W przypadku Kyrgiosa nie budzi to aż takich wątpliwości.
Australijczyk to najbardziej "czarny" charakter w światowym tenisie ostatnich lat. Był choćby 13. na świecie, w 2022 doszedł do finału Wimbledonu czy ćwierćfinału US Open, potrafił ogrywać m.in. Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia. Problem w tym, iż sport nigdy nie był dla niego najważniejszy, a liczyło się show, dobra zabawa, stąd też kontuzje, które zwolniły karierę. Ostatni mecz rozegrał w marcu, a w styczniu wrócił do gry po rocznej przerwie.
Kyrgios, podobnie jak Riggs, wielokrotnie dzielił się komentarzami o charakterze seksistowskim, także w stosunku do tenisistek. Był oskarżany o przemoc domową, przyznał się do napaści na swoją byłą dziewczynę, musiał odcinać się od kontrowersyjnego influencera Andrewa Tate’a, który słynie z braku szacunku do kobiet. 10 lat temu Kyrgios, by wyprowadzić z równowagi Stana Wawrinkę, w trakcie meczu sugerował Szwajcarowi, iż jego przyjaciel Thanasi Kokkinakis, inny australijski tenisista, miał mieć romans z ówczesną dziewczyną Szwajcara, tenisistką Donną Vekić z Chorwacji. Kyrgios nie raz podważał również ustalenia w sprawie dopingowej Igi Świątek, twierdząc, iż Polka powinna ponieść surowszą karę i świadomie naruszyła zasady antydopingowe.


Australijczyk nadaje się na "złego szowinistę", który znów zmierzy się z gwiazdą kobiecego tenisa w "Bitwie płci". Problem w tym, iż trudno zgodzić się, by Sabalenka pasowała do roli współczesnej King. Białorusinka od ponad roku jest numerem jeden na świecie, drugi sezon z rzędu zakończy jako prowadząca w rankingu WTA. Nie jest jednak liderką spraw tenisistek poza kortem, jak była wcześniej nią Amerykanka.


Sabalenka prawie nie zabiera głosu w sprawach, którymi żyją dziś jej koleżanki albo robi to w zaskakujący sposób. W ostatnich miesiącach m.in. Iga Świątek, Ons Jabeur czy Coco Gauff krytykowały napięty kalendarz WTA, wskazując, iż w ciągu 12 miesięcy jest zbyt wiele obowiązkowych turniejów, a te najważniejsze rangi WTA 1000 niepotrzebnie zostały rozciągnięte do prawie dwóch tygodni. Tymczasem Białorusinka nie dość, iż nie poparła publicznie podobnych apeli o zmiany, to jeszcze stwierdziła, iż woli imprezy dwutygodniowe.
Tenisistki przez cały czas walczą też o wyrównanie zarobków, bo równe nagrody obowiązują przede wszystkim w Wielkim Szlemie i rozgrywkach reprezentacyjnych, ale w pozostałych turniejach - które stanowią większość corocznego terminarza - pieniądze przeznaczone na nagrody pań i panów często nie są takie same. Ale to nie głos Sabalenki, a przede wszystkim Świątek, Peguli czy Gauff jest najmocniejszy w tym temacie, mimo iż obecna liderka rankingu miała wiele okazji, by zaapelować o szybsze zmiany nagród.


Ostatnio opisywaliśmy, iż mężczyźni zyskali nad kobietami w tenisie nową przewagę finansową - sowicie opłacane turnieje pokazowe Six Kings Slam oraz Laver Cup. Podobnych imprez dla tenisistek brakuje, na co zwracała uwagę Pegula w jednym z podcastów. - Myślę, iż w kalendarzu jest miejsce na turniej Six Queens Slam. Nie widzę powodu, dla którego nie miałby się odbyć - wskazywała. Sabalenka tego tematu dotąd nie podjęła.
Jaki jest prawdziwy cel?
Wiosną zeszłego roku głośno było zaś o jej wypowiedzi porównującej rozgrywki obu płci. - Wolę oglądać męski tenis od kobiecego, bo czuję, iż jest w nim więcej logiki i przez to jest ciekawszy - mówiła. Później musiała się tłumaczyć, iż w damskim tourze znajdziemy także wiele interesujących spotkań. - Nie lubię oglądać naszych meczów, bo gram z nimi wszystkim, obserwuję swoje przeciwniczki, oglądam ich spotkania i po prostu większą frajdę sprawia mi włączenie meczu bez udziału moich rywalek - dodała. Nie wszystkich te słowa przekonały.


W tej sytuacji nie brakuje wątpliwości, jaki jest cel organizowania podobnego wydarzenia w Dubaju. Stuart Duguid z agencji Evolve, która odpowiada za ten mecz, tłumaczy w rozmowie z BBC: "Chodzi o szacunek, rywalizację i nowe spojrzenie na to, jak może wyglądać równość w sporcie". Problem w tym, iż za tymi słowami na ten moment nic nie stoi. Czy Sabalenka wykorzysta okazję, by mocniej zawalczyć o korzystne zmiany dla tenisistek? Na razie ograniczyła się jedynie do kurtuazji: "Mam wiele szacunku do Billie Jean King i tego, co zrobiła dla tenisa. Jestem dumna, iż będę mogła reprezentować kobiecą stronę tenisa i być częścią nowoczesnej odsłony kultowej 'Bitwy płci'" - napisała na Instagramie.
W kolejnej części wpisu dodała: "Dubaj jest moim domem i wiem, iż to miasto kocha wielkie, nowoczesne wydarzenia. Nie mogę się doczekać, aż pojawię się w Coca-Cola Arena, żeby dać kibicom niesamowite show". Pytanie, czy ten mecz będzie niósł za sobą realne przesłanie, podobnie jak ten z 1973 r., czy też może chodzi jedynie o komercjalizację nazwy legendarnego spotkania.
Aktualna liderka rankingu pytana wcześniej o możliwość gry z Kyrgiosem tłumaczyła, iż to "po prostu fajny pomysł". Inaczej uważa m.in. dziennikarka Catherine Whitaker, współprowadząca Tennis Podcast, która w rozmowie z BBC mówi: "Nie widzę absolutnie nic do uzyskania dla kobiecego tenisa. Widzę tylko ponurą sytuację. Ten mecz to ordynarny cel finansowy i narzędzie służące jednemu z najbardziej zagorzałych mizoginów w tenisie, który po prostu chce zwrócić na siebie uwagę".
Istnieje realna obawa, iż Sabalenka nie wykorzysta tego spotkania, by zaapelować o zmiany, a dodatkowo może przegrać z Krygiosem, bo różnica w sile uderzeń między kobietami, a mężczyznami jest znaczna, choćby gdy mówimy o zagrywającej najmocniej w kobiecym tourze Sabalence. Białorusinka serwuje zwykle maksymalnie około 190-200 km/h, a rekord Australijczyka to 234 km/h. jeżeli liderka rankingu przegra, krytycy wykorzystają to, by podkreślać: "Niby najlepsza na świecie, a przegrywa z gościem, który od roku praktycznie nie gra."


A co się zmieni, gdyby Sabalenka pokonała Kyrgiosa? Ci sami będą tłumaczyć, iż trudno, by z nim nie wygrała, skoro jest w rytmie, a on już prawie na emeryturze. Bez większego zaangażowania Białorusinki kobiecy tenis ma w tym wydarzeniu kilka do ugrania. Na razie jej decyzja, by zagrać z Kyrgiosem wywołała większe zamieszanie niż większość spotkań, kontrowersyjnych zachowań na korcie czy wypowiedzi, których z jej strony nie brakuje.
Idź do oryginalnego materiału